środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 6


            – Nie będę chrapał, obiecuję – powiedział z uśmiechem Sam, uklepując jedną poduszkę i kładąc się na swojej części dwuosobowego łóżka na piętrze.
            Tak, musiałam z nim spać.
            Niestety, nie było innego wyjścia. Bobby zajmował kanapę w swoim gabinecie, głównie ze względu na to, że odkąd został uzależniony od wózka, nie mógł już korzystać ze schodów. Anioły spać nie muszą, a gdy tylko wywiązała się dyskusja o podziale łóżek, Dean od razu zajął pojedyncze miejsce w jakimś schronie w piwnicy. Sam oczywiście zaproponował, że położy sobie parę koców na podłodze w gabinecie i całkowicie zwolni mi pokój, ale nie mogłam skazać go na noc spędzoną na ziemi. Zwłaszcza, że to dwuosobowe łóżko było dla mnie zdecydowanie za dużw. Przynajmniej tak mi się wydawało.
            Teraz, gdy patrzyłam na pozostawione mi przez Winchestera miejsce, czułam się co najmniej nieswojo. Przez chwilę nawet rozważałam zabranie poduszki i położenie się na dywanie, ale ostatecznie wpełzłam pod kołdrę i natychmiast odwróciłam się plecami do Sama. Wyobraziłam sobie, jaką awanturę zrobiłby mi Logan, gdyby mnie zobaczył w tej sytuacji, i natychmiast tego pożałowałam.
Pierwszą noc ze swoim zmarłym chłopakiem przeżyłam pół roku temu, a wcześniej nie miałam ku temu żadnych okazji. Przed Loganem nawet nie zdarzało mi się sypiać z jakimkolwiek mężczyzną w jednym łóżku, mama skutecznie wbiła mi do głowy hierarchię wartości. Najpierw wykształcenie, potem facet.
Ciężko było mi pogodzić się z tym, że nigdy już nie zobaczę ukochanych osób, a czasem, gdy na moment udało mi się przekonać samą siebie, że wszystko to co się wydarzyło było tylko złym snem, czułam się, jakbym w każdym momencie mogła do nich zadzwonić.
            Mogłabym poskarżyć się mamie, że moje marzenia legły w gruzach i od paru dni muszę walczyć o życie. Miałabym okazję przeprosić Logana, w końcu gdyby mnie nie poznał, ciągle by żył i miałby szansę na wspaniałą przyszłość.
            Nigdy jednak nie będę już mogła z nimi porozmawiać. Nie połączy mnie z nimi żaden znany ludzkości telefon.
            – Dobranoc – mruknęłam pod nosem, przytulając się do poduszki.
            – Branoc – odpowiedział cicho Sam, poprawiając jeszcze raz pozycję, w której leżał, a następnie zgasił lampkę nocną, która była jedynym źródłem światła i w pokoju zapanował mrok.
            Pomimo parogodzinnej drzemki popołudniu skłamałabym, mówiąc że nie byłam zmęczona. Opuściłam powieki, jednak sen uparcie nie przychodził. Po paru minutach oddech Sama się pogłębił, przez co wiedziałam, że już zasnął, a ja tak bardzo chciałam pójść w jego ślady, ale niestety zamiast tego ciągle się wierciłam i bezwiednie otwierałam oczy. W końcu, po wydawałoby się paru godzinach, udało mi się zignorować ciche pochrapywanie Winchestera i zmorzył mnie niespokojny sen.

***

            Gdy otworzyłam oczy, wokół ciągle było niesamowicie ciemno. Zrobiło mi się niewygodnie, dlatego obróciłam się na drugi bok i wtedy zauważyłam, że mój towarzysz zniknął. Uniosłam się nieznacznie, ciągle na granicy snu i rozejrzałam się po pokoju, ale nawet gdy przetarłam oczy nie byłam w stanie nikogo zauważyć. Okno zostało zabite sklejką, tak jak wszystkie inne na piętrze, więc nie docierało tutaj żadne źródło światła, które rozproszyłoby ciemność chociaż w minimalnym stopniu.
– Sam? – zawołałam lekko ochrypniętym głosem.
Cisza. Bez względu na to, jak długo czekałam na odpowiedź, ona nie przychodziła, a ja w oczekiwaniu nachyliłam się w stronę lampki, żeby ją zapalić. Niestety, mrugnęła tylko bladym światłem, po czym w pokoju znowu zapanował mrok.
Nagle usłyszałam odgłos tłuczonego szkła, dochodzący gdzieś zza zamkniętych drzwi. Czyżby Sam poszedł do kuchni?
A może to wcale nie któryś z Winchesterów?
Chociaż tak bardzo chciałam zostać w ciepłym i bezpiecznym łóżku, zmusiłam się do wstania – w końcu gdyby sprawcą hałasu był jakiś demon, Bobby śpiący smacznie w gabinecie znalazłby się w niebezpieczeństwie. Na korytarzu panował jeszcze większy mrok niż w pokoju, dlatego byłam zmuszona po omacku dotrzeć do schodów. Wymacałam na ścianie włącznik światła i pełna nadziei go przełączyłam, ale spodziewany blask nie przyszedł. Spojrzałam ze złością gdzieś w przestrzeń, nie mając pojęcia, gdzie powinnam szukać żarówki, którą chciałam za wszystko obwinić. Cholerny prąd, pomyślałam, akurat w takim momencie musiał nawalić.
Na dole było trochę jaśniej za sprawą bladych smug światła wpadających do domu przez niezabite okna. Za sprawą adrenaliny im bardziej zbliżałam się do kuchni, tym wyraźniej szumiała mi w uszach krew i byłam niemal pewna, że intruz z pewnością słyszy szalone bicie mojego serca. Zacisnęłam dłonie w pięści, wiedząc z góry że ten gest na nic się nie zda w konfrontacji z potworem. Wzdrygnęłam się na myśl o wilkołaku, ale nie przestawałam iść i w końcu wyrównałam z wejściem do kuchni. Przy stole kucał mężczyzna o znajomej sylwetce, zbierając gołymi rękami odłamki szkła, a mi kamień spadł z serca na jego widok.
– Sam – powiedziałam, czując wyraźną ulgę w moim głosie. Położyłam rękę na klatce piersiowej, próbując uspokoić walące ciągle serce. – Wołałam cię, czemu nie odpowiedziałeś?
Wstał i odstawił szkło na stół, po czym się odwrócił. Spodziewałam się zobaczyć zdziwioną minę, ale zamiast tego Sam uśmiechał się potwornie, ale to nie to spowodowało chwilowy paraliż. Jego oczy wyglądały jak czarne dziury, zdolne pochłonąć całe dobro tego świata.
Wrzasnęłam z całych sił i rzuciłam się do ucieczki, ale prawie od razu wpadłam na kogoś. Zerknęłam w górę i zauważyłam Deana, patrzącego na mnie z pytaniem w oczach.
– On… on tam jest – pokazałam palcem kuchnię, chowając się za niego z przerażenia. – Coś go… To coś w nim jest – mówiłam przez szloch, jednak Dean nie wyglądał na wzruszonego.
– Widzisz słońce – zaczął, odwracając się w moją stronę. Przez jedną chwilę wyglądał normalnie. – Nie tylko w nim „coś” jest – mruknął z uśmiechem, gdy jego oczy zmieniały kolor.
Krzyknęłam jeszcze głośniej, marząc o tym, żeby Bobby wyszedł ze swojego gabinetu i mi pomógł, ale nikt nie nadchodził. Próbowałam rzucić się w stronę drzwi, zrobić cokolwiek, by zwiększyć odległość między mną a nimi, ale Dean złapał mnie za łokieć i pociągnął w swoją stronę, nie pozwalając mi uciec.
– Przyszliśmy po ciebie – powiedział Dean.
– Lorie – usłyszałam cichy głos, dochodzący jakby zza moich pleców.
– Już nam nie uciekniesz.
– Lorie! – krzyknął ktoś.
Otworzyłam oczy i zauważyłam Sama, nachylającego się nade mną z troską w oczach. To demon, to przeklęty demon!
W pierwszym odruchu zaczęłam okładać go małymi piąstkami, próbując jednocześnie wykopać się spod kołdry i uciec, byle dalej od niego.
– Odejdź – krzyczałam, a gdy obraz się zamazał zrozumiałam, że płaczę. – Zostaw mnie!
– Cii, Lorie, spokojnie – zaczął Sam, łapiąc mnie za nadgarstki, żebym nikomu nie zrobiła krzywdy. – To był tylko sen, już dobrze. Już wszystko dobrze.
Sen? Jak to sen?
– Co się dzieje? – W drzwiach stanął ktoś, a ja rozpoznałam głos Deana. – Skąd te wrzaski?
Sam od razu puścił moje ręce. Przetarłam oczy i spojrzałam to na jednego, to na drugiego. Wyglądali normalnie, ani śladu po tych okropnych uśmiechach czy demonicznych oczach. Wtedy rozkleiłam się na dobre.
Czułam, jak przez mgłę, jak Sam mnie przytula, a ja nie byłam w stanie przejmować się tym, że moczę mu koszulkę. Wczepiłam się w nią palcami jak mała dziewczynka, bojąc się, że te obrazy lada chwila wrócą. Czułam dłoń na głowie, gładzącą moje włosy i przechodzącą na plecy, ale nie wiedziałam, czy należała do Sama, czy do kogoś innego.
– Co tam się dzieje, u licha? – usłyszałam przytłumiony głos Bobby’ego, a potem dźwięk zamykanych drzwi.
– Już dobrze, Lorie – powtarzał Sam.
Dał mi tyle czasu, ile potrzebowałam by sama dojść do siebie. Nie miałam pojęcia, czy to trwało minuty, czy godziny, ale nie odsuwał mnie do chwili, aż sama nie wyprostowałam się z podpuchniętymi oczami. Położył mi dłoń na policzku, ścierając łzy, a ja byłam mu niezmiernie wdzięczna za ten gest. Miał w sobie tyle ciepła, że nikt nie domyśliłby się w jakim zawodzie pracował.
– Dzięki – mruknęłam, lekko ochrypnięta. Uśmiechnął się pocieszająco.
– Nie ma sprawy.
Westchnęłam głęboko. To się wymykało spod kontroli.
– Krzyczałam? – spytałam, wiedząc że nie było innego wyjaśnienia tego, dlaczego się obudził. Pokiwał głową.
Drzwi ponownie się otworzyły i znowu stanął w nich Dean. Trzymał w jednej ręce kubek z parującym napojem i patrzył na mnie tak, jakbym była tykającą bombą. Podszedł i położył napój na szafce nocnej z mojej strony, a potem wskazał łóżko.
– Mogę? – Pokiwałam głową i podkuliłam nogi, żeby zrobić mu miejsce. Szybko z tego skorzystał i usiadł ciężko. Dopiero gdy położył ręce na kolanach zauważyłam, że miał na sobie tylko bokserki i koszulkę, którą założył zapewne w pośpiechu – ciężko było zignorować fakt, że spod brody wystawała mu metka, ale on nawet tego nie zauważył.
Przez chwilę panowała cisza, ale Dean w pewnym momencie odchrząknął.
– To zioła. – Wskazał ruchem głowy kubek z ciągle parującym naparem. – Pomogą ci się uspokoić.
– Dzięki – mruknęłam w odpowiedzi. Zrobiło mi się strasznie głupio. Miałam ich w to nie mieszać. – I przepraszam.
Pochyliłam się i ukryłam głowę między nogami, bo bałam się, że znowu zacznę płakać, ale łzy nie przychodziły.
– Nic nie szkodzi – odparł Sam. – Opowiesz nam, co ci się śniło?
Krótki moment zajęła mi decyzja, czy chcę im mówić, co widziałam. Kolejny dobranie odpowiednich słów, ale gdy zaczęłam mówić, zdania układały się same.
– Wstałam w nocy, było strasznie ciemno. Sam gdzieś zniknął, zawołałam go, ale mi nie odpowiedział. Światło nie działało, a usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Na dole, z kuchni. – Pociągnęłam nosem. – Wstałam, żeby to sprawdzić i znalazłam ciebie – spojrzałam na Sama, niemal oskarżając go, że pojawił się w moim koszmarze. – Zbierałeś odłamki z ziemi, a gdy cie zawołałam, odwróciłeś się i… Miałeś te czarne oczy. I ta mina. Chciałam uciec, ale wpadłam na Deana. – Zwróciłam się w stronę wspomnianego Winchestera i zauważyłam na jego twarzy jakiś dziwny wyraz. Nie potrafiłam go zinterpretować. – Prosiłam, żebyś mi pomógł, żebyś go powstrzymał, ale odwróciłeś się do mnie. Odwróciłeś się, i twoje oczy też były czarne. I powiedziałeś…
Zacięłam się. Odetchnęłam parę razy, żeby się uspokoić.
– Co powiedziałem? – dopytał Dean, patrząc na mnie tajemniczo. Skoro zaczęłam, musiałam to skończyć.
– Że przyszliście po mnie. Że już wam nie ucieknę. Chcieliście mnie zabić – wyszlochałam, wycierając napuchnięte oczy, z których znów płynęły łzy. Sam położył mi delikatnie rękę na ramieniu i pogładził gołą skórę, przynosząc chwilowe ukojenie.
– Popatrz. – Dean zwrócił moją uwagę nie słowami, ale tym, że zaczął zdejmować koszulkę. Jednak nie przeciągnął jej przez głowę, uniósł ją tylko, bym zobaczyła to, co wytatuował na skórze na jednej z piersi. Był to symbol przypominający słońce, jednak ozdobiony znakami, których nie znałam i których znaczenia nie rozumiałam. – To nas chroni przed opętaniem, Lorie. Nie musisz się martwić, że oni zrobią ci coś używając naszych ciał. – Spojrzałam z zazdrością na tatuaż.
– A ja? – jęknęłam. – Co, jeśli któryś z nich opęta mnie?
– To raczej niemożliwe – odezwał się Sam, zabierając rękę, a ja czułam, że razem z dotykiem zabrał mi też ochronę. Zerknęłam na niego zdziwiona.
– Jak to?
– Skoro jesteś córką Michaela, twoim potomkiem jest anioł – zaczął wyjaśniać Sam, wyraźnie zadowolony ze swojej teorii. – Znam tylko jednego demona, który byłby w stanie opętać człowieka mającego w sobie chociaż szczyptę łaski, a uwierz mi, Crowley w tym momencie chowa się gdzieś, skulony jak tchórz. Szukamy go od miesięcy.
Pokiwałam głową, przyjmując pocieszenie. Dean nachylił się, co wyglądało tak, jakby chciał się położyć na moich nogach, ale on tylko podniósł kubek z szafki i wcisnął mi go w ręce.
– Pij, dobrze ci zrobi – powiedział. Ciężko było mi uwierzyć, że to ten sam Dean, który parę dni temu wyraźnie mnie nienawidził. Posłusznie upiłam łyk naparu, który nawiasem mówiąc był obrzydliwy, ale wywołało to uśmiech na twarzach obu Winchesterów, więc włożyłam duży wysiłek w to, żeby się nie skrzywić.
– Gdzie Cat? – spytałam, nagle zdając sobie sprawę z jej nieobecności.
Dean wzruszył ramionami.
– W kuchni jej nie ma, w okolicy też nie, bo uwierz, że by cię usłyszała – stwierdził zaczepnie, a ten komentarz nie wiadomo czemu wywołał u mnie blady uśmiech.
– Czy moglibyście jej nie mówić? – Przygryzłam wargę i odwróciłam wzrok. Nie chciałam, żeby wszyscy brali mnie za mięczaka, zwłaszcza że nie chciałam, by Cat stała się moim cieniem chodzącym za mną krok w krok już na zawsze.
Bracia spojrzeli po sobie, ale zgodnie pokiwali głowami. Odetchnęłam z ulgą.
– Dziękuję.
– Będzie lepiej – powiedział Dean pewnie, patrząc w ścianę. Wstał z łóżka i poczułam, jak materac unosi się w miejscu, gdzie siedział jeszcze chwilę temu. – Zobaczysz. Zostawiam ją tobie, Sammy, ja idę na dół.
Sam pokiwał głową, a chwilę potem zostaliśmy w pokoju sami.
– Możesz iść spać – powiedziałam, patrząc na niego. Wiedziałam, że jest bardziej zmęczony ode mnie. Szczerze mówiąc, ja czułam się już całkiem wyspana i pewnie udałoby mi się przetrwać do rana, w końcu która mogła być teraz godzina.
Sam jednak nawet nie drgnął.
– Położę się, jak ty zrobisz to samo.
Utkwiłam wzrok w naparze z ziół i pociągnęłam dużego łyka, chcąc już mieć tą okropną w smaku konieczność za sobą. Czemu leki nie mogły być dobre? I nie rozumiałam, dlaczego Dean nawet mi tego nie posłodził, może słodycz przyćmiłaby choć trochę posmak, który został mi w buzi, gdy w końcu doszłam do dna.
– Nie chcę zasnąć – stwierdziłam szczerze i odłożyłam pusty kubek na szafkę nocną.
– To nie był twój pierwszy koszmar, co nie? – spytał, przyglądając mi się badawczo. Nawet gdybym nie odpowiedziała znał odpowiedź na swoje pytanie, ale postanowiłam mimo wszystko to zrobić.
– Ta noc w Appleton, gdy zaatakował mnie wilkołak. Wtedy był pierwszy.
Westchnęłam głęboko. Wiedziałam, że nie zapyta, co mi się wtedy śniło. Nie chciałam o tym mówić, a tym bardziej nie miałam ochoty o tym myśleć.
– Po tych ziołach nie powinnaś mieć żadnych snów – powiedział ze zrozumieniem.
– A jeśli jednak znowu coś mi się przyśni?
– Będę tuż obok.

***

Po pewnym czasie udało mi się znowu zasnąć i tak jak zapewnił mnie Sam, nic mi się nie śniło. Dotrzymał słowa i czuwał przy mnie przez jakiś czas, a gdy powiedziałam, żeby zamiast tego podał mi rękę i też się położył, spełnił moją prośbę bez protestu. Nikt nie obudził mnie rano, ale na dole czekał już na mnie Bobby z naręczem otworzonych książek i ze śniadaniem. Braci nie było w domu, wróciła za to Cat, która powitała mnie skinieniem głowy.
– Dzień dobry – powiedziałam stojąc w progu. Bobby uśmiechnął się do mnie ciepło, ale ciężko było zignorować wory pod jego oczami. Nie chciałam jednak przepraszać go przy Cat. Głupia duma.
– Witaj, Lorie. Zjedz kanapki i możemy zaczynać, kiedy tylko będziesz gotowa.
– Dobrze.
Podeszłam do stolika. Cat siedziała na tym samym krześle, co wczoraj, zupełnie jakby nie ruszyła się z niego przez całą noc.
– Jak się spało? – spytała, ale jej ton wskazywał na to, że pyta tylko z grzeczności.
– Dobrze – mruknęłam, modląc się, by mój głos nie drgnął. Bobby nie zrobił zdziwionej miny, więc Dean pewnie podzielił się z nim moją prośbą. – A tobie?
– Nijak, chciałam się rozejrzeć, ale wszyscy spali.
Coś podobnego, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos.
– W nocy zwykle ludzie śpią – skomentował Bobby, a Cat spojrzała na niego, próbując ukryć zdziwienie.
Zjadłam szybko kanapki z dżemem, chcąc jak najszybciej zacząć zajęcia. Być może wiedza ograniczy moje koszmary. Coś musiało.
Dwie godziny później wiedziałam już, czemu Sam i Dean polali Cat wodą święconą, gdy wypadła z szafy. Podobno prawidłowo przygotowana potrafiła w jakiś sposób wykryć demona, ale nawet gdy mi to opisał, ciężko było mi to sobie wyobrazić. Poza tym poznałam masę innych potworów, przynajmniej w teorii. Wiedziałam, że wampiry zabijało tylko odcięcie głowy, za to potwora o nazwie wendigo trzeba było spalić. Wilkołaki były wrażliwe na srebro, podobnie jak stwory nazywane przez Bobby’ego zmiennokształtnymi, a poza nimi także ghule i widma. Za to ze wszystkimi duchami trzeba było rozprawiać się tak samo – spalić ich szczątki lub coś, co trzymało ich na tym świecie, a w razie niebezpieczeństwa wspomagać się żelazem i solą, dzięki której można było utworzyć bezpieczną przestrzeń nieprzekraczalną dla duszy.
Spamiętanie tego wszystkiego sprawiało mi trudność, a jeszcze ciężej było mi uwierzyć w to, że bracia do tej pory walczyli z niemal wszystkimi wymienionymi mi przez Bobby’ego potworami. Ponadto zaznaczył on, że to są tylko typowe przykłady, a czasem zdarza się natknąć na coś jedynego w swoim rodzaju. Wtedy, przed polowaniem, należy dobrze zapoznać się z mitologiami lub innymi pismami, by dowiedzieć się, jak zabić danego stwora. Wspomniał pewne Boże Narodzenie, gdy Sam i Dean musieli zmierzyć się z dwoma pogańskimi bożkami i omal nie przypłacili tego życiem. W tamtym wypadku wybawieniem okazały się kołki z wiecznie zielonego drzewa, jedyna broń, która była w stanie zabić te kreatury.
Innym razem bracia spotkali potwora rougarou (czyt. rugaru). Początkowo jest tylko zwykłym człowiekiem, jednak w pewnym momencie zaczyna on mieć nieprzeciętny apetyt i potrafi zjeść dosłownie wszystko, szczególnie jednak lubi surowe i krwiste mięso. W pewnym momencie głód wygrywa i człowiek kosztuje ciała człowieka i to właśnie wtedy następuje całkowita przemiana, po której nie ma już powrotu. Podczas tej konfrontacji pomógł im ogień.
Im dłużej słuchałam Bobby’ego i im więcej czytałam, tym bardziej bolała mnie głowa od nadmiaru informacji. Gdy szłam na prowizoryczną strzelnicę za domem wszystko pomieszało mi się w takim stopniu, że zastanawiałam się, czy srebro osłabiało ghule, czy wampiry i nie mogłam sobie przypomnieć, jak walczyć z czarownicami, na które poświęciliśmy dobrych parę minut.
– Nie martw się, z czasem wszystko się utrwala – pocieszał mnie Sam, gdy poskarżyłam mu się na swoje trudności.
– Wiem – stwierdziłam.
Postanowił, bym najpierw doprowadziła do perfekcji strzelanie z normalnego pistoletu i jak na razie przypomniał mi, jak się broń odbezpiecza, zabezpiecza i w jaki sposób ją przeładować. Gdy szło mi już dostatecznie dobrze, podprowadził mnie do samotnego drzewa, na którym powiesił tarczę.
– Spróbuj w nią trafić – polecił, gdy staliśmy ciągle dobrych dwadzieścia metrów od celu. Chciałam podejść, ale zatrzymał mnie. – Stąd, Lorie, stań tutaj.
Nakreślił na ziemi linię piętą. Przeszłam za nią i wycelowałam. Wystrzał odrzucił moje dłonie do tyłu, a Sam kazał mi kontynuować do wyczerpania magazynku. Gdy naboje się skończyły, podeszliśmy do drzewa.
– Nie jest tak źle – stwierdził Sam, patrząc na tarczę. Jedna, jedyna kula lekko musnęła kartkę z brzegu. – Jeszcze raz.
Znowu odeszliśmy od drzewa, przeładowałam pistolet i ponownie wycelowałam, ale zanim nacisnęłam spust, usłyszałam Sama:
– Trochę źle stoisz – powiedział cicho, a ja spojrzałam na niego pytająco. Przeszedł za mnie i poprawił mi ustawienie nóg. – Musisz być bardziej stabilna. Nie prostuj też tak rąk, przez to wyrzut może Ci uszkodzić stawy w łokciach i mimo wszystko bardziej się trzęsiesz. No, tak lepiej. – Delikatnie zgiął mi ręce, zupełnie nieświadomy tego, że właściwie mnie obejmuje. Odszedł po chwili i znowu stanął z boku. – Spróbuj teraz.
Starałam się stosować do wszystkich jego wskazówek i znowu wystrzeliłam cały magazynek. Gdy podeszliśmy do drzewa, Sam był wyraźnie zadowolony. Pokazał na kartkę, na której zauważyłam cztery nowe dziury i chociaż dalej byłam daleko od tarczy, uwierzyłam że mogę dać sobie z tym radę, jak tylko trochę poćwiczę.
Winchester pokazał mi parę własnych sposobów, w jakie trzyma takie pistolety jak ten, na którym ćwiczyłam, w zależności od okoliczności. Stwierdziłam, że zdecydowanie wolę trenować używając obu rąk, ale wizja korzystania tylko z jednej była bardzo kusząca i postanowiłam, że w przyszłości z pewnością to opanuję. Po kolejnych wskazówkach mojego nauczyciela i zużyciu paru następnych magazynków mogłam pochwalić się jednym, zapewne przypadkowym, trafieniem w tarczę, oczywiście bliżej brzegu niż środka, ale to zawsze coś. Poza tym kule trafiały albo w drzewo, albo poza tarczą. Sam mimo wszystko wydawał się zadowolony.
– Całkiem nieźle jak na pierwszy raz – pochwalił mnie i uśmiechnął się ciepło. Czasem naprawdę nie miałam pojęcia, czy mówi tak tylko z grzeczności, czy rzeczywiście tak sądzi, ale mimo wszystko byłam mu wdzięczna. Odwzajemniłam uśmiech, chcąc mu tym samym podziękować.
– Tyle na dziś? – spytałam.
– Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny jak wilk. Idę coś zjeść.
Pokiwałam głową, ale sama nie byłam specjalnie głodna.
– Pójdę z tobą i zgarnę z kuchni Cat, może uda się odkryć te moje specjalne zdolności. – Machnęłam dłońmi w powietrzu, udając że czaruję, a Sam parsknął śmiechem.
– Tylko nie rzuć na mnie jakiejś klątwy, jak je odkryjesz.
– Zastanowię się – powiedziałam po chwili namysłu.
Szliśmy chwilę milcząc, a ponieważ dom znajdował się niedaleko myślałam, że cisza będzie nam towarzyszyć aż do progu, ale Sam przerwał ją, szturchając mnie zaczepnie łokciem.
– Jak się czujesz?
– Lepiej – odpowiedziałam po chwili namysłu. Zdziwiło mnie to, ale mówiłam zgodnie z prawdą. Gdy zajmowałam się nauką, nie miałam czasu na rozmyślenia o Loganie, czy mamie, a wspomnienia o koszmarze odeszły na boczny tor, dzięki czemu czułam się pewniej, ale byłam też nieco zażenowana przez moje nocne zachowanie.
– Każdy z nas ma czasem chwile słabości – przyznał się Sam, zupełnie jakby czytał mi w myślach. – To nic dziwnego.
– Sugerujesz, że wam też koszmary nie dają spać po nocach?
Uśmiechnął się pod nosem.
– Czasem koszmary, a czasem myśli.
– Myśli?
– Wiesz co jest najgorsze? – Dał mi chwilę, bym samodzielnie zastanowiła się nad odpowiedzią i dopiero na widok mojej zagubionej miny dokończył. – Gdy nie uda nam się kogoś uratować. Mimo starań, mimo świadomości, że tej osobie coś grozi. Leżysz wtedy całą noc i myślisz, chociaż wiesz, że takie rzeczy się zdarzają, co zrobiłeś źle, czego nie zrobiłeś, a powinieneś. – Zamilkł i otworzył mi drzwi.
– Przykro mi.
– Nie da rady uratować wszystkich, nie gdy zajmujesz się tym, co my. Jest tylko jedna jedyna myśl, która pociesza i jest nią świadomość, że zapobiegamy morderstwom, które zdarzałyby się dalej, gdybyśmy nie powstrzymali tych potworów. To pomaga zasnąć.
Pokiwałam głową, wiedząc o czym mówi. Całe studia przygotowywali nas do tego, że nie uda nam się uleczyć wszystkich chorych osób i bez względu na to, jak ciężko byśmy pracowali i jak bardzo byśmy się starali, ktoś w końcu umrze. W przeszłości wiele lekarzy pomimo ostrzeżeń kończyło studia, a potem leczyli się na depresję, gdy jeden z ich pacjentów pożegnał się z tym światem, a oni brali całą winę na siebie.
– Jeszcze gorsze jest, gdy tracisz w ten sposób przyjaciół – dodał Sam pod nosem zanim weszliśmy do kuchni.
Miałam dość taktu, by nie pytać, kogo miał na myśli. Parę dni temu sama straciłam członków rodziny i wiedziałam, jak ciężkie potrafiły być niektóre chwile bez nich.
Dean zajął się naprawą samochodu, tym razem jednak nie pracował przy Impali, ale przy samochodzie szeryfa, dlatego po skromnym obiedzie postanowiłam zamiast niego wykorzystać Cat.
– Masz jakiś pomysł na to, jak sprowokować u mnie te całe moce? – spytałam, gdy wychodziliśmy z domu. Bobby kategorycznie zabronił nam przeprowadzania jakiekolwiek eksperymentów wewnątrz jego domu. Pokazał wtedy swoje nogi i mruknął pod nosem coś, czego nie dosłyszałam.
– Zwykle takie rzeczy ujawniają się w chwilach niebezpieczeństwa – powiedziała sucho.
– Parę dni temu nic się nie stało, a jak mi się wydaje omal śmiertelne pobicie zalicza się do „niebezpieczeństwa”. – Wspomniałam, jak bardzo pomocne okazałyby się jakieś paranormalne umiejętności w starciu z demonami w moim rodzinnym domu.
– Nie do końca jestem przekonana co do tego, jak to może działać – przyznała Cat, gdy stanęliśmy w pewnej odległości od domu. Widziałam stąd, jak Dean pochyla się pod maską i szuka usterki. – Anioły po prostu używają swoich mocy, czują łaskę i ją wykorzystują. Skoro do tej pory nie wiedziałaś, że jesteś inna od reszty, raczej jej nie wyczuwasz. Mam rację?
Pokiwałam głową. Ustawiła mnie na wprost siebie.
– Sprawdzę, co tam masz w środku – powiedziała, kładąc mi rękę na klatce piersiowej. Miałam co do tego złe przeczucie. – Może trochę zaboleć.
Po chwili poczułam delikatne mrowienie, ale szybko minęło. Cat spojrzała mi w oczy, marszcząc brwi.
– Dziwne.
– Co jest dziwne?
– Rzeczywiście otrzymałaś od ojca część łaski. Ale nie jest czysta.
Nie rozumiałam niczego z tego, co do mnie mówiła. Musiała zobaczyć to w moich oczach, bo zamknęła oczy i przez moment wyglądała na skupioną.
A potem zaczęła lśnić. Zupełnie, jakby w jej wnętrzu jednocześnie włączyło się tysiące lamp, a blask wylewał się spod jej powiek i ust, jednocześnie czysty, piękny i niebezpieczny. Za jej plecami zauważyłam cień skrzydeł, normalnie niewidocznych i poczułam na skórze ciepło emitowane przez jej ciało.
Wszystko pojawiło się w takim samym tempie, jak zniknęło i zanim zauważyłam ponowną zmianę, przede mną znowu stała Cat-człowiek.
– To była czysta łaska – podsumowała. Postarałam się zlikwidować z twarzy wyraz szoku, ale było to ciężkie.
– Co to znaczy, że moja nie jest czysta? – spytałam z lękiem, zauważając jak drży mi głos.
– Nie jestem przekonana. Może być bezużyteczna.
– Ale nie musi? – Pokręciła głową.
– Może się też okazać, że będzie potężna. O wiele potężniejsza niż ta moja, czy jakiegokolwiek innego anioła.
Przełknęłam ślinę, modląc się o to, by pierwsza wspomniana przez nią opcja była właściwa, a tymczasem Cat znowu położyła mi rękę na mostku.
– Spróbuję ją uaktywnić swoją łaską. Stój spokojnie.
Pokiwałam głową w pośpiechu.
Tym razem poczułam ciepło wlewające się do mojego ciała i otaczające je niczym chmura pary tuż przed kąpielą. Ogarnął mnie spokój i zamknęłam oczy. Odprężenie nie trwało długo, poczułam jak nagle coś gwałtownie wyrywa je z mojego ciała i zdziwiona uniosłam powieki. Cat leżała na ziemi dziesięć metrów ode mnie, a Dean oderwał się od samochodu i przeszedł parę metrów w naszą stronę.
Podbiegłam do anielicy jak tylko odzyskałam czucie w nogach. Przyglądała się swojej dłoni, tej, którą mnie dotykała. Gdy na nią spojrzałam, wiedziałam już czemu – skóra była poczerniała i w wielu miejscach zwęglona, a z ran pomiędzy czarnymi plamami sączyła się krew.
– O mój Boże – jęknęłam, kucając. Dean, widząc moją reakcję, również podbiegł i odwrócił się na widok dłoni Cat, klnąc pod nosem. – Przepraszam, Cat, nie chciałam.
– Nic się nie stało.
Położyła zdrową rękę na ranach i chwilę potem jej ręka wyglądała jak nowa. No tak, a ja tak się o nią bałam. Dean pokręcił się chwilę w miejscu dla uspokojenia, a potem zadał pytanie, które kołatało mu się w głowie pewnie od początku tego zamieszania:
– Co to, kurde, było?
– Obrona – wytłumaczyła Cat. Podniosła się z ziemi i otrzepała z pyłu ubranie, a właściwie to, co z niego zostało. – Gdy tylko naruszyłam twoją łaskę, zaczęłaś pochłaniać moją.
– Pochłaniać łaskę? – powtórzył Dean. – To niemożliwe.
Cat wskazała na mnie.
– Ta niemożliwość stoi przed nami.
Pokręciłam głową, gdy oboje wlepili we mnie wzrok.
– Co to w ogóle znaczy? Jak to, pochłaniam łaskę? – Gapiłam się przerażona na swoje ręce.
– Gdy spróbowałam się wycofać, nie chciałaś mnie puścić, Lorie.
– Ale ja… – zaczęłam, ale nie mogłam znaleźć odpowiednich słów. – Przecież ja tylko stałam, jak kazałaś.
– Cass ją leczył parę dni temu – odezwał się Dean. – Wszystko było w porządku.
– Bo nie naruszył ogniska – stwierdziła Cat, a gdy zauważyła niezrozumienie w naszych minach, westchnęła głęboko. – To źródło łaski. Czy pytaliście się kiedykolwiek Castiela, jak działa jego moc? – rzuciła oskarżycielskim tonem w kierunku Winchestera, a ten pokręcił tylko głową. Najwyraźniej nie szukał wytłumaczenia rzeczy, które były dla niego przydatne. – O losie – jęknęła, znużona.
Najwyraźniej nie miała ochoty na zabawę w nauczyciela, bo więcej na ten temat nie wspomniała.
– Możesz ją przejąć, ja już skończyłam – rzuciła do Deana na odchodnym.
– Jak to, skończyłaś – zawołałam za nią, a ona odwróciła się, słysząc mój głos. – Dopiero zaczęłyśmy, a ja dalej nic nie umiem.
– I niczego cię nie nauczę, to zbyt ryzykowne. Tym razem udało mi się wyrwać, nie będę się narażała.
Wróciła do domu, nawet nie oglądając się za siebie. Jęknęłam załamana. Cudownie, byłam tykającą bombą zegarową i nikt nie miał zielonego pojęcia, jak mnie rozbroić. Co groziło wszystkim dookoła? Zwęglenie, w ułamku sekundy.
– Możesz poczekać, aż skończę z samochodem? – spytał Dean, wycierając ubrudzone smarem ręce o spodnie.
– Jasne.
– Zajmie mi to dosłownie chwilę, muszę jeszcze coś dokręcić.
Pokiwałam głową i poszłam za nim do warsztatu.
– To samochód szeryfa? – spytałam, by utrzymać rozmowę. Dean uśmiechnął się delikatnie.
– Tak, Jody podrzuciła go wczoraj. Podobno chciała go już dzisiaj odebrać.
– Jesteście ze sobą na ty? – Zdziwiłam się.
– Kiedyś uratowaliśmy ją przed jej synem.
Otworzyłam szeroko oczy, ponownie nic nie rozumiejąc. Dean zerknął na mnie spod maski i przybrał poważny wyraz twarzy.
– Młody wyjątkowo bardzo nie chciał umierać. Po śmierci odwiedził ich dom i zabił swojego ojca.
Przyłożyłam dłoń do ust. To musiało być okropne.
Dean uwinął się z samochodem w niecałe dziesięć minut, a gdy go odpalił i stwierdził, że silnik działa bez zarzutów, wyjął kluczyk ze stacyjki i podszedł do mnie.
– No, możemy zaczynać.
Zerknęłam na jego ciągle brudne od smaru dłonie, gdy przybrał pozycję gotowości do walki.
– Nie pójdziesz się najpierw umyć? – spytałam, nie ruszając się z miejsca.
– Dzisiaj uczysz się uników, a to – wskazał gestem ręce. – Będzie idealną mobilizacją.
Stanęłam przed nim, nie wiedząc co miałam robić. Liczyłam na to, że zacznę od jakiegoś worka treningowego, albo ćwiczeń, nie byłam przygotowana na bezpośrednią konfrontację na samym początku.
– Tylko nie uciekaj – powiedział z błyskiem w oku i przystąpił do ofensywy.
Po chwili zrozumiałam, dlaczego zabronił mi biec. Nie było nawet mowy, żebym wyszła z tej walki czysta i jedyną drogą ratunku przed smarem wydawał się tylko jak najszybszy sprint i liczenie na to, że Dean nie jest najlepszym biegaczem. Uparcie jednak próbowałam uniknąć kolejnych zamachów. Nie bił mnie mocno, ale też nie oszczędzał ze względu na moją płeć. W pewnym momencie udało mi się zablokować jego cios, bardziej dzięki szczęściu niż zawdzięczając to umiejętnościom, jednak w tym samym momencie kucnął i podciął mi nogi, przez co upadłam ciężko na tyłek.
Dean dobrze się za to bawił, chichotał pod nosem, ewidentnie zadowolony z faktu, że dawał mi wycisk. Wkurzona wstałam, ignorując to, że i tak byłam już cała brudna i przyjęłam pozycję, która wydała mi się dosyć niezłą imitacją Deana. On jednak szybko udowodnił mi to, jak niestabilnie stałam i po chwili znowu leżałam na ziemi.
Nie dawałam za wygraną i bezustannie dźwigałam się na nogi, ale po paru godzinach już dawno przestałam liczyć, ile razy mnie wywrócił. Gdy teraz patrzyłam na niego z dołu, w jego oczach ciągle tlił się łobuzerski wyraz, co tylko bardziej podziałało mi na nerwy i mobilizowało do dalszej walki. Szkoda, że moje obolałe mięśnie i kości miały inne plany, nie mówiąc o pulsujących plecach. Parę razy upadłam na ziemię prosto na nie i zdziwiłabym się, gdyby żadna z podłużnych ran się nie otworzyła.
– Co, już masz dość? – spytał Dean, rozbawiony, gdy nie wstawałam.
– Chciałbyś – rzuciłam.
Ignorując ból, podniosłam się całą siłą woli i miałam wrażenie, że tylko umysł utrzymuje moje ciało w pozycji stojącej – ciało już dawno temu się poddało. Jednak gdy po raz kolejny Dean posłał mnie na ziemię, czułam że nawet moją wolę opuszczają siły.
– No już, starczy ci na dzisiaj – zaczął Dean, ale go nie słuchałam. Musiałam nauczyć się jak najwięcej. Zignorowałam zachodzące słońce, ból i zwątpienie w jego oczach, postarałam się wyprostować nogi i uniosłam ręce, gotowa do obrony.
Dean posłusznie zaczął mnie atakować. Nie minęło nawet parę sekund, zanim znowu opadłam na ziemię, ale tym razem to nie była wina ataków. Potknęłam się o własne nogi. Winchester nachylił się nade mną, położył mi palec na gardle i przejechał nim po skórze, tak jakby chciał paznokciem poderżnąć mi gardło. Spowodowało to nieprzyjemny dreszcz, jednak starałam się tego nie okazać.
– W walce z demonem, już nie żyjesz – stwierdził sucho. Spojrzałam na niego z gniewem.
– Byłoby o wiele łatwiej, gdybyś w ogóle powiedział mi, co mam robić – wysyczałam.
– Wtedy musiałbym grać fair – zauważył. – A oni nigdy nie grają fair, Lorie. Jutro zaczniesz ze mną, może rano pójdzie ci lepiej.
Podniósł się i podał mi rękę, chcąc pomóc mi wstać, jednak zignorowałam ją i podniosłam się samodzielnie. Starałam się, tak bardzo się starałam, bo chciałam pokazać, że nie jestem kompletnie zielona i jak zwykle nic z tego nie wyszło. Liczyłam, że Dean pokaże mi jakieś ruchy, wskaże sposoby unieszkodliwiania kogoś, gdy sytuacja będzie beznadziejna, a tymczasem on wolał pastwić się nade mną i śmiać się z góry. A ja, głupia, myślałam że chciał mi pomóc!
– Hej – zawołał za mną. Zignorowałam go i ruszyłam do domu, ale on złapał mnie za nadgarstek i zmusił do pozostania. Spojrzałam na niego, starając się cisnąć w jego stronę tysiące błyskawic i żałowałam, że nie umiem kontrolować tej całej łaski. Posłałabym go na łopatki bez zmrużenia oczu i wcale nie byłoby mi przykro, gdyby przy okazji poparzył się tak jak wcześniej Cat.
– Czego chcesz?
– Nie chcę, żebyś umarła.
Miarka się przebrała. Wyrwałam nadgarstek i podeszłam do niego wkurzona jak nigdy dotąd.
– I myślisz, że parogodzinne, bezsensowne pokazywanie, do czego jesteś zdolny w czymkolwiek pomaga?! – syknęłam, nie chcąc robić dużego hałasu.
– Myślisz, że to było bezsensowne? – spytał, ale mina mu zrzedła. Przynajmniej pozbawiłam go tego głupiego uśmieszku.
– Nie nauczyłeś mnie absolutnie niczego. Nawet przy Cat dowiedziałam się więcej.
Wywrócił oczami i zamachnął się na mnie. Wiedziałam, że mnie nie uderzy, ale mimo wszystko moja ręka samoistnie skoczyła do góry i zablokowała atak. Spojrzałam zdziwiona, najpierw na swój blok, a potem na Deana. Przyglądał mi się z dziwną miną.
– Najwyraźniej czegoś jednak się nauczyłaś.
Poczułam, jak krew napływa mi do policzków.
– Nie spodziewaj się, że będziesz walczyła jak ja czy Sammy po jednym dniu ćwiczenia – powiedział chłodno, a mi zrobiło się okropnie głupio. – Siedzimy w tym od dziecka, daj sobie trochę czasu.
Odwróciłam wzrok.
– Przepraszam… Ja tylko…
Dean uśmiechnął się delikatnie i poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu.
– Jak na razie zostaw odganianie koszmarów nam.
– Nie chcę być taka bezużyteczna. – Usłyszałam głośny śmiech Winchestera.
– Jutro odwrócimy role, okay? Może podłapiesz ode mnie jakieś uniki.
Prychnęłam.
– Nawet cię nie trafię.
– Pewnie nie – odpowiedział, ciągle rozbawiony. – Ale jeśli ci się uda, pomyślimy nad jakąś nagrodą.
Spojrzałam na niego zdziwiona, ale ten odwrócił się ode mnie i usiadł na starej oponie niedaleko samochodu szeryfa. Impalę przeniósł na front domu i ustawił niedaleko niebieskiego pick-upa Bobby’ego przerażony myślą, że moje treningi znowu uszkodzą jego dziecinkę. Musiałam przyznać, że wczoraj odwalił kawał dobrej roboty – na chevrolecie nie było ani śladu po wcześniejszych uszkodzeniach. Otworzył przenośną lodóweczkę i wyjął z niej piwo, a sądząc po paru pustych butelkach wokół samochodu, nie było ono pierwsze tego dnia.
– Chcesz? – spytał, gdy wysączył już pierwszego łyka.
– Nie, dzięki – odpowiedziałam. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, czy wrócić do domu, ale postanowiłam nie zostawiać go samego. Postanowiłam zaryzykować pytaniem. – Jakim cudem skończyliście ganiając potwory?
Przycupnęłam na ziemi, stwierdzając że ziemia i tak jest ciepła, a Dean pociągnął z butelki kolejnego łyka.
– To długa historia, a ja nie jestem zbyt dobry w opowiadaniu.
Nie dawałam za wygraną.
– Możesz chociaż spróbować.
Dean gapił się przez chwilę gdzieś w przestrzeń nad moją głową z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Po chwili wiedziałam już, dlaczego.
– Wiem, kim ona jest – usłyszałam znajomy głos, zanim zerwałam się ze strachu na równe nogi. Sprawdziłam, kto jest źródłem dźwięku i zauważyłam mężczyznę w długim, beżowym płaszczu, w którym rozpoznałam anioła sprzed paru dni.
– Cholera jasna – przeklęłam, łapiąc się za klatkę piersiową. Omal nie dostałam zawału. – Czy on zawsze pojawia się tak znikąd? – spytałam Deana. Castiel zrobił zdziwioną minę.
– Nie pojawiłem się znikąd, byłem przed chwilą w…
– Dobrze, Castiel, dobrze – przerwał mu Dean, a adresat zrobił niemal obrażoną minę. – My też wiemy już, kim jest Lorie.
– Wiecie? – Anioł wydawał się zaskoczony.
– Kogo ja widzę! – usłyszałam Cat, a Castiel jeszcze bardziej się skrzywił. Nie spodziewał się takiego powitania, to było pewne. Szatynka szła w naszą stronę, a za nią zauważyłam Sama i Bobby’ego.
– Catherine? – Castiel nie krył zdziwienia. – Co ty tu robisz?
– Właściwie to chroni mnie – odpowiedziałam za nią.
– Jak cię ostatnio widziałam, schodziłeś na ziemię, by podziwiać wielki potop – paplała Cat, ciągle zwrócona do Castiela.
Czy ona gadała o arce Noego?
– Wiele się wydarzyło od tamtego czasu – skwitował anioł, bacznie obserwując swoją rozmówczynię. – Ale nie przyszedłem tutaj tylko ze względu na nią – mówiąc to, wskazał na mnie ruchem głowy.
– Coś się stało? – spytał Sam, wyraźnie zaniepokojony.

– Raphael wykradł harfę Dawida – powiedział grobowym tonem. – Szykuje się wojna.

11 komentarzy:

  1. Rozdział przyjemnie mi się czytało.
    Po końcówce chce już następny.
    Czekam na kolejny z niecierpliwością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się. :D Liczę, że zostaniesz na dłużej! :*

      Usuń
  2. Cześć. :)
    Dobrze, że główna bohaterka została nauczona przez rodzicielkę co jest w życiu ważne, a raczej kolejność - najpierw wykształcenie, a później facet, rodzina. Faktycznie sen miała straszny, nie dziwię się, że krzyczała...bo mnie aż przeszły dreszcze po plecach. Lorie, tak ma na imię główna bohaterka, muszę zapamiętać. Lorie. Okej, pamiętam. :) Sam zbyt dobrze widzi wszystko po Lorie, troszczy się o nią martwi, pokazał to szczególnie słowami "to ja będę obok". Sam i Lorie...jakoś tak wydaje mi się, że chłopaka coś w niej fascynuje..może coś czuje do niej? Wydaje mi się, że moc Lorie będzie bardziej skomplikowana niż wszyscy myślą. Podoba mi się Lorie. Może sama powinna poczytać i sama spróbować czegoś ze sobą zrobić?
    Pozdrawiam,
    http://akfradratposiadaartystycznaduszyczke.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo! :*
      Dziękuję za koma. No cóż... Sam i Lorie... :D Nie mogę spoilerować, wszystko okaże się w swoim czasie. :D A co do Twoich dedukcji w związku z dalszą edukacją Lorie, no to wiesz fajnie by było, gdyby to wszystko było takie proste że można o wszystkim przeczytać. :D Nie zapominajmy, że Lorie jest jedynym znanym takim przypadkiem, nikt nigdy (nawet jakby chciał) nie mógłby napisać przewodnika dla niej "Jak korzystać z moich umiejętności?". :)
      Buźka!

      Usuń
  3. Wróciłam! Bez herbaty i ciasta, które było - notabene - bardzo dobre, ale jednak jestem :)

    Od razu mówię, że o serialu Supernatural tylko słyszałam. Nie oglądnęłam ani jednego odcinka, więc zatelefonowałam do cioci Wikipedii i ona wszystko mi opowiedziała.

    Nie jest źle - pomyślałam i zabrałam się do czytania.

    Prolog - cóż - on chyba najbardziej przypadł mi do gustu. Stało się to zapewne za przyczyną narratora. Sama nie umiem pisać w trzeciej osobie, więc jak widzę taką narrację siadam i otwieram oczy ze zdziwienia. Opisałaś tę akcję tak lekko, niesamowite.

    W dalszych częściach poznałam Lorie - dziwną istotę o krwi anioła.Spodobała mi się. Polubiłam ją.

    Co do chłopaków... no nie wiem, ale nie ufam im.Tak, ja wiem, że są dobrzy. Jednak fakt, że chodzą sobie po mieście i mordują demony przemawia... no cóż... Zawsze kiedyś mogę się pomylić i zabić nie tę istotę, co trzeba.

    Wiem, głupoty gadam :D

    No nic, bardzo mi się podobało i czekam na kolejne rozdziały. Mam nadzieję, że dodasz je szybko, bo do tej pory tępo nie było powalające ;)

    Pozdrawiam,
    Ress

    Kapitan Ameryka-Pierwszy Avenger
    Wejdź do świata magii...
    Walcz lub zgiń

    PS. Zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nad tempem postaram się popracować, ale wiesz jak to jest na początku - chciałabym wszystko ładnie przedstawić, żeby potem mieć z głowy. :D a ciężko pisać jak co tydzień po parę sprawdzianów (na szczęście coraz bliżej wakacje <3)
      A niestety nie lubię narracji 3-osobowej. :<
      Cieszę się strasznie, że się spodobało i mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej, a za Twoje blogi wezmę się najszybciej jak będę mogła. :)
      Nie masz zaufania do braci? :D no cóż, może z czasem nabierzesz. :D
      Pozdrawiam gorąco! :D

      Usuń
    2. Czy ja tam napisałam "tępo"? :o
      Kill me, please.

      I ja się na filologię polską wybieram, no ładnie :D
      Koniec z pisaniem komentarzy po 21 :D

      Usuń
  4. No no muszę przyznać że mnie zaskoczyłaś całkiem pozytywnie.
    Elizabeth nie jest taką zwykłą dziewczyną i czuje, że jeszcze się wiele wydarzy i to bardzo.
    Widać że ma tajemniczą moc i może być niebezpieczna.
    Pokazała to już przy Cat, że wydawała się być wystraszona.
    Podobał mi się też moment treningu z Deanem.
    Widać że ma hart ducha i nie okazuje strachu.
    Podoba mi się właśnie taka.
    Normalnie cudownie że trafiłam na takie opowiadanie.
    Nie tylko pomoże przetrwać okres oczekiwania na nowy sezon SN ale jest tak wspaniały że nie można mu się oprzeć.
    Chociaż mam przeczucie że spotkanie z Winchesterami może źle się skończyć dla Beth.
    Jakoś tak mi się wydaje.
    Bo zazwyczaj spotkania z Winchesterami nie wychodzą nikomu na dobre, no chyba że ty pokażesz inaczej.
    No aż jestem ciekawa i czekam na ciąg dalszy.
    pozdrawiam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, dziękuję Ci ślicznie za miłe słowa! :* Mam nadzieję, że nie zawiedziesz się ciągiem dalszym. :D
      No cóż, jakbym zabiła główną bohaterkę w na początku akcji to trochę takie lipne by było, nie jestem autorem Gry o Tron! Dlatego jak na razie jeszcze trzyma się całkiem nieźle. :D
      PS. Główna bohaterka to nie Beth, tylko Lorie. :*
      Pozdrawiam gorąco i buźka! :*

      Usuń
  5. Ile ja bym dała,żeby zobaczyć w serialu Deana w samych bokserkach :D
    Ekhem,no ale od początku:
    Dziewczyno!Czapki z głów! Masz chyba najlepszy styl ze wszystkich autorek,jakich blogi czytam. Zero błędów stylistycznych,ortograficznych czy jakichkolwiek. Akcja jest świetna,nieważne czy jest to walka czy przedstawienie relacji między bohaterami. Jeśli o nich mowa to są idealni w każdym calu. Wszystkiego jest w sam raz,dialogi są dobre i opisówki czy to miejsc,czy wewnętrznych rozważań także,plus raz na jakiś czas ciekawe metafory. No czego chcieć więcej? :)
    No i fabuła jaka ciekawa przede wszystkim :D Z mojej strony 3x tak,przechodzisz dalej ;)
    Mam tylko nadzieję,że jeszcze kontynuujesz to opowiadanie,bo jak widzę na razie jest zastój :(
    Ściskam! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejka! :*
    Dziękuję Ci ślicznie. :D Według mnie jeszcze odnośnie stylu dużo mi do perfekcji brakuje, ale po prostu jestem perfekcjonistką i jak czasem czytam i widzę niektóre powtórzenia to aż mnie skręca. XD
    Opowiadanie jak najbardziej będę kontynuowała, czekam tylko na bardziej produktywny okres, bo wakacje raczej nie służą moim chęciom do pisania. :P Jak narazie rozdział następny jest w trakcie pisania - kiedy się pojawi, nie jestem w stanie powiedzieć, ale mam nadzieję że jak najszybciej. :)
    W każdym razie bardzo się cieszę, że opowiadanie Ci się spodobało i mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej. :D
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń