sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział 5

            – Co powiedziałaś? – spytał Dean, ale nieznajoma nie zawracała sobie nim głowy. Utkwiła we mnie wyczekujące spojrzenie, a ja nie miałam pojęcia co powiedzieć. Dean spojrzał na mnie pytająco. – Znasz ją?
            – N-nie – wyjąkałam kompletnie zbita z tropu. Widziałam ją pierwszy raz w życiu, jakim cudem ta dziewczyna znała moje imię i nazwisko.
            – Zapytam jeszcze raz – powiedział Sam, najwyraźniej w bardzo złym humorze. Bracia sprawiali wrażenie zdezorientowanych, jakby nawet dla nich nagie dziewczyny pojawiające się nagle w szafie nie były chlebem powszednim. Szatynka w końcu oderwała ode mnie wzrok i spojrzała w kierunku mówiącego Winchestera, ale po wyrazie jej twarzy stwierdziłam, że robiła to raczej niechętnie i była wręcz… znudzona? – Co tu robisz i skąd znasz Lorie? – dokończył Sam, a żeby podkreślić powagę tej sytuacji zdecydowanie położył palec na spuście pistoletu, który wycelował w sam środek czoła nieznajomej.
            – Wyluzuj, mięśniaku – powiedziała w lekko prowokujący sposób, zupełnie ignorując śmiercionośną broń, która w ułamku sekundy mogła odebrać jej życie, tak jak zrobiła to chwilę wcześniej wilkołakowi. Wstała, a męska koszula ledwie zakrywała jej ciało z przodu, nie wspominając o nagich pośladkach, których całe szczęście nie musiałam oglądać z tej pespektywy. Podniosła rękę i skierowała palec w moją stronę. – Była w niebezpieczeństwie, dlatego tu jestem.
            Otworzyłam szeroko oczy, bo to co mówiła kompletnie nie miało sensu. Dean wyjął zza kurtki piersiówkę. No bez jaj, będzie teraz pił? On zamiast tego odkręcił ją zębami i wylał część zawartości na dziewczynę. Nieznajoma przewróciła oczami i zrobiła jeszcze bardziej znudzoną minę.
            – Mam na imię Catherine – kontynuowała, lepiej przyglądając się chłopakom i ignorując fakt, że jeden z nich właśnie wylał na nią coś o niewiadomym składzie. – Miło w końcu poznać ludzi, o których tak głośno na górze. Sam i Dean Winchester, bracia którzy omal nie spowodowali apokalipsy. I jak widzicie, nie jestem demonem, ta woda święcona nie była potrzebna.
            Chłopaki rzucili sobie znaczące spojrzenia i nieznacznie opuścili pistolety. Co, wystarczyło żeby laska powiedziała ich nazwisko i po problemie? Nie do końca rozumiałam też, czemu Dean oblał ją wodą święconą. Poza tym, o czym ona bredziła? Że niby tych dwoje prawie nie sprowadziło końca świata? To przecież nie miało sensu.
            Najgorsze jednak było to, że bracia zachowywali się tak, jakby dokładnie wiedzieli o czym ona mówi i to zmartwiło mnie najbardziej.
            – Jesteś aniołem? – spytał Sam, obserwując ją nieufnie.
            – Coś w tym stylu. I nie byłoby mnie tu, gdybyście pilnowali jej jak należy.
            Obaj jak na komendę schowali pistolety za paski, spoglądając to na mnie, to na Catherine.
            – Wszystko mieliśmy pod kontrolą – oburzył się Dean, ponownie skupiając uwagę na leżących na ziemi zwłokach wilkołaka.
            – Gdyby rzeczywiście tak było, nie zostałabym przysłana do tej nory. – Z pogardą rozejrzała się po pokoju, który rzeczywiście widział o wiele lepsze dni. Niemal wszystkie meble były połamane, nie wspominając o dziurze w ścianie i plamach krwi na całej podłodze. Po chwili zerknęła na swoje ręce. – Jak wy wytrzymujecie w tych… ciałach?
            Nikt nie pokusił się, żeby jej odpowiedzieć, za to Dean podszedł do wilkołaka i ponownie zaczął go podnosić.
            – No cóż, paniusiu, mamy coś do zrobienia, więc miło było poznać – powiedział ze sztucznym uśmiechem na twarzy. – Przekaż Castielowi, że zamiast przysyłać gołe anielice do pomocy, mógłby sam kończyć to, co zaczął i nie zostawiać nas w połowie roboty w mieście pełnym demonów.
            Szatynka spojrzała na niego jak na idiotę.
            – Nie przysłał mnie Castiel – powiedziała. – Nie widziałam go od paruset lat. I, z całym szacunkiem, dopóki ona z wami jest nigdzie beze mnie nie pójdziecie.
            Bracia znowu spojrzeli na nią nieufnie. Tego było już za wiele.
            – Dość – warknęłam, podnosząc rękę w górę, żeby zwrócić na siebie uwagę wszystkich. – Czy ktoś byłby łaskaw wytłumaczyć mi, skąd ona mnie zna?
            – Skoro nie wysłał cię Castiel, też chętnie wysłucham odpowiedzi – stwierdził Dean, prostując się i ponownie sięgając po broń.
            Catherine westchnęła głęboko, wyraźnie tracąc cierpliwość.
            – Jak już mówiłam, przysłano mnie tu, bo Lorie była w niebezpieczeństwie.
            – Parę dni temu omal mnie nie zabito, a jakoś się nie pokusiłaś o wizytę – stwierdziłam, patrząc jej w oczy.
            – Wiedzieliśmy, że dzięki Castielowi ta dwójka zdąży cię uratować. – Pokazała palcem Sama i Deana.       
            – Teraz też zdążyliśmy – powiedział Dean. Catherine spojrzała na niego gniewnie.
            – Ledwo co.
            – Nie odpowiedziałaś na pytanie – ciągnął Sam, nie spuszczając jej z oka nawet na chwilę. – Skoro nie przysłał cię tu Castiel, to kto to zrobił?
            – Czy to nie oczywiste? – spytała, ale raczej nie liczyła na odpowiedź, bo chwilę potem dodała: – Bóg.
            Bracia parsknęli śmiechem, a Dean powiedział:
            – Niemożliwe, Castiel mówił, że Bóg opuścił niebo. Zaginął.
            – To, że Castiel nie ma pojęcia o tym, gdzie jest Bóg nie znaczy, że zaginął. Wysłał mnie tu, wierzcie lub nie.
            Zapadła cisza, w której żadne z nas nie wiedziało, co dalej robić. Nie wiedziałam wiele o całym tym zamieszaniu z Bogiem, ale postanowiłam przejąć pałeczkę, bo ciągle miałam jedno pytanie, na które chciałam uzyskać odpowiedź.
            – Załóżmy, że mówisz prawdę – powiedziałam, ignorując gniewne spojrzenie Deana. – Ciągle nie rozumiem, dlaczego masz mnie chronić.
            Tym razem to ona otworzyła szeroko oczy.
            – Ty nic nie wiesz? – Zmarszczyłam brwi.
            – Ale o czym?
            – No nie… – mruknęła pod nosem. Zrobiła krok w moją stronę, ale Sam od razu zastąpił jej drogę. No proszę, darmowa ochrona. – Nie powiedziano mi, że nie masz o niczym pojęcia.
            – O co ci chodzi? – spytałam, coraz bardziej tracąc cierpliwość.
            – Co wiesz o swoim ojcu?
            – Czy to ważne? – spytałam. Co ją to w ogóle obchodziło.
            – Tak.
            Zawahałam się. Po chwili milczenia jednak doszłam do wniosku, że i tak nie mam nic do ukrycia. Ten człowiek nie zasługiwał na tajemnice.
            – Był kimś, kto zniszczył życie mojej mamie. Miał na imię Ruth, zniknął przed moimi narodzinami. W sumie tyle.
            Nie wiem czemu, moja wypowiedź spowodowała, że Catherine wybuchła śmiechem. Gdy po paru długich chwilach w końcu się opanowała, spojrzała na mnie z politowaniem.
            – Tak ci powiedziała? Kto by się spodziewał, że Sara to taka kłamczucha.
            Nie spodobało mi się, w jaki sposób mówiła o mojej mamie. Ominęłam Sama i stanęłam tuż przed nią.
            – Skąd wiesz, że mama kłamała?
            Pomimo rozbawienia spojrzała na mnie współczująco i położyła mi dłoń na twarzy.
            – Twój ojciec nie ma na imię Ruth, złotko, tylko Michael. Jest archaniołem i zrobił coś, do czego nie miał prawa – ciebie, dziecko człowieka i anioła, nieznana moc w tak kruchym ciele.

***

            Na szczęście nie musiałam pomagać braciom przy paleniu ciała w lesie na przedmieściach Appleton. Podczas gdy oni polewali je benzyną, ja siedziałam bezczynnie w Impali. Pierwszy raz w życiu jechałam samochodem pozbawionym przedniej szyby, ale nawet wiatr wiejący nam w twarze nie był w stanie ostudzić złości Deana. Gdy tylko zobaczył w jakim stanie jest jego ukochany Chevrolet, w ogóle nie trudził się już o bycie delikatnym dla ciała wilkołaka. Dosłownie wrzucił go do bagażnika i mamrotał coś o tym, jak ktoś mógł potraktować w taki sposób jego dziecinkę.
            Cat zajęła miejsce obok mnie, przez co nie mogłam się położyć, a biorąc pod uwagę, że było parę minut po czwartej, nie spałam już ponad dobę. Powieki uparcie opadały, a ja skupiałam resztki energii na tym, by nie zasnąć. Po pierwsze, wtedy musiałabym dotknąć plecami oparcia, co samo w sobie skutecznie mnie zniechęcało, ale nie chodziło tylko o to. Bałam się, że znowu zobaczę we śnie Logana i mamę.
            Gdy w końcu bracia skończyli układać stos i podpalili nasączone benzyną drewno, mogliśmy kontynuować podróż. Wróciliśmy na drogę stanową i jechaliśmy dalej, delikatnie przekraczając dopuszczalną granicę prędkości. Wnioskując z tego, że przed nami właśnie budziło się słońce stwierdziłam, że musimy zmierzać na wschód.
            – Daleko mieszka ten Bobby? – spytałam, martwiąc się, że jeśli będziemy w drodze zbyt długo to przegram walkę ze zmęczeniem.
            – Jak dobrze pójdzie, będziemy na miejscu koło południa – odpowiedział Dean, ze złością zerkając na uszkodzony samochód. Dziwiłam się, że nikt nas jeszcze nie zatrzymał przez wybitą szybę, ale to pewnie wina godziny. Wątpię, żeby jakiś policjant czyhał na piratów drogowych tak wcześnie rano.
            – Nie wiem jak ty, ale ja idę spać – mruknął pod nosem Sam, zapewne do mnie. W końcu Dean siedział za kółkiem i ostatnie, czego potrzebowaliśmy to wypadek drogowy.
            – Nie jestem śpiąca – skłamałam. Ah, ile bym dała za kubek mocnej kawy. Zamiast tego musiałam znaleźć sobie inne zajęcie.
            Gdy chciałam zabić czymś czas w domu lub na studiach, zwykle zamykałam się w pokoju i pogrążałam w lekturze. W tym wypadku nawet gdybym cudownym zbiegiem okoliczności była w posiadaniu jakiejkolwiek książki, nie ryzykowałabym czytaniem jej. Jeszcze parę lat temu miałam duże problemy z chorobą lokomocyjną, którą potęgowały próby skupienia na czymś wzroku, a ze względu na Deana wolałam nie dokładać oliwy do ognia – w końcu poniekąd zgodził się, bym przeszła trening. Zauważyłam, że Catherine również nie przymierza się do snu, dlatego postanowiłam wykorzystać okazję – kto wie, czy w najbliższej przyszłości ponownie nadarzy się taka chwila.
            – Opowiesz mi coś o moim ojcu? – spytałam, szturchając ją delikatnie w ramię. Spojrzała na mnie, jakby wyrwana z własnych myśli.
            – Jak mówiłam, jest archaniołem. Dokładniej, pierwszym aniołem, którego stworzył Bóg.
            – To znaczy, że on ciągle żyje? – spytałam. Obudziła się we mnie głupia nadzieja, że może go poznam. Być może, skoro był aniołem, wcale nie chciał opuszczać mojej matki? W końcu o aniołach mówi się jak o ucieleśnieniach dobra, powstały przecież z boskiej miłości.
            – Tak, z tym że… – zaczęła Catherine, ale Dean jej przerwał.
            – Nigdy nie zobaczy swojej córki.
            – Dlaczego? – Skąd on to w ogóle wie?
            – Bo parę miesięcy temu zamknęliśmy go w klatce z Lucyferem.
            – Co?! – podniosłam głos, przez co Sam zrezygnował z prób zaśnięcia. Odwrócił się do mnie i zaczął spokojnie tłumaczyć, ostrożnie dobierając słowa:
            – Twój… ojciec chciał sprowadzić apokalipsę, żeby zabić Lucyfera. Wpadł do klatki przypadkiem, pociągnąłem go za sobą jak próbował mnie zatrzymać.
            – Ty też byłeś w klatce? – Otworzyłam szeroko oczy.
            – Tak, Lucyfer znajdował się w moim ciele, nie było innego wyjścia. Ale na szczęście nie siedziałem tam długo.
            – To znaczy, że jego też można wyciągnąć?
            Zapanowała cisza. Sam patrzył na mnie współczująco i przez chwilę jakby szukał słów.
            – To nie takie proste – powiedział w końcu.
            – Nawet jeśli moglibyśmy go stamtąd uwolnić, nie zrobimy tego – mruknął Dean, wchodząc w ostry zakręt. Przyspieszył nieznacznie, nie zważając na bijący nas po twarzach wiatr.
            – Dlaczego? – Dean nie zastanawiał się długo nad odpowiedzią.
            – Bo jeśli wyciągniemy jego, on znowu będzie próbował doprowadzić do apokalipsy, żeby zabić swojego młodszego braciszka. Już raz udało nam się ich powstrzymać, nie będę ryzykował końcem świata, żebyś przywitała się z tatusiem.
            – Dean… – zaczął Sam, ale tym razem Catherine podniosła głos.
            – Michael spełniał tylko polecenia ojca. Chciał sprowadzić na ziemię raj, zniszczyć zło...
            – Szkoda, że wcześniej każdy musiałby zginąć – odpyskował jej Dean.
            – Ale on był aniołem – zaczęłam, próbując sobie to wszystko poukładać. – Przecież anioły są dobre.
            Sam uśmiechnął się pod nosem, wyraźnie próbują to zatuszować, ale Dean nie przejmował się niczym i najzwyczajniej parsknął śmiechem.
            – Żeby tylko Raphael cię usłyszał – powiedział przez śmiech. – Albo każdy inny anioł, który zabił niewinnych ludzi. Lub próbował zabić nas, jedno z dwóch.
            – To anioły zabijają ludzi?!
            – Nie wszystkie – sprostował Sam. Catherine patrzyła na braci w taki sposób, jakby chciała ich udusić.
            – Kim jest Raphael? – spytałam, starając się zapamiętać wszystko, co mi mówią.
            – Kolejnym archaniołem, który sprawia nam problemy. – Pierwszy raz widziałam, żeby Dean tak angażował się w jakąkolwiek dyskusję. – Jak swoi bracia, próbuje sprowadzić koniec świata, to chyba rodzinne. Castiel jak na razie skutecznie go powstrzymuje i dopóki Raphael nie wykradnie mu broni, nie musimy się nim przejmować.
            – Czyli mój ojciec był… - Zastanowiłam się przez chwilę, szukając odpowiedniego określenia, ale nic pasującego nie przychodziło mi do głowy. – …zły? – dokończyłam w końcu.
            – Chciał dla ludzi dobrze – odpowiedziała Cat. Nie dziwiłam się, że anielica stawała po stronie jednego ze swoich.
            – Na swój własny sposób. – Sam odwrócił wzrok, jakby nie do końca zgadzał się z tym, co mówił.
            – Tak, dobrze dla ludzi, zwłaszcza jak torturował duszę Sammy’ego w klatce – warknął Dean. Temat Michaela wyraźnie go drażnił, zwłaszcza gdy starano się umniejszyć jego przewinienia.
            – Dean, przestań – upomniał brata Sam, zerkając na mnie niespokojnie, jakby bał się mojej reakcji na tak ostre słowa.
            Poczułam się oszukana i zawiedziona. Czyli mój ojciec jednak nie był kimś dobrym. Chyba wolałam myśleć, że bawił się moją matką i uciekł, ale jak widać nie zranił tylko mojej rodziny.
            – Idąc tym tokiem myślenia, nie każdy demon jest zły? – Przypomniałam sobie potwory, które napadły na mnie zaledwie parę dni temu. Ciężko było mi sobie wyobrazić, żeby którykolwiek z nich mógł postępować słusznie.
            – Tutaj nie ma wyjątków – mruknął Sam. – Kiedyś myślałem inaczej i nie skończyło się to dobrze.
            – Pochwal się, Sam – oburzyła się Catherine. – Powiedz, jak spiskowałeś z demonem i złamałeś ostatnią pieczęć, która powstrzymywała Lucyfera przed wydostaniem się z klatki.
            – Ruby mnie oszukała – tłumaczył, ale na jego twarz wkradł się grymas poczucia winy. – Słono za to zapłaciliśmy.
            – Nie ma co tego roztrząsać – wtrącił się znowu Dean. – Zamknęliśmy Lucyfera i powstrzymaliśmy jego plany, teraz mamy inne problemy. – Spojrzał w lusterko i przez chwilę patrzył prosto na mnie. To nasunęło mi kolejne pytanie.
            – Catherine, co wiesz o Samaelu?
            Przez chwilę uważnie mi się przyglądała, jakby poważnie rozważała to, co może mi powiedzieć, a co lepiej zostawić dla siebie.
            – Był kiedyś jednym z moich braci, ale został wygnany z nieba niedługo po Lucyferze. Nie wiemy gdzie teraz jest, ani do czego mu jesteś potrzebna. My jak na razie nie wiemy, do czego jesteś zdolna.
            – To znaczy, że on już to wie? – spytałam.
            – Możliwe, że się domyśla – mruknęła w odpowiedzi. – Nikt nie wie tego na pewno. Nawet Bóg.
            – Czytałem kiedyś coś o nefilimach – zaprzeczył jej Sam. – To dzieci aniołów i ludzi.
            Zmrużyłam oczy. Skoro coś wiedział, czemu nie pokusił się o to, żeby mnie wtajemniczyć?
            – Dzieci upadłych aniołów – sprostowała Cat. – Ich serca były skłonne do mroku, przekleństwo pochodzące od ojców. Nigdy do tej pory nie mieliśmy do czynienia z dzieckiem archanioła, czy nawet anioła ciągle posiadającego łaskę.
            – Co to łaska? – spytałam, póki była okazja. Catherine spojrzała na mnie pobłażliwie.
            – Dzięki niej mamy skrzydła i moc.
            Przypomniałam sobie Castiela, który w mgnieniu oka wyleczył wszystkie moje rany, po czym wyparował nawet nie kiwnąwszy palcem.
            – W każdym razie, twoja egzystencja jest jedną wielką tajemnicą – podsumowała Catherine. – Wszystko zależy od tego, ile przejęłaś od ojca.
            – Czyli równie dobrze mogę być zupełnie pozbawiona jakiejkolwiek mocy – stwierdziłam, marząc żeby rzeczywiście tak było.
            – Albo bronią nie do powstrzymania – mruknął pod nosem Dean i wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że może mieć rację.

***

            Jakimś cudem wygrałam walkę ze zmęczeniem i zgodnie z przewidywaniami Deana dotarliśmy na miejsce parę minut po pierwszej. Przyjechalibyśmy nawet wcześniej, gdyby po drodze parę razy nie zatrzymała nas policja. Pierwsza kontrola miała miejsce parę kilometrów po przekroczeniu granicy stanu Minnesota. Na jego terenie zatrzymano nas łącznie trzy razy, i wszędzie Sam serwował policjantom tą samą historyjkę – dowcipne dzieci wybiły szybę na stacji benzynowej parę kilometrów wcześniej i właśnie jechaliśmy do warsztatu. Na wszystkie pytania Winchester miał już gotowe odpowiedzi.
            „Tak, zawiadomiliśmy naszego ubezpieczyciela”
            „Nie widzieliśmy ich, ale wie pan, jakie są dzieci”
            „Właśnie wracamy z wesela naszej znajomej ze studiów”
            Był na tyle przekonujący, że za każdym razem puszczali nas bez większych oporów, upominając nas tylko, żeby jak najszybciej zamontować nową szybę. Zresztą, nie we wszystkim kłamał.
            Bobby rzeczywiście prowadził warsztat niedaleko miasta Sioux Falls w Dakocie Południowej. Na dosyć dużym terenie ustawiono w rzędach setki samochodów, ale sądząc po ich opłakanym stanie prawie żaden nie nadawał się do jazdy. Prawdopodobnie przywożono tu wraki po wypadkach drogowych z całej okolicy, a właściciel czekał na okazję, by wyjąć z nich ciągle nadające się do użytku części.
            Podwórko zdecydowanie wymagało gruntownego sprzątania. Przed frontem stał niebieski pick-up, a całą przestrzeń poza podjazdem zajmowały felgi, akumulatory, opony, zniszczone silniki i inne części samochodowe, których już nie potrafiłam nazwać.
            Sam dom był piętrowy, pomalowany z zewnątrz niebieską farbą, która łuszczyła się w paru miejscach. Wszystkie okna na piętrze zostały zasłonięte sklejkami od wewnątrz, za to na parterze parę z nich ktoś uchylił, wpuszczając do środka świeże powietrze. Po raz pierwszy od parunastu dni świeciło słońce, dlatego podejrzewałam, że wewnątrz może być trochę duszno. Promienie słońca nie docierały jednak na werandę za sprawą umieszczonego nad nią daszku. Mimo wszystko dom sprawiał wrażenie bezpiecznej przystani i byłam niemal pewna, że żaden demon mnie tutaj nie znajdzie.
            Podjechaliśmy Impalą na tyły, gdzie zastaliśmy Bobby’ego pracującego właśnie nad jakimś samochodem, który sądząc po oznaczeniach należał do szeryfa. Gdy nas zauważył, odstawił klucz do skrzyni z narzędziami i podjechał na swoim wózku niedaleko miejsca, gdzie Dean zatrzymał Chevroleta. Jak się okazało, Bobby był około sześćdziesięcioletnim mężczyzną o srogim wyrazie twarzy. Ubrał się – jakżeby inaczej – we flanelową koszulę o kolorze brązowym i starte dżinsy, a na głowie nosił zniszczoną bejsbolówkę. Jedynie czerwona koszulka wydawała się w miarę nowa, a w każdym razie była czysta i niepodziurawiona. Moją uwagę najbardziej jednak przykuł kilkudniowy zarost na twarzy.
            – Coście zrobili z samochodem, idioci? – powiedział, gapiąc się na przednią maskę i miejsce, gdzie powinna być szyba. Dean zgasił silnik, po czym razem z Samem opuścili samochód.
            – Też miło cię widzieć, Bobby – mruknął Sam. – Robota wilkołaka.
            – Będziesz miał zapasową szybę? – spytał Dean, z rozpaczą patrząc na swój ukochany Chevrolet. Bobby spojrzał na niego, jakby ten urwał się z choinki.
            – Jasne, mam ich dziesięć, wniosłem je na strych dzisiaj rano – powiedział zgryźliwie, pokazując swoje nieruchome nogi.
            – Ok. Gdzie masz kluczyki do pick-upa? – Dean najwyraźniej chciał jak najszybciej doprowadzić Impalę do stanu idealnego.
            – Leżą na stole w kuchni. – Winchester nie czekał na pozwolenie, od razu ruszył w kierunku drzwi do domu. – Młody, napełnij bak jak będziesz wracał – zawołał za nim mężczyzna zanim Dean zniknął w środku, po czym znowu skupił się na samochodzie. Przez chwilę obserwował mnie i Cat, a po krótkiej chwili zwrócił się do Sama: – Czemu ich jest dwie?
            W końcu pokusiłam się o wyjście na zewnątrz. Cat szybko poszła za moim przykładem, po czym okrążyła Impalę i stanęła obok mnie. Zerknęłam na nią z ukosa, martwiąc się o to, że będzie mi deptać po piętach przy każdej czynności, a następnie zerknęłam na Bobby’ego i uśmiechnęłam się nieśmiało.
            – Jestem Lorie Bane, miło mi pana poznać – powiedziałam, patrząc mu prosto w niebieskie oczy.
            – A ona to kto? – spytał się, niezbyt uprzejmie.
            – To jest… – zaczął Sam, ale Catherine najwyraźniej nie chciała, żeby ktoś ją wyręczał.
            – Catherine – warknęła, patrząc na Winchestera.
            – To anioł, uparła się, żeby chronić Lorie – wytłumaczył pospiesznie Sam.
            – Bobby Singer – przedstawił się w końcu, zdejmując na moment czapkę. – Pilnuję, żeby tych dwoje nie zrobiło czegoś głupiego. Wejdźcie do środka, mam w lodówce piwo.
            Puścił nas przodem. Catherine pierwsza otworzyła drzwi i weszła do środka, a zaraz po niej szłam ja. Sam pchał wózek Bobby’ego, więc przekroczył próg ostatni. Drzwi prowadziły do wąskiego korytarzyka, po którego prawej stronie znajdowały się schody na górę, a dalej zauważyłam również zejście do piwnicy. Ściany były wytapetowane, a gdy Sam zamknął za sobą drzwi całe pomieszczenie pogrążyło się w półmroku.
            – Korytarzem w lewo, idźcie do kuchni – poinformował nas Bobby, a Cat od razu zaczęła iść według jego wskazówek.
            Gdy skręciłam, weszłam w kolejny korytarzyk. Mniej więcej po środku prawej ściany znajdowały się zamknięte drzwi, zapewne prowadzące na zewnątrz. Kuchnię znalazłyśmy nieco dalej, po lewej stronie. Nie wyglądała jakoś nadzwyczajnie, naprzeciwko wejścia zauważyłam drewniany stolik, na którym leżało parę pootwieranych książek, oraz dwa pasujące krzesła, zaś przy jednej ze ścian stała lodówka, dwie kuchenki i parę kuchennych szafek. W oknach były żaluzje, które przepuszczały bardzo mało światła, dzięki czemu wbrew moim wcześniejszym przypuszczeniom w pomieszczeniu panował przyjemny chłód.
            – Siadajcie – powiedział właściciel domu, podjeżdżając do stolika i zabierając parę książek, żeby zrobić trochę miejsca. Szybko podeszłam, żeby mu pomóc, jednak pokręcił głową. – Dam sobie radę. Sam, wyjmij piwo z lodówki.
            Bobby podjechał na wózku do dwuskrzydłowych drzwi i otworzył je. Jak się okazało, prowadziły one do jakiegoś gabinetu – zauważyłam biurko i biblioteczkę. Na podłodze ktoś narysował czerwonym sprejem o wiele większą wersję pułapki na demony, którą Sam pokazał mi parę dni temu na naboju. Gospodarz odłożył książki na pokaźnym stosie koło biurka – najwyraźniej miał ich tyle, że nie starczyło miejsca w biblioteczce, żeby pomieścić je wszystkie, a chwilę potem znowu przyjechał do kuchni. Widząc, że ciągle stoję, pokazał wolne krzesło przy stoliku – jedne z nich już zajęła Cat.
            Sam położył na stole sześciopak piwa Margiekugel. Będąc szczera, chętniej napiłabym się kawy, ale nie odmówiłam, gdy podał mi brązową butelkę z białą etykietą.
            – No więc, opowiadajcie co się wczoraj stało – zachęcił, gdy Sam dostawił do stołu dodatkowe krzesło i na nim usiadł, sącząc otworzone już piwo. Sama chętnie upiłam łyka na wspomnienie wilkołaka.
            Sam pokrótce streścił mu wczorajsze wydarzenia. Gdy Bobby usłyszał, że wilkołak omal nie dorwał mnie w samochodzie, zmarszczył brwi ze złości.
            – Wy idioci – powiedział podniesionym tonem. – Zabraliście ją na polowanie?! Co wam strzeliło do głowy?
            – To akurat po części moja wina – przyznałam się, nie chcąc by bracia oberwali za mój upór. – Uparłam się, żeby iść z nimi.
            – Życie ci nie miłe? – spytał. – I nie usprawiedliwiaj ich, wiedzieli co może się stać.
            – Ale nic mi się nie stało – powiedziałam. Nawet nie chciałam wspominać czegokolwiek o ranach na plecach.
            – No, w każdym razie – kontynuował Sam. – Mieliśmy wychodzić, gdy nagle z szafy wyleciała Cat. Już wiemy, czemu Samael poluje na Lorie.
            Bobby ożywił się, patrząc na nas wszystkich po kolei, zatrzymując wzrok na Catherine. Uniósł brwi, czekając na część dalszą, jednak Sam patrzył wyczekująco na mnie, a anielica skupiła całą swoją uwagę na butelce piwa, dlatego to ja się odezwałam:
            – Jestem córką Michaela – mruknęłam.
            Bobby zastygł z wyrazem zdumienia na twarzy. Wykrzywił się nieznacznie.
            – TEGO Michaela? – dopytał, wyraźnie akcentując pierwsze słowo.
            Razem z Samem pokiwaliśmy głowami.
            – Kurde – przeklął pod nosem, patrząc na mnie ze zdziwieniem.
            Pociągnęłam łyka z butelki. Zmęczenie znowu mi o sobie przypomniało, wywołując nieprzyjemne zawroty głowy. A może to tylko alkohol?
            – Wszystko w porządku? – odezwał się Bobby. Odwróciłam się w jego stronę i zauważyłam, że uważnie mi się przygląda. – Blado wyglądasz.
            Ta uwaga przyciągnęła uwagę Sama i o dziwo, Cat również na mnie zerknęła.
            – Spałaś w samochodzie? – spytał, a ja słabo pokręciłam głową. – No to nic dziwnego. – Wstał od stołu odstawiając krzesło. – Chodź, zaprowadzę cię na górę.
            – Co się dzieje? – spytał Bobby.
            – Lorie nie zmrużyła oka od wczorajszej pobudki o trzeciej – wytłumaczył Sam, wyciągając do mnie rękę. Wiedziałam, że muszę się położyć, ale tak bardzo nie chciałam znowu spotkać we śnie mamy i Logana, że bałam się iść do łóżka. Bobby pokiwał głową ze zrozumieniem i spojrzał na mnie z troską.
            Niechętnie wstałam, odstawiając do połowy opróżnioną butelkę na stoliku. Razem ze mną wstała Cat, ale Sam nie pozwolił jej iść za nami.
            – Nic jej tam nie grozi, nie musisz chodzić za nią krok w krok – skarcił ją. Catherine zawahała się, ale po chwili znowu usiadła. Opróżniła do dna swoją butelkę, po czym złapała moją i spojrzała na mnie pytająco.
            – Nie masz nic przeciwko?
            Pokręciłam głową. W tym momencie było mi dokładnie wszystko jedno.
            Sam ponownie poprowadził mnie korytarzem, po czym pomógł mi wejść na górę po schodach. Czułam, jak z każdą chwilą ucieka ze mnie energia, więc jak weszliśmy do sypialni nie protestowałam, gdy Sam położył mnie na dwuosobowym łóżku. Szybko jednak przewróciłam się na bok, nie chcąc otworzyć ran.
            – Przynieść Ci coś przeciwbólowego? – spytał, kucając przy łóżku, żebym nie musiała patrzeć do góry.
            – Nie, dzięki, nie jest tak źle. – Uśmiechnęłam się słabo, ale chwilę później znowu spoważniałam. Bałam się zamknąć oczy. Sam zauważył moją minę i uniósł brwi pytająco.
            – Co się dzieje?
            Przez chwilę zastanawiałam się, czy mu powiedzieć. Na pewno zrozumiałby mnie bardziej, niż Dean, był przecież obdarzony o wiele większą empatią niż jego brat, ale zdecydowałam się nie dokładać mu zmartwień. Poradzę sobie z tym sama, pomyślałam, nie mogę we wszystkim polegać na braciach.
            – Nic – mruknęłam.
            Nie wyglądał na przekonanego, ale pokiwał głową.
            – Dobranoc, Lorie. Śpij dobrze.
            – Dzięki – mruknęłam słabo, po czym opuściłam powieki.
            Koszmary, nadchodzę!

***

            Jak tylko się obudziłam, odetchnęłam z ulgą. Nic mi się nie śniło.
            W pokoju panował jeszcze większy mrok, niż wcześniej, a z zewnątrz dochodził hałas młotka uderzającego o metal. Chętnie znowu poszłabym spać, ale nie chciałam potem obudzić się w środku nocy całkowicie wypoczęta. Możliwe, że od jutra zacznę trening, musiałam być w pełni sił w ciągu dnia.
            Wstałam, czując się o wiele lepiej niż parę godzin temu. Pospiesznie pościeliłam łóżko, zastanawiając się, czy Bobby w ogóle bywa na piętrze. Blat każdego stolika pokrywała warstewka kurzu, która na pewno nie pojawiła się tam w krótkim czasie.
            Gdy skończyłam, wyszłam na korytarz, obiecując sobie, że jutro trochę tu posprzątam. Słyszałam stąd przytłumiony szmer rozmów prowadzonych na dole. Przeciągnęłam się i ruszyłam w dół po schodach. Gdy byłam na ostatnim stopniu ktoś otworzył drzwi. Podskoczyłam w miejscu, nagle panikując, ale gdy zobaczyłam stojącego w progu Deana, od razu się uspokoiłam. Winchester uśmiechnął się pod nosem, widząc moją reakcję.
            – No proszę, obudziła się nasza śpiąca królewna – powitał mnie udawanym ukłonem. Parsknęłam śmiechem.
            – Widzę, że komuś tu dopisuje humor.
            – Moja dziecinka w końcu wygląda normalnie – wytłumaczył. Dopiero teraz zauważyłam, że ma całe dłonie w smarze. Domyśliłam się, że pewnie większość popołudnia spędził przy Impali, nie marnując czasu na odpoczynek tak jak ja. Moje przypuszczenia potwierdzały jego podpuchnięte oczy.
            Razem ruszyliśmy do kuchni. Pierwsza zauważyła mnie Cat, uśmiechając się delikatnie na mój widok. Siedziała na tym samym krześle, które zajmowała, gdy wychodziłam z kuchni razem z Winchesterem. Sam i Bobby odwrócili się dopiero na dźwięk wody puszczonej w zlewie. Dean skupił się na myciu rąk, a ja kiwnęłam im głową na powitanie. .
            – Dzień dobry – powiedziałam nieśmiało.
            – Cześć Lorie! – Sam przywitał mnie ciepłym uśmiechem. – Wyspałaś się?
            – Nawet – odpowiedziałam. Podeszłam do stolika, na którym z powrotem leżały pootwierane książki. – Co robicie?
            – Szukamy czegoś o Samaelu.
            – I jak, coś ciekawego? – spytałam, przeglądając pobieżnie otwarte strony.
            – W sumie to nic nowego – stwierdził Winchester z zawodem. – Tylko tyle, że prawdopodobnie jest ślepy. Ale to nas raczej nie ratuje, bo chroni go Bestia.
            – Bestia? – zainteresowałam się, a moją uwagę od razu przykuł rysunek w jednej z książek, przedstawiający ogromnego wilczura z kłami tak długimi, że bez problemu przegryzłyby mi gardło na wylot. – To ona?
            – Jej wyobrażenie – sprostował Bobby. – Nikt nigdy Samaela, ani jego Bestii, nie widział. Albo nie przeżył, by to opowiedzieć.
            Wpatrzyłam się w wilczura, marząc o tym, że nigdy nie stanę mu na drodze. Dobrze wiem, kto wyszedłby zwycięsko z tej konfrontacji, i na pewno nie byłabym to ja.
            – Myśleliście już o moim treningu? – zagaiłam, żeby zmienić temat.
            Sam potwierdził ruchem głowy, po czym powiedział:
            – Bobby poduczy cię paru rzeczy z książek, a ja zajmę się nauką na strzelnicy.
            – Ok. – Lepsze to, niż nic.
            – Nie tak szybko – powiedziała Catherine. – Spróbuję jakoś sprowokować ujawnienie się twoich mocy, o ile jakieś masz.
            Pokiwałam głową, lekko zdziwiona. Dean, w końcu czysty, podszedł do nas z piwem w ręku.
            – No a ja dam ci wycisk w walce wręcz – dodał, po czym pociągnął porządnego łyka z butelki. Otworzyłam szeroko oczy, zaskoczona tym, że chce brać w tym udział.
            – Uczyłaś się kiedyś jakichś sztuk walki? – spytał Sam.
            – Byłam na paru zajęciach z samoobrony. – Przypomniałam sobie kilka obowiązkowych lekcji w podstawówce dobrych paręnaście lat temu. – Ale szczerze mówiąc, niewiele z tego pamiętam.
            – Tym gorzej dla ciebie – skomentował to Dean.
            – To kiedy bierzemy się do roboty? – spytałam.

            – Jutro rano, zaczynasz ze mną – odpowiedział mi Bobby.

____________________________________________________________ 

No, ten rozdział udało mi się napisać o wiele szybciej. :) 
Trochę spokojniejszy, parę następnych też nie będzie ociekało akcją  muszę trochę skupić się na relacjach w grupie. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. :*
Pozdrawiam i dziękuję wszystkim, którzy czytają moje wypociny. :)

4 komentarze:

  1. Jak zwykle cudowne 😁
    Cat jest świetna xd haha xd
    Cóż za niewpodzianka z tą córką Michaela! Nie spodziewałam się xd
    Czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Extra rozdział kiedy next ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram sie jak najszybciej, juz zaczelam pisac. Kwestia tego ile czasu znajde. Ciesze sie ze sie podobalo. :*

      Usuń
  3. No, no. Robi się coraz ciekawiej. Ojciec dziewczyny okazał się być archaniołem i nie miał prawa zrobić dziecka człowiekowi. Nieźle. Michael okazuje się być raczej złym aniołem. Ciekawe dlaczego zszedł na złą drogę. Bo skoro był pierwszym aniołem to wtedy oznacza, że kiedyś musiał być dobry.
    Pozdrawiam,
    http://akfradratposiadaartystycznaduszyczke.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń