– Jak to ukradł harfę? –
spytał wzburzony Dean, odkładając piwo na ziemię i patrząc na Castiela
gniewnie, ale anioł wydawał się nie zauważać jego wzroku. – Przecież wszystkiego
pilnujecie, czy nie tak?
– Przenosiliśmy ją w inne
miejsce, w tamtym robiło się niebezpiecznie – tłumaczył anioł monotonnym
głosem. Zauważyłam, że bezustannie ściąga brwi, przez co wyglądał na bardzo
zmartwionego. – Grupa Raphaela nagle zaatakowała i przejęła harfę. Zabili
trójkę moich braci.
– Nie możesz jej jakoś
odzyskać? – Sam wydawał się zamyślony, a ja nie mogłam sobie wyobrazić, że
jakiś instrument może stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla innych.
Castiel pokręcił przecząco
głową.
– Ktoś, komu ufam jest zdrajcą.
Datę przeniesienia znało tylko kilka osób, a jednak Raphael o niej wiedział.
Nie chcę posyłać moich ludzi na pewną śmierć, w każdym razie nie tych, którzy
są mi wierni. Dlatego nie mogę ufać nikomu, dopóki nie dowiem się, kto jest
donosicielem. A do tego czasu Raphael może kilkakrotnie użyć harfy.
– Czy ona jest w ogóle groźna?
W końcu to instrument, co nie? – spytałam, starając się zignorować niedorzeczny
fakt, że Castiel właśnie nazwał aniołów „ludźmi”.
Wszyscy zwrócili się w moim
kierunku, ale wytrzymałam to i uparcie gapiłam się w oczy anioła. Musiałam
wiedzieć, co się dzieje.
– Jej dźwięk może zmusić kogoś
do zrobienia wszystkiego.
Parsknęłam śmiechem pomimo
panującej w całym pokoju powagi. To ma być groźne? Tego się tak boją?
– Ludzie pod wpływem jej
dźwięku mogą zacząć zabijać się nawzajem – wytłumaczyła dokładniej Cat lekko
zażenowanym głosem, a Castiel z grobową powagą pokiwał głową. Mina mi zrzedła.
O tym nie pomyślałam. – Lub nawet popełnić zbiorowe samobójstwo.
– Nie mówiąc o tym, że Raphael
mógłby zdziesiątkować moją armię jednym szarpnięciem strun – ciągnął dalej Castiel,
kręcąc głową.
W pokoju zrobiło się tak
cicho, że słyszałam delikatny szmer prądu zasilającego świecącą nad naszymi
głowami żarówkę. Każdy próbował wymyśleć rozwiązanie zaistniałej sytuacji tak,
by harfa nikomu nie zrobiła krzywdy, jednak wydawało się to niemożliwe. Jeśli
Castiel wysłałby do Raphaela grupę aniołów, bez wątpienia zostaliby zauważeni i
zabici, oczywiście zakładając że każdy uczestnik akcji byłby po naszej stronie.
Jeśli poszedłby sam, prawdopodobnie nigdy więcej byśmy go nie zobaczyli, to
byłaby misja samobójcza. Mógłby oczywiście udać się tam z jakąś osobą
towarzyszącą, to by zwiększyło jego szanse. Ale komu miałby zaufać, skoro ktoś
z jego armii sprzedał ważne informacje ich największemu wrogowi?
Ta sytuacja była bez wyjścia.
– Musimy ją odzyskać –
mruknęła Cat, gapiąc się gdzieś ponad głowę drugiego anioła.
– Nie ma innego wyjścia, muszę
iść tam sam. – Wszyscy spojrzeli na Castiela w taki sposób, jakby postradał
rozum. Nawet ja domyślałam się, jakie to groźne. Dean podszedł do niego i
ostentacyjnie puknął go w czoło.
– Oszalałeś? On tylko na to
czeka!
– Masz inny plan? – spytał
Castiel obrażonym tonem, obserwując rękę Deana, jakby nie do końca zrozumiał
znaczenie tego gestu.
– Idę z Tobą – wtrąciła Cat,
czym zwróciła na sobie uwagę wszystkich wokół. – Musimy odzyskać harfę, to
teraz priorytet.
Castiel zmierzył ją wzrokiem,
oceniając zapewne w jakim stopniu może jej ufać. W końcu jednak pokiwał głową.
– Niech będzie.
***
Castiel i Cat nie zwlekali
długo. Anioł najpierw wymienił parę informacji z braćmi i Bobbym tak, że nie
słyszałam ani słowa, a potem skupił na chwilę uwagę na mnie. Cat powiedziała mu
o tym, że mogę pochłaniać łaskę, a on obejrzał mnie dokładnie, przez co
poczułam się strasznie nieswojo. Zupełnie, jakbym była jakimś niezwykle rzadkim
eksponatem w zoo. Już po chwili miałam tego dość, jednak zanim zdążyłam się
poskarżyć, oboje zniknęli.
Ciężko opisać atmosferę, jaka
panowała w domu Bobby’ego po tym zajściu. Sam przeszukiwał Internet, szukając
jakichkolwiek przydatnych informacji, a gdy zdawało mu się, że znalazł coś
interesującego, czytał fragment na głos. Bobby, który sam zatopił się w stosie
książek w swoim gabinecie, zawsze przerywał czytanie, by posłuchać młodszego z
braci. Ważniejsze informacje zapisywał na kartce, po czym ponownie wracał do
własnej lektury.
Wydawało mi się, że wierzyli, iż
wiedza na ten temat z pewnością im się przyda i w czymś pomoże. Albo chcieli
przekazać informacje Castielowi, chociaż wydawało mi się to absurdalne. W końcu
i Castiel, i Cat byli aniołami, bez wątpienia znali każdą księgę Pisma lepiej
niż najbardziej zagorzały ludzki czytelnik.
Dean za to siedział przy
stoliku i wcinał hamburgera, którego zrobił sobie przed sekundą. A ja? Byłam
tak wykończona, że nie miałam nawet siły siedzieć. Ponadto czułam, że moje
plecy są zlepione jakąś lepką substancją, prawdopodobnie krwią z otwartych
podczas treningu ran. Najchętniej poszłabym się położyć i zapomniała o
wszystkim chociaż na 8 godzin, zanim znowu zwloką mnie z łóżka, ale najpierw
trzeba się zająć ranami.
– Tutaj znowu jest napisane,
że Harfa została pochowana razem z irlandzką księżniczką Tephi i od tamtej pory
jej nie widziano – powiedział Sam, wyraźnie skupiony na swojej lekturze.
Nie chciałam im przerywać, ale
zmęczenie wygrywało.
– Mógłby mi ktoś pomóc
opatrzeć plecy? – spytałam. Sam podniósł głowę znad laptopa, a minę miał jakbym
wyrwała go z jakiegoś transu. Dean też się obrócił, żeby na mnie spojrzeć.
– Rany ci się otworzyły? –
spytał Sam. Pokiwałam głową i odwróciłam się do niego plecami, żeby pokazać
zapewne ciągle szkarłatne plamy na koszulce.
– Moja wina – powiedział Dean
z uśmiechem, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że usta ma pełne jedzenia.
– Ale jem.
– Zajmę się tym – odparł Sam,
patrząc karcąco na brata. – Chodź do łazienki, tam powinna być apteczka.
Wyszliśmy z kuchni,
odprowadzeni wzrokiem przez starszego Winchestera, po czym skierowaliśmy się do
łazienki. Nie była za duża, więc jak weszliśmy do środka we dwójkę zrobiło się
trochę ciasno. Zgodnie ze słowami Sama, w środku rzeczywiście była torba z
najważniejszymi rzeczami potrzebnymi do pierwszej pomocy. Usiadłam na wannie,
nie mogąc ustać.
– Dasz radę podnieść koszulkę?
– spytał.
– Chyba tak – mruknęłam w
odpowiedzi i ignorując ból uniosłam materiał, pokazując plecy. Sam syknął, gdy
tylko je zobaczył.
– Kurczę, co wy robiliście na
tym treningu? – spytał, kładąc dłonie na moich ramionach.
– Ja głównie leżałam.
– Co? – zdziwił się.
– No dzisiaj uczyłam się
uników. Za dobrze mi nie szło.
– On zwariował, czy jak? –
warknął Sam i wzmocnił uścisk, jakby chciał zacisnąć pięści. – Przecież to
oczywiste, że nie będziesz od razu walczyła jak on czy ja.
Parsknęłam śmiechem.
– Zabawne, powiedział
dokładnie to samo. Z tym, że według niego oni nie będą ze mną walczyć fair.
– Co nie zmienia faktu, że
masz szwy i przez parę dni w ogóle nie powinnaś się nadwyrężać.
Uśmiechnęłam się.
– Bardzo źle to wygląda? –
Odwróciłam się na chwilę i zobaczyłam skupioną minę Sama.
– Przede wszystkim muszę to
oczyścić – powiedział wymijająco. – Potem zobaczę, czy nie potrzebujesz
dodatkowych szwów. I chyba będziemy musieli zacząć to bandażować, inaczej nigdy
ci się to nie zagoi.
Pokiwałam głową.
– Rób swoje. I dzięki.
Zmoczył ręcznik ciepłą wodą i
zaczął delikatnie przecierać mi plecy uważając na to, by nie podrażniać zbytnio
ran. Mimo to ciężko było mi się czasem powtrzymać przed gwałtownym wciągnięciem
powietrza. Za każdym razem przerywał na moment i powtarzał, że jeszcze tylko
chwila. A ja kiwałam głową z zaciśniętymi zębami.
Odetchnęłam z ulgą, gdy w
końcu powiesił na umywalce coś, co jeszcze parę minut temu było białym
ręcznikiem.
– Nie potrzebujesz więcej
szwów – powiedział w końcu, przerywając ciszę. – Myślę, że nie będziemy tego
bandażować na noc, ale rano to zrobimy, okay?
– To pomoże? – Średnio
widziało mi się spędzanie całego dnia w bandażowym gorsecie. Zwłaszcza, że
sugerując się nadawaną dzisiaj w radiu pogodą w trakcie paru kolejnych dni
temperatura miała przekraczać trzydzieści stopni.
– Mniejsza szansa, że znowu
się otworzy. Wiesz, jak nie chcesz to nie musimy, ale licz się z tym, że prawdopodobnie
będziesz spędzała tutaj każdy wieczór. – Pokazał gestem łazienkę. Wzdrygnęłam
się na samą myśl.
– To pomożesz mi rano? –
Uśmiechnął się do mnie.
– Jasne. Pewnie zmęczona
jesteś, co? – Położył apteczkę na miejscu i zaczął płukać ręcznik.
– Nieziemsko. – Na
potwierdzenie przeciągnęłam się i ziewnęłam. – Może ja to zrobię? – Stanęłam
obok niego i chciałam odebrać mu przekrwiony materiał, ale pokręcił głową.
– Nie, idź odpocząć. Dam sobie
tu radę. Dobranoc, Lorie. – Uśmiechnął się jeszcze, zanim ponownie skupił się
na ręczniku.
Już miałam wychodzić, ale
obróciłam się i spojrzałam w lustro nad umywalką, skąd widziałam przemęczoną
twarz chłopaka. Sam też był zmęczony, ale mimo to nie odmówił mi pomocy.
– Dzięki za wszystko. –
Zerknął w lustro i dosyć szybko odnalazł moje oczy, po czym ponownie się
uśmiechnął.
– Nie ma sprawy.
***
Tydzień minął przerażająco
szybko. Od rana do wieczora ćwiczyłam z braćmi i musiałam przyznać, że małymi
kroczkami robiłam postępy. Jako tako udawało mi się już trafiać w tarczę,
oczywiście nieruchomą i cieszyłam się za każdym razem, jak poprawnie wykonałam
unik podczas walk z Deanem, dzięki czemu nie lądowałam już na ziemi tak często.
Rany na plecach szybko się goiły, co dziwiło Sama nie mniej niż mnie. W końcu
wczoraj zdjęli mi szwy i wyglądało na to, że za parę dni pozostaną mi tylko
zaczerwienione blizny. Szybką regenerację przypisywali tej odrobinie łaski,
którą w sobie miałam, a ja nie miałam powodu by się z nimi nie zgadzać. Jedyna
rzecz, która nas martwiła to brak odzewu od Castiela i Catherine.
Sielanka trwałaby nadal, gdyby
nie fakt, że zło nie wzięło sobie przerwy tak jak my. Ono korzystało w
najlepsze z naszej nieobecności i w końcu zgodnie postanowiliśmy, że będę
kontynuowała mój trening w trasie. Sam i Dean koniecznie chcieli sprawdzić parę
miejscowości w Nowym Meksyku, w których podejrzewali aktywność demoniczną, ale
najpierw po drodze chcieli rozwiązać sprawę tajemniczych zgonów dzieci w jednym
z miast w Kansas.
– Jestem głodna – jęknęłam po
raz trzeci w ciągu ostatnich czterdziestu minut. Nie mogli nie słyszeć jak
burczy mi w brzuchu, zwłaszcza dlatego że Impala wcale nie była taka wielka i
wystarczająco głośna, by to zagłuszyć. A nawet jak nie słyszeli, to bez
wątpienia widzieli jak wierciłam się na tylnym siedzeniu.
– Za parę minut będziemy na
miejscu – westchnął Dean.
Jechaliśmy już pół dnia, a ja
nie zrobiłam sobie nawet kanapek.
– Mówiłeś tak pół godziny temu
i ciągle jedziemy. – Złapałam się za brzuch, który boleśnie dawał o sobie znać.
– Różnica jest taka, że teraz
nie kłamię. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Cholerny Winchester. Albo
jasno dawał znać, że nie jest zadowolony z mojej obecności (chociaż w ciągu
ostatniego tygodnia zdarzało się to zdecydowanie rzadziej niż przed naszym
przyjazdem do Bobby’ego), albo mi dokuczał. Był kompletnym przeciwieństwem
swojego brata i czasem aż ciężko było uwierzyć, że są spokrewnieni.
Sam był delikatny, troskliwy i
inteligentny. Ale najbardziej podziwiałam w nim cierpliwość. Miałam wrażenie,
że nie zdenerwowałby się nawet jakby musiał mi coś tłumaczyć dziesiątki razy.
Wydawało mi się, że Dean też się o mnie troszczy, ale na swój własny, dziwny sposób.
Młodszy Winchester robił wszystko, bym czuła się lepiej i bardziej wierzyła w
swoje możliwości, starszy za to na każdym kroku udowadniał mi, że jeszcze nic
nie umiem i byle potwór pokonałby mnie z zamkniętymi oczami.
Nic więc dziwnego, że wolałam
treningi z Samem. Ba, większość wolnego czasu spędzałam w jego towarzystwie.
Chociaż tych momentów wcale nie było tak wiele, bracia i Bobby już się o to
postarali. W trakcie minionego tygodnia błogosławieństwem była wolna godzina w
ciągu dnia. Ale dzięki temu trybowi życia w tym czasie dowiedziałam się więcej
o mrocznej stronie świata niż przez całe życie sprzed ataku demonów.
Zauważyłam też, że coraz
łatwiej przychodzi mi nie myślenie w kółko o śmierci mamy i Logana. Co prawda
wciąż żywe wspomnienia powodowały ukłucia bólu, ale chłopaki nie dawali mi
wytchnienia, zajmując myśli najróżniejszymi sposobami unicestwiania potworów.
Dziwny natomiast był brak poczucia winy, że zamiast należycie odbyć żałobę
zajmuję się innymi rzeczami. Ale robiłam coś, co mogło uchronić inne osoby
przed przeżyciem mojego koszmaru. To było tego warte.
Złe sny ciągle mnie dręczyły,
ale Sam zawsze łapał mnie za dłoń gdy tylko zaczynałam niespokojnie wiercić się
na łóżku. Dzięki temu nocne mary znikały, a ja mogłam spokojnie przespać te
osiem godzin dziennie. I mogłam udawać, że wszystko jest w porządku.
Wyjrzałam za okno.
Rzeczywiście właśnie minęliśmy znak informujący o wjeździe do Lawrence, miasta
umierających dzieciaków. Przykre, ale w tym momencie mogłam myśleć tylko o
jedzeniu. W końcu śledztwo mieliśmy zacząć dopiero jutro rano, o tej godzinie prosektoria
są zamknięte.
Liczyłam zakręty i gapiłam się
na mijane budynki w poszukiwaniu jakiegokolwiek źródła pożywienia. Jednak
zamiast starego, dobrego McDonalda widziałam tylko domy mieszkalne i bardzo
dużo drzew. Tak, było tu zdecydowanie zbyt zielono. Stopniowo ilość roślin
malała, a budynki stawały się wyższe. Jak już zaczęłam myśleć, że umrę z głodu
na parę metrów przed dotarciem do jakiejś knajpy Dean skręcił, a mi w oczy
rzucił się ogromny szyld Burger Kinga. Zbawienie nadeszło.
Wyskoczyłam z samochodu zanim
Dean zdążył wyłączyć silnik.
– Hej, głodomorze, poczekaj! –
krzyknął za mną kierowca rozbawionym głosem.
Ale ja już wchodziłam do
środka.
Ciężko opisać ulgę, jaką
poczułam gdy nie zauważyłam kolejki. Na kasie stała ubrana w typowy strój
blondynka w moim wieku, która spojrzała na mnie z wytrenowanym uśmiechem.
– Witamy w Burger Kingu! –
Musiałam przyznać, że jej głos był wyjątkowo irytujący. Albo to przez głód, jak
burczało mi w brzuchu łatwo było mnie zdenerwować. – Co podać?
Rzuciłam okiem na wiszące nad
jej głową menu. Ale tylko zerknęłam, wiedziałam co zamówię jak tylko
zobaczyłam, gdzie parkujemy.
– Double Whopper. I duże
frytki.
– Coś do picia? – spytała
mechanicznie blondyna.
– Colę.
– O, tam jest – usłyszałam za
plecami rozbawiony głos. Spojrzałam do tyłu. Tak, Winchesterowie właśnie mnie
dogonili, a sądząc po złośliwym uśmieszku czającym się na twarzy Deana mieli ze
mnie niezły ubaw. A niech się śmieją, byłam głodna.
– Razem będzie osiem
dziewięćdziesiąt.
Dałam jej banknot
dziesięciodolarowy i odebrałam resztę, gdy bracia podeszli do mnie.
– I jak? – spytał Dean
zaczepnie. Zmarszczyłam brwi.
– Nijak – warknęłam.
– No już, nie denerwuj się
tyle.
– Panom też coś podać? –
odezwała się blondynka, wyraźnie mówiąc wyższym niż dotychczas głosem. Ktoś tu
liczył na podryw w pracy.
– Macie szarlotkę? – spytał
starszy Winchester.
– Niestety nie. – Wyglądała na
rzeczywiście zawiedzioną tym faktem.
– W takim razie dla mnie dwa
Big Kingi i dużą colę – powiedział Dean, po czym poszedł szukać stolika. Na
odchodnym jeszcze puścił oczko do kasjerki. Sam westchnął głęboko, patrząc za
nim z irytacją.
– Dodaj do zamówienia jeszcze
sałatkę i sok pomarańczowy. – Blondynka niechętnie oderwała wzrok od
odchodzącego Deana. Nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem on potrafił zawrócić komuś
w głowie wypowiadając zaledwie dziesięć słów. – Ile płacę?
– To będzie… – wystukała
jeszcze parę liczb w kasie, przygryzając przy tym dolną wargę. – Dwanaście sześćdziesiąt.
– Nie lubisz fast foodów czy
wegetarianin? – zagadnęłam do Sama, uświadamiając sobie, że właśnie zamówił
sałatkę. Uśmiechnął się delikatnie.
– Raczej to pierwsze.
– Masz jakiś powód czy
niespecjalnie? – Przyjrzałam mu się ostentacyjnie. – Bo to na pewno nie przez
problemy z linią.
Zaśmiał się pod nosem.
– Są niezdrowe, to przede wszystkim.
– Czasem można przymrużyć na
to oko. – Potwornie zaburczało mi w brzuchu. Słyszeli to chyba wszyscy w
pobliżu, bo parę głów odwróciło się w moją stronę. Czułam, jak do policzków
napływa mi krew.
– Przykładowo w takich
momentach.
– Dokładnie – mruknęłam.
Dwie minuty później dostaliśmy
swoje zamówienia i poszliśmy szukać Deana. Jak się okazało, zajął boks w kącie.
Jakaś laska już się do niego przykleiła, a on był totalnie zaabsorbowany jej
obecnością. Na tyle, że nie zauważył nas dopóki Sam nie odchrząknął. Dean
spojrzał wtedy na niego zawiedziony, potem znowu na brunetkę trzymającą dłoń
zdecydowanie zbyt blisko jego krocza.
– Zobaczymy się później, okay?
– powiedział do niej. Wywróciłam oczami.
– Obiecujesz? – mruknęła mu do
ucha dziewczyna, chwilę potem taksując spojrzeniem młodszego Winchestera. Na
jego widok rozbłysły jej oczy.
– Karen? – zdziwił się Sam.
– Mike, przystojniaku!
Mike? Spojrzałam zdziwiona na
Sama, ale zerknął na mnie błagalnie. Okay, nie wnikam. Pewnie jedno z wielu
fałszywych imion, które musieli sobie wymyśleć.
– Pracujecie tu nad czymś?
– Można tak powiedzieć –
odpowiedział Sam, wyraźnie nie chcąc kontynuować tej konwersacji.
– Mało prawdopodobne, żebym
spotkała agentów federalnych w dwóch kolejnych miastach, w których mieszkam! –
niemal krzyknęła, a młodszy Winchester niespokojnie rozejrzał się po okolicy.
Wstała i podeszła do niego, zostawiając Deana z tyłu. Ten oczywiście
automatycznie zapatrzył się na jej pośladki. – I to jeszcze tych samych, czy to
nie przeznaczenie? – szepnęła, kładąc małą dłoń na klatce piersiowej Sama. Ten
złapał ją za nadgarstek i skutecznie odepchnął. Nie to co Dean-napaleniec.
Dopiero wtedy spojrzała na
mnie.
– A to kto?
Jaka miła!
– Stażystka – odpowiedział
Dean, pragnąc ponownie zyskać uwagę niejakiej Karen.
Obejrzała mnie od góry do
dołu, jakbym była jakimś okazem w zoo, po czym uśmiechnęła się kpiąco. Czułam
jak moje nerwy się napinają.
– Wybacz nam, ale mamy coś do
załatwienia – stwierdził zmęczony Sam. Dobrze, że się odezwał, inaczej ja bym
to zrobiła i zdanie z pewnością nie zaczynałoby się od „wybacz”.
Karen wyglądała na lekko
dotkniętą, ale nie robiła awantury. Odwróciła się jeszcze do Deana i
uśmiechnęła się do niego uroczo.
– To widzimy się później? –
spytała.
– Jasne.
Cholerny playboy.
Zresztą, czemu mnie to w ogóle
denerwowało? Usiadłam z brzegu, obok Sama, gdy tylko laska sobie poszła. Jedzenie
pachniało znakomicie, a mój żołądek już wystarczająco się wycierpiał, żeby
odkładać posiłek na później.
Dopiero gdy pochłonęłam
whoppera głód i złość ze mnie uleciały.
– Kto to w ogóle był? –
spytałam w końcu. Dean zerknął na Sama z buzią wypełnioną kawałkiem drugiego
Big Kinga. Tak, to na pewno nie on udzieli mi odpowiedzi na to pytanie.
– Jakiś rok temu natknęliśmy
się na nią. Pracowaliśmy akurat nad sprawą zmiennokształtnego, w pewnym sensie
ją uratowaliśmy. A Dean nie śmiałby nie odebrać nagrody.
Dean zmarszczył brwi i szybko
przełknął kęs.
– To wcale nie było tak. Sama
mi się rzucała na szyję!
– Nie żeby ci to
przeszkadzało.
Zwęziłam oczy w szparki.
– Spałeś z laską, która nawet
nie zna twojego prawdziwego imienia? – spytałam, niedowierzając.
– No co, należy mi się choć
trochę przyjemności.
Właśnie dlatego zdecydowanie
wolałam Sama.
***
– To tutaj? – spytałam,
patrząc na szary budynek.
W nocy
zgłoszono kolejną śmierć dziecka. A teraz staliśmy przed kostnicą w formalnych
strojach agentów FBI. Tym razem, z racji tego że nie wiedzieliśmy z czym
walczymy postanowiliśmy się nie rozdzielać.
–
Pamiętasz co masz robić? – spytał Dean, poprawiając krawat. Przewróciłam oczami
i zlitowałam się nad nim, zawiązując go właściwie.
– Nie
odzywać się. Tak, wiem. A jak mnie nie wpuszczą grzecznie poczekać w
samochodzie.
– Dzięki
– mruknął Dean, patrząc na moje dzieło, o niebo lepsze od tego co sam zdołał
zrobić.
– Na
pewno chcesz tam wchodzić? – zdziwił się Sam.
– Nie
raz byłam przy sekcji zwłok, nie ma problemu.
Na
medycynie nawet jedną musiałam przeprowadzić własnoręcznie w przyszpitalnym
prosektorium. Dokładnie pamiętam bladą twarz nieszczęśnika. Facet był młody,
dałabym mu najwięcej czterdzieści lat. No cóż, rak nie ma litości, a u niego
bardzo gwałtownie zaatakował płuca.
Co
oczywiście nie przeszkadzało mu w dalszym paleniu, do czasu aż sam się
wykończył. I stał się obiektem szkoleniowym dla przyszłych lekarzy. No cóż, ja
dyplomu już nie odbiorę.
– W czym
mogę pomóc? – spytał starszy mężczyzna z kępką rzadkich włosów na głowie, który
siedział za biurkiem z komputerem w środku, tuż obok stalowych drzwi, za
którymi pewnie składano ciała.
– FBI –
powiedział stanowczo Dean pokazując odznakę. To samo zrobił Sam. – Chcielibyśmy
zobaczyć ciała dzieci.
– Nie uprzedzono
mnie, że federalni zainteresowali się tą sprawą. A to kto? – Facet zmierzył
mnie wzrokiem.
–
Stażystka – odpowiedział Sam. Kiwnęłam głową na potwierdzenie jego słów.
Mężczyzna wyraźnie zastanawiał się,
czy może mnie wpuścić, ale w końcu machnął ręką. Podał nam maść mentolową.
– Użyjcie
tego, dobrze wam radzę. Jego stan jest okropny. To już siódme dziecko w tym
tygodniu – powiedział kręcąc głową, a my posłusznie posmarowaliśmy się maścią
pod nosami.
W końcu
otworzył drzwi i wszedł do środka. Od razu podszedł do jednej z wielu lodówek i
wyciągnął przykryte całunem ciało.
– Dam
wam parę minut – poinformował mężczyzna, po czym wyszedł i zostawił nas samych
z trupem.
Sam
spojrzał najpierw na mnie i na Deana, zanim ściągnął materiał ze zwłok. To, co
nam się ukazało ledwie przypominało dziecko. W brzuchu ziała ogromna dziura, a
po narządach wewnętrznych nie było nawet śladu. Chłopiec miał podrapaną twarz i
ręce, zupełnie jakby próbował się bronić.
– Co to,
kurde, jest? – spytał Dean, ale nawet Sam nie potrafił mu odpowiedzieć.
_____________________________________________________________
No hejo, w końcu wróciłam! :)
Wiem, że rozdział trochę nudnawy, nadrobię następnym. Mam nadzieję, że pojawi się szybciej, niż ten - no cóż, w końcu muszę mieć coś, żeby się nie uczyć do matury. :D
Myślę o wprowadzeniu cytatów na początku każdego rozdziału, kiedyś to robiłam i w sumie to mi się podobało. Co myślicie? Bo tych "Myśli tygodnia" na boku i tak nikt nie czyta, a ja jestem zbyt leniwa żeby to systematycznie zmieniać. ;<
Serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy mimo przerwy ciągle ze mną są i czytają moje wypociny. ;) Buziaki! ;*
_____________________________________________________________
No hejo, w końcu wróciłam! :)
Wiem, że rozdział trochę nudnawy, nadrobię następnym. Mam nadzieję, że pojawi się szybciej, niż ten - no cóż, w końcu muszę mieć coś, żeby się nie uczyć do matury. :D
Myślę o wprowadzeniu cytatów na początku każdego rozdziału, kiedyś to robiłam i w sumie to mi się podobało. Co myślicie? Bo tych "Myśli tygodnia" na boku i tak nikt nie czyta, a ja jestem zbyt leniwa żeby to systematycznie zmieniać. ;<
Serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy mimo przerwy ciągle ze mną są i czytają moje wypociny. ;) Buziaki! ;*
Rozdział nie powala, ale w twoim wykonaniu wszystko jest cudowne! Czekam na następny i również mam nadzieję, że ukarze się szybciej! <3
OdpowiedzUsuńBuziaki :*
http://nobody-is-normal.blogspot.com/
Cudo! :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wreszcie jest rozdział.
A następny ma być szybciej, leniu! :)
Wybacz,że dopiero teraz,ale wcześniej nie miałam czasu(studia i te sprawy ^^). Ale się cieszę,że w końcu jest nowy <3
OdpowiedzUsuńNo anioły jak zwykle się nie wykazały. Tak jak z powstrzymywaniem Apokalipsy,może tym razem też mają w tej harfie jakiś interes?
Fajna scena w knajpie,typowo "supernaturalowa" ;) "Nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem on potrafił zawrócić komuś w głowie wypowiadając zaledwie dziesięć słów." Oj,da się tak. Gdybym była na miejscu tej dziewczyny chyba zrobiłabym to samo :D
No i znowu Lawrence. Wyczuwam,że ta sprawa jest zbyt grubymi nićmi szyta ^^
Tak czy siak,ściskam i do napisania ;)
Aj wróciłaś.
OdpowiedzUsuńBrakowąło mi Ciebie muszę przyznać.
Podobają mi się relacje Lorie z braćmi.
Szczególnie z Deanem, który jak zwykle dba tylko o siebie ;) Właściwie może ie do końca. Dba jeszcze o Sama. Reszta nie ma znaczenia. Ogólnie sam rozdział mnie wciągnął. Był ciekawy od początku do końca. Przytrafiło się parę powtórzeń, ale nic po za tym. Ja sama za dobra nie jestem w te klocki więc czepiać się nie będę. Warto było czekać. I ta tajemnicza sprawa. Wszystko coraz bardziej się zagęszcza a intryga goni intrygę. Jestem ciekawa jak potczysz dalej te sprawę. czekam byle szybko na nowy rozdział i pozdrawiam.
Selena.