„Skacz – i lecąc w dół pozwól, by wyrosły ci
skrzydła”
Ray Bradbury
– Przepraszam – powtórzył
Winchester, przyciskając mnie do siebie jeszcze mocniej.
– Miałeś rację – jęknęłam w
jego skórzaną kurtkę. Łzy zebrały się pod powiekami i niemal natychmiast
popłynęły po policzkach. – Nic nie mogłam zrobić.
– Ciii. – Odsunął mnie od
siebie i spojrzał mi w oczy. – Nie poddałaś się. Żyjesz. To najważniejsze.
Wytarł moją twarz kciukami i
spróbował uśmiechnąć się pokrzepiająco, jednak zamiast tego na jego twarzy
pojawił się słaby grymas. Po chwili opuścił ręce, a mnie ogarnął ciężki do
opisania chłód, zupełnie jakby Dean odebrał mi całe ciepło.
– Możesz iść? – spytał nagle
Sam, obserwując nas z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Mogłam się tylko domyślać,
jak beznadziejnie wyglądałam w poszarpanych spodniach i koszulce poplamionej
krwią
– Chyba tak.
Szybko wyszło na jaw, że się
przeliczyłam. Pierwszy krok wyszedł mi nawet stabilnie, ale gdy przeniosłam
ciężar ciała na nogę ze skręconą kostką od razu się zachwiałam i padłabym na
ziemię, gdyby nie szybka reakcja Sama. Złapał mnie wpół i szybko ustawił
ponownie do pionu.
– Wszystko ok? – spytał
jeszcze raz.
– Chyba skręciłam kostkę.
– Pokaż – polecił Sam,
kucając przede mną. – Która?
Wysunęłam do przodu prawą
nogę. Sam delikatnie podwinął nogawki i objął staw ręką, uciskając w paru
miejscach. Za każdym razem syczałam z bólu.
– Jest opuchnięta, mam
nadzieję że to tylko skręcenie – stwierdził w końcu.
– Czyli nie da rady iść sama,
samochód jest za daleko – podsumował Dean, chociaż nie było to złośliwe.
– No trudno – odparł Sam, po
czym odwrócił się do mnie plecami i ponownie kucnął. – Wskakuj.
Otworzyłam szeroko oczy.
– Co?
– No wskakuj.
– Ale ja dam radę iść –
jęknęłam.
Sam prychnął.
– Z tą nogą na pewno. Nie
marudź tylko chodź tutaj, chyba że wolisz, żebym wziął cię na ręce.
Spojrzałam na niego z
rezygnacją, po czym oplotłam go nogami w pasie i przylgnęłam do jego pleców.
Winchester wstał bez problemu, jakbym ważyła nie więcej niż parę kilogramów i
odwrócił się w kierunku Deana, który właśnie polewał ciało Karen jakimś płynem.
Zorientowałam się, że to benzyna gdy uderzył mnie jej intensywny zapach.
– Chcecie ją spalić?
– Będziemy mieli pewność, że
już nie wstanie – odpowiedział Dean.
– Poza tym nie ma czasu na
kopanie dołu – wtrącił Sam.
– Spieszy nam się gdzieś? –
spytałam.
Bracia spojrzeli po sobie
jakby zastanawiali się, ile mogą mi powiedzieć, a potem Dean przeniósł wzrok na
mnie. Jego mina mnie zmartwiła.
– Coś się stało?
– Wczoraj, gdy cię
szukaliśmy, natknęliśmy się na demona – przyznał w końcu Sam.
Zmarszczyłam brwi.
– Demony tutaj? W Lawrence?
– Te ścierwa są wszędzie –
odparł Dean odpalając zapalniczkę. – W każdym razie będziemy mieli problem,
jeśli pojawili się tutaj na rozkaz Samaela.
Sam wyniósł mnie ze schronu i
z niezadowoleniem zauważyłam, że na zewnątrz było zdecydowanie chłodniej niż w
środku. Zadrżałam.
– Zimno ci? – spytał Sam,
odwracając głowę w moją stronę.
– Trochę – przyznałam.
– Niedługo będziemy w
samochodzie, wytrzymaj jeszcze trochę.
Pokiwałam głową, chociaż
Winchester nie mógł tego zauważyć. Dean wyszedł chwilę za nami, a przed
zamknięciem metalowych drzwi wrzucił do środka zapalniczkę. Zdążyłam zauważyć,
jak ciało Karen staje w płomieniach. Ciężko było przywyknąć do tego, że potwory
tak znakomicie potrafiły udawać ludzi. Ile osób zdążyła skrzywdzić, zanim ją
powstrzymaliśmy? Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Na szczęście wszystko
skończyło się tutaj, w tym lesie.
– Czym ona w ogóle była? –
spytałam braci.
– Aswang – odpowiedział Sam.
– Co to jest?
– Podają, że to wampir, ale tyle
ma wspólnego z wampirami, co wróżki z zębami. – Przerwał na chwilę. – Mówiąc w
skrócie, pierwsze wzmianki o nim pochodzą z Filipin. No i co najważniejsze,
najbardziej lubi jeść płody i dzieci.
Zemdliło mnie na myśl o tym,
że Karen zjadła brakujące wnętrzności przedszkolaków leżących teraz w
prosektorium, lub jakikolwiek płód.
– Nie rozumiem, czemu porwała
dorosłą osobę – stwierdził Dean, patrząc na mnie z zaintrygowaną miną.
Niechętnie przypomniałam
sobie jej zachowanie, gdy ze mną rozmawiała.
– Ciągle powtarzała, że
ładnie pachnę.
Zapadła cisza, którą po
chwili przerwał Sam.
– Nie jestem w stanie
stwierdzić tego na pewno, ale możliwe że w jakiś sposób wyczuła twoją łaskę.
– Aswang… – powtórzyłam wolno
nazwę potwora, prawdopodobnie kalecząc wymowę. Zdecydowanie nigdy o nich nie
słyszałam. – Walczyliście już z czymś takim?
– Nie – stwierdził Dean. –
No, w sumie to tak, ale za pierwszym razem przypisaliśmy tych parę przypadków
zmasakrowanych dzieciaków grupie wampirów z Jacksonville, z którymi akurat się
męczyliśmy. To tam poznaliśmy Karen. Dobrze się maskowała, nie mieliśmy
pojęcia, że miała coś z tym wspólnego.
– Skąd wiedzieliście, że ten
kołek ją zabije? – spytałam.
– Nie wiedzieliśmy –
powiedział Sam. – Oficjalnie aswang może zostać zabity tylko przez kołek z
melonowca, czyli nic łatwego do zdobycia w tych okolicach. Ale Bobby znalazł
jakiś stary rytuał na przygotowanie specjalnego oleju, według podań działa na
nich jak toksyna, więc posmarowaliśmy nim normalne kołki. Na szczęście
zadziałało.
Przełknęłam ślinę. Dobrze, że
nie przyszło mi się przekonać co by się stało, gdyby ten sposób się nie
sprawdził.
– Najgorzej było uśpić jej
czujność – zauważył Dean. – Dobrze nas znała, wiedziała w jaki sposób
pracujemy. Pomagała nam przy tej sprawie w Jacksonville, nawet naprowadziła nas
na trop gniazda.
– Nie mogliśmy jej śledzić
Impalą – zaczął wymieniać Sam. – Ani podszyć się pod federalnych, żeby wypytać
o nią w pracy.
– To jakim cudem tu
trafiliście? – zdziwiłam się. Przecież Chevrolet był ich jedynym środkiem
transportu. Sam cierpliwie odpowiadał na moje pytania.
– Wypożyczyliśmy małego
jeepa, dużo ich się tutaj kręci, więc łatwo było się wtopić w otoczenie.
– Dziecinkę zaparkowaliśmy
pod przedszkolem – wtrącił Dean. – I musimy po nią wrócić, za długo już tam
stoi.
– To dlatego myślała, że
obserwowaliście Olivię – zauważyłam.
Wszystko zaczęło się
rozjaśniać. Szkoda, że przestająca działać adrenalina powoli zabierała resztki
energii z mojego ciała. Czułam się senna i wyziębiona, a otaczające nas drzewa
ani trochę się nie przerzedzały. Nawet gdybym samodzielnie wydostała się ze
schronu, nie miałabym zielonego pojęcia, w którą stronę się udać, aby wrócić do
Lawrence. Suche liście i gałązki chrzęściły pod stopami Winchesterów, a ja z
każdym ich krokiem coraz bardziej osuwałam się w ciemność. Po pewnym czasie
całkowicie nie docierała do mnie treść ich rozmowy, a jedyną rzeczą, która
ciągle utrzymywała mnie w stanie świadomości był przerażający chłód, który
bezlitośnie wślizgiwał się pod cienką warstwę ubrań i lizał mnie po skórze,
powodując nieprzyjemne dreszcze i gęsią skórkę.
Wydawałoby się, że upłynęło
parę godzin, zanim drzewa ustąpiły miejsca nierównej, leśnej drodze. Usłyszałam
dźwięk otwieranych drzwiczek i czułam jak Sam delikatnie układa mnie na tylnych
siedzeniach samochodu, ale to wszystko docierało do mnie jakby z oddali.
Zasnęłam tuż po usłyszeniu
cichego pomruku silnika.
***
– Wstałaś już? – spytał Sam,
zauważając moje otwarte oczy.
Leżałam w łóżku w tym samym
pokoju, z którego zaledwie parę dni temu uciekłam po kłótni z Deanem. Całe
ciało bolało mnie tak intensywnie, że z całego serca żałowałam, że się
obudziłam. Najbardziej nieznośne okazało się jednak suche gardło i pulsująca
głowa.
Sam siedział na krześle obok
mnie ze swoim laptopem na kolanach, z którego korzystał jeszcze chwilę temu.
Teraz obserwował mnie w skupieniu, jakby nie wiedząc, czego ma się po mnie
spodziewać.
– Wody – charknęłam, jeszcze
dotkliwiej czując pragnienie, po czym zmusiłam ciało do siadu, chociaż każdy
mięsień dotkliwie protestował.
– Już się robi.
Sam odłożył laptopa na stół i
na chwilę zniknął w kuchni. Zanim wrócił zdążyłam się rozejrzeć. Tak, to
zdecydowanie ten sam pokój. W dodatku nigdzie nie zauważyłam Deana.
Wyciągnęłam rękę w kierunku
szklanki z kranówą, nie mogąc się doczekać chwili nawilżenia gardła i
zauważyłam, że moje nadgarstki są owinięte bandażem. Wypiłam wszystko duszkiem
i żałowałam, że nie dostałam więcej. Uśmiechnęłam się wdzięcznie do Sama.
– Jak się czujesz? – spytał,
gdy oddałam mu pustą szklankę.
– Jakby ktoś przejechał po
mnie tirem. Dzięki. – Pokazałam opatrzone ręce. – Jak zwykle poskładałeś mnie
do kupy.
Odpowiedział pokrzepiającym
uśmiechem.
– Tym razem to nie moja
zasługa.
Przez moment nie rozumiałam,
co miał na myśli. Zmarszczyłam brwi.
– Siedział przy tobie całą
noc.
– Dean? – dopytałam, bo nie
mogłam w to uwierzyć.
Pokiwał głową. Dean
Winchester czuwał nade mną przez tyle czasu?
– Gdzie on jest?
– Poszedł do sklepu jakieś
pół godziny temu, zaraz powinien wrócić.
Na wspomnienie jego uścisku
oblałam się rumieńcem. Najwyższy czas na zmianę tematu. Jeszcze raz rozejrzałam
się po motelowym pokoju.
– Czemu zostaliśmy w
Lawrence?
– Chcieliśmy dać ci chwilę na
dojście do siebie – odparł Sam. – Poza tym zmartwił nas ten demon.
– Myślisz, że to mógł być sługus
Samaela? – spytałam z lękiem. Czy to możliwe, żeby ktoś był w stanie znaleźć
mnie w tak krótkim czasie?
– Ciężko powiedzieć. Szczerze
mam nadzieję, że nie.
Och, ja też. Nie miałam
najmniejszej ochoty na konfrontację z Samaelem. Wiedziałam, że nasze spotkanie
jest nieuniknione, jednak wolałam, żeby odbyło się później, niż wcześniej, bo
jak na razie nie byłam na nie w żadnym wypadku gotowa.
– Nikt nas nie będzie szukał
przez Karen? – zagaiłam jeszcze.
– Powiedziała wszystkim, że
wyjeżdża. Nawet jeśli ktokolwiek chciałby ją odnaleźć, będzie przekonany, że
nie ma jej w mieście.
Zapadła niezręczna cisza.
Westchnęłam głęboko.
– Chyba będzie lepiej, jak
wrócę do Bobby’ego – wyrzuciłam w końcu. Sam spojrzał na mnie zdziwiony.
– O czym ty mówisz?
– Wystarczy, że się
gdziekolwiek ruszę i od razu pakuję się w jakieś gówno. – Odwróciłam od niego
wzrok, nie chcąc widzieć jego miny. – I wiesz co jest najgorsze? Nawet po tych
wszystkich ćwiczeniach nie byłam w stanie czegokolwiek zrobić. Mogłam tylko
siedzieć i myśleć, czy jakimś cudem dożyję jutra.
– To wszystko przyjdzie z
czasem, Lorie – powiedział delikatnie, kładąc rękę na łóżku tuż obok mojej
nogi. – Nie możesz od siebie wymagać cudów. Zawsze cię znajdziemy, bez względu
na wszystko.
– A co jeśli nie będziecie
mieli na to czasu? – spytałam, przenosząc wzrok na jego brązowe oczy. – Co
jeśli coś kiedyś mnie dopadnie i będzie chciało od razu zabić?
– Na taki wypadek mamy
pistolety – odpowiedział. – I doszliśmy do wniosku, że jeden z nich będziesz
miała cały czas przy sobie. Poza tym potrzebujesz nowego telefonu z GPS-em,
dzięki temu będziemy mogli cię szybciej znaleźć.
Zgięłam kolana i objęłam nogi
rękami, chowając twarz.
– Nie chcę się czuć taka
bezużyteczna.
– Nie jesteś bezużyteczna –
usłyszałam Deana.
Uniosłam głowę na dźwięk jego
głosu. Rzeczywiście stał naburmuszony w progu, obserwując mnie z dziwną miną.
Sam zabrał rękę z łóżka i podniósł się ze swojego krzesła, podczas gdy Dean
wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
– Wiesz, co wymyśliła? –
spytał Sam brata. Oczywiście, że nie wiedział, przecież go tu nie było. – Chce
wrócić do Bobby’ego.
Winchester przez dłuższą
chwilę nic nie odpowiedział, zamiast tego zerknął na mnie z mieszanką
zdenerwowania i smutku na twarzy. Sam odebrał od niego zakupy i odłożył je na stół,
po czym rzucił bratu złowrogie spojrzenie.
Nie byłam w stanie
jednoznacznie stwierdzić, czy miałam ochotę na rozmowę z Deanem, czy nie, bo
nie wiedziałam czego można było się po nim spodziewać. Tak jak Sama mogłam bez
wahania porównać do oazy spokoju, tak jego brat najtrafniej wyglądałby w
zestawieniu z wulkanem. A ja? Biorąc pod uwagę to, jaka płaczka zrobiła się ze
mnie ostatnio, nie miałam pojęcia co jest mi potrzebne – spokój, by w swoim
tempie dojść do siebie, czy ogień wystarczająco ciepły, by osuszyć łzy.
– Możesz nas zostawić na
chwilę? – spytał Dean brata. – Załatwię to.
No cóż, najwyraźniej rozmowa
była nieunikniona. Sam spojrzał na mnie, jakby pytając, czy nie mam niczego
przeciwko, ale pokiwałam głową, dając mu znać że dam sobie radę. Chwilę potem
zniknął za drzwiami i w pokoju zostaliśmy tylko ja i Dean.
Zapadła niezręczna cisza.
Wiedziałam, że to nie do mnie
należy przerwanie jej, więc siedziałam cicho i obserwowałam zbliżającego się do
mnie Winchestera. Sprawiał wrażenie skupionego, jakby zbierał myśli i nie mógł
zdecydować się na to, od czego zacząć. Dopiero, gdy usiadł na krześle
zajmowanym wcześniej przez Sama, zdobył się na spojrzenie mi w oczy.
– Jak się czujesz? – spytał.
– Bywało lepiej. Dzięki za to
– pokazałam mu widoczne na nadgarstkach bandaże. Pokręcił głową, jakby to nie
miało znaczenia.
– Wiesz, że nie mówiłem
tamtego poważnie? – wyrzucił w końcu, odwracając wzrok. Wiedziałam, że miał na
myśli naszą kłótnię i że rozmowa o tym nie przychodzi mu łatwo.
Nie odpowiedziałam.
– Jestem świadomy, że takie
usprawiedliwienie jest szczeniackie – kontynuował. – Ale byłem podpity i
wkurzony. Myślałem, że skończy się najwyżej na tym, że oboje zakończymy dzień w
podłym nastroju.
– To ci się chyba udało –
odpowiedziałam, może niezbyt uprzejmie. Dean jednak mówił dalej, zupełnie jakby
mnie nie usłyszał.
– Nawet nie masz pojęcia, co
przeżywaliśmy po twoim telefonie. Okrążyliśmy okolice przedszkola chyba ze
dwadzieścia razy, ale po tobie nie było nawet śladu. No, poza tym.
Wyjął z kieszeni mój telefon,
cały popękany i – jakżeby inaczej – niedziałający. Położył go na łóżku obok
mnie, a następnie ponownie spojrzał mi w oczy.
– To wszystko moja wina i nie
musisz mi wybaczać. Ale po raz kolejny cię przepraszam.
Wciągnęłam szybko powietrze,
zaskoczona.
– To ja uciekłam – przyznałam
po chwili.
– Z mojego powodu.
– Nie możesz brać
odpowiedzialności za każdy wypadek – powiedziałam do niego, chociaż to on
powinien pocieszać mnie. – W tej sytuacji nie ma winnych i najważniejsze jest
to, że wszyscy wyszliśmy z tego cało. No, prawie. – Uśmiechnęłam się krzywo
patrząc na swoje obrażenia.
Spojrzał na mnie w taki
sposób, jakby nawet nie miał zamiaru brać pod uwagę tego, co powiedziałam. I
tak będzie się obwiniał, pomyślałam. Nagle mnie olśniło. To dlatego tak bardzo
nie chciał, żebym do nich dołączyła. Czuł się wystarczająco odpowiedzialny za
Sama jako starszy brat i pewnie skrycie przeżywał utratę każdej osoby, którą
mogliby uratować. To dziwne, ale w tym momencie poczułam do niego jakąś trudną
do zidentyfikowania sympatię.
– Nie jedź do Bobby’ego –
powiedział nagle Dean. Odwróciłam wzrok.
– Chyba będzie lepiej, jak
jednak to zrobię. – Już miał coś powiedzieć, ale podniosłam rękę, nie
pozwalając mu dojść do głosu. – Sam popatrz, ciągle ładuję się w kłopoty. Więcej
macie przeze mnie zmartwień niż pożytku. Tam przynajmniej będę bezpieczna.
– Z nami też jesteś
bezpieczna.
– Ale się taka nie czuję –
odpowiedziałam mu zgodnie z prawdą.
– Słuchaj – odparł
Winchester. – Nie będziemy mogli cię szkolić, jak nie zostaniesz z nami. Poza
tym nie mamy gwarancji, że Samael cię tam nie znajdzie. Nie zrozum mnie źle,
Bobby jest najlepszym łowcą jakiego znam, ale jeździ na wózku. Choćby nie wiem
jak chciał, nie da rady cię ochronić.
I tutaj miał rację. Skoro
demony w tak krótkim czasie pojawiły się w Lawrence, jak długo mogłabym
siedzieć w Sioux Falls nie zwracając ich uwagi? Aktualnie byłam jak magnes i
byłoby nie w porządku z mojej strony narażać Bobby’ego na niebezpieczeństwo.
– Mogę ci obiecać, że taka
sytuacja już nigdy więcej się nie powtórzy – zapewnił Dean. Wiedziałam, że
nawet jeśli mówił o zagrożeniu życia, nie mógł mi dać takiej gwarancji.
Niebezpieczeństwo szło w parze z tym, czym się zajmowaliśmy.
– Ale… – Tym razem to on nie
pozwolił mi się wtrącić, mówiąc:
– Jesteś teraz jedną z nas,
Lorie. A my dbamy o swoich.
Zaniemówiłam. Winchester
spojrzał mi w oczy, a ja miałam wrażenie, że po raz pierwszy pozwolił mi
zobaczyć prawdziwego siebie. Nie Deana dogryzającego, nieprzyjemnego i kpiącego
z ludzi przy każdej okazji, ale tego martwiącego się i dobrego. Po krótkiej
chwili ciszy zapytał:
– To jak? Zostajesz?
Pokiwałam głową.
***
Zostaliśmy w hotelu do
następnego dnia, głównie ze względu na to, że prawie w ogóle nie mogłam
chodzić. Opuchnięta kostka boleśnie dawała o sobie znać przy każdym kroku
pomimo opatrzenia i wszelkiego rodzaju kremów. Sam wykluczył jednak złamanie,
więc wizyta w szpitalu na szczęście mi się upiekła. Gdy obudziłam się po
przespanej nocy z nogą nie było o wiele lepiej, chociaż ze zdziwieniem
przyznałam, że ból stał się odrobinę mniej intensywny niż poprzedniego dnia.
Sam i Dean na zmianę zajmowali się zmianą opatrunków na nadgarstkach i
kontrolowali proces gojenia się paru ran ukrytych pod plastrami. Ogólnie nie
miałam na co narzekać.
Gdy nadeszła pora odjazdu,
niechętnie podniosłam się z łóżka. Dean podprowadził Impalę najbliżej jak tylko
mógł, a Sam został w pokoju, żeby pomóc mi pokonać tych parę metrów do
samochodu. Patrzył na moją chwiejną postawę ciała z trudem powstrzymując się od
pomocy. Podniosłam jednak ręce w obronnym geście.
– Dam radę.
Niecałą godzinę temu dałam
radę sama przykuśtykać do łazienki, w końcu jedną nogę miałam niemal całkowicie
sprawną (nie licząc siniaków i zakwaszonych mięśni).
– Ale z ciebie uparciuch –
stwierdził Sam, załamując ręce. Wzruszyłam ramionami.
– To tylko parę metrów.
Mimo wszystko w progu wziął
mnie pod ramię i zaczął prowadzić do samochodu, który był nieco dalej, niż to
sobie na początku wyobrażałam. Dean stał przed drzwiami kierowcy i odwrócony do
nas plecami obserwował okolicę.
– Witajcie, chłopcy –
usłyszałam nagle męski, szorstki głos.
Sam i Dean obrócili się
błyskawicznie, jednak mnie zajęło to trochę więcej czasu. W końcu jednak
zobaczyłam stojącego pod oknem naszego pokoju mężczyznę w średnim wieku. Na
jego widok moje ciało pokryła gęsia skórka.
Na twarzy miał kilkudniowy
zarost, a rzadkie, czarne włosy opadały delikatnie na czoło. Ubrał się zbyt
elegancko na tą pogodę: czarny garnitur, koszula i krawat w tym samym kolorze,
a jego wypastowane buty były z pewnością niewygodne. Całość sprawiała dosyć groźne
wrażenie.
– Crowley – odparł Sam,
próbując choć w nieznacznym stopniu zasłonić mnie swoim ciałem, ale mimo to
oczy mężczyzny skupione były na mnie.
– Jak miło cię widzieć –
powiedział Dean. – Właśnie mieliśmy cię szukać, oszczędziłeś nam kłopotu.
Crowley. Kilkakrotnie
słyszałam to imię, wymawiane zarówno przez Winchesterów, jak i Bobby’ego.
– Spokojnie, wiewiórko.
Przyszedłem tylko zobaczyć córkę Michaela.
Dean, bo jak się domyśliłam
to do niego zwracał się mężczyzna, stanął nagle obok Sama ze sztyletem w
gotowości, zasłaniając mnie podobnie jak drugi Winchester. Crowley wyraźnie nie
był zadowolony z tego powodu, bo posłał braciom nienawistne spojrzenia.
– Kto to jest? – spytałam.
– Wybacz kochana, jeszcze nas
sobie nie przedstawiono – odpowiedział mężczyzna, wychwytując moje pytanie i uśmiechając się w wymuszony sposób. –
Jestem Crowley, a od pewnego czasu także król piekła.
Demon, pomyślałam, i to nie
byle jaki. Nic dziwnego, że na jego widok dostałam gęsiej skórki. Cofnęłam się
nieznacznie i ku mojemu zaskoczeniu na coś wpadłam. Byłoby dobrze, gdyby był to
samochód, ale niestety, stał za mną kolejny facet w czarnym garniturze. I jak
się okazało, to nie był jedyny demon w okolicy. Wokół Impali stała kolejna
czwórka, która wyrosła jak spod ziemi – nie słyszeliśmy ani jednego kroku,
który świadczyłby o tym, że się zbliżają.
– Z tyłu – krzyknęłam, zanim
stojący za mną mężczyzna zatkał mi usta.
– Brać ich – powiedział Crowley
władczym tonem.
By ułatwić pracę swoim
poddanym podniósł do góry dłonie i wykonał gest, jakby odganiał jakiegoś owada.
W efekcie obaj bracia polecieli w powietrzu w przeciwnych kierunkach i upadli
na ziemię tuż przed tym, jak otoczyły ich demony. Na każdego Winchestera
przypadła dwójka, ale to wystarczyło, by uniemożliwić im wstanie. Okładali ich
pięściami, nogami w każdy możliwy skrawek ciała.
Spróbowałam się wyrwać,
jednak poszło to na marne. Byłam wyczerpana i pomimo kolejnej dawki adrenaliny
ciągle czułam ból promieniujący od kostki i obdartych nadgarstków, nie wspominając nawet o przemęczonych mięśniach. Facet za mną zablokował mi ręce na
plecach i ciągle trzymał mnie za usta, przez co po chwili szarpaniny zaczęło
brakować mi powietrza.
– No, no, no, jaka waleczna –
skomentował Crowley, idąc w moją stronę.
Ugryzłam demona w palec
najmocniej jak potrafiłam i odczułam głupią satysfakcję, gdy rozpoznałam w
ustach smak krwi tuż przed tym, jak wyrwał okaleczoną dłoń. Splunęłam na ziemię,
omijając o parę centymetrów eleganckie i nieskazitelnie czyste buty króla
demonów, żałując że nie dałam rady ich pobrudzić. Spojrzałam na ich właściciela
z czystą nienawiścią.
– Zostaw ich – powiedziałam.
– Nie chcę nic mówić, ale nie
jesteś w zbyt dogodnej pozycji, by stawiać jakieś żądania – zauważył Crowley.
Jego uśmiech wywołał u mnie
ciarki, a gdy objął moją twarz ręką, zagotowała się we mnie krew. Obracał moją
głowę wedle własnej woli, przyglądając się każdej rysie mojej twarzy.
– Taka… normalna – powiedział
do siebie, jakby z zawodem. – Chociaż czuć od ciebie coś dziwnego.
Wyrwałam się z jego uścisku.
– Chrzań się – wysyczałam.
Zerknęłam na braci, ciągle
sponiewieranych przez demony i błagałam, żeby ktoś nam pomógł, ale pomimo
upływu czasu nikt nie nadchodził. Zostaliśmy tylko my. Ponownie spróbowałam się
uwolnić od podtrzymującego mnie demona, ale na nic się to nie zdało. Trzymał
mnie wystarczająco mocno, bym nie miała możliwości ruchu. Robiło mi się
niedobrze od jego dotyku.
– Zostawcie nas w spokoju –
powiedziałam, ciągle obserwując braci.
Dean podciął nogi jednemu z
otaczających go demonów, ale chwilę potem oberwał z kopniaka prosto w głowę.
Sam również próbował się podnieść. Wszystko na nic. A ja mogłam tylko stać
bezczynnie i na to wszystko patrzeć.
– Chętnie bym to zrobił,
kochana, ale problem w tym, że to oni nie dają spokoju mi. – Crowley westchnął
głęboko, odwracając się na pięcie i odchodząc ode mnie parę kroków. – Nawet nie
wiesz jak bardzo uszczuplili mój oddział. I to w ciągu zaledwie paru miesięcy. –
Zwrócił się beznamiętnie w stronę Deana, jakby jego zakrwawiona twarz nie
robiła na nim wrażenia. – Mógłbym ich zabić tu i teraz.
Ponownie odwrócił się w moją
stronę, przeszywając mnie lodowatym spojrzeniem. Sam w międzyczasie zerwał się
na nogi i powalił na ziemię jednego ze swoich oprawców. Wyglądał beznadziejnie,
krew zlepiła mu włosy i pokrywała znaczną część twarzy. Crowley jednak zdawał
się nie zwracać na to uwagi.
– Ale nie po to tutaj
przyszedłem.
– Czego chcesz? – spytałam,
dziwiąc się chyba najbardziej, że mój głos wcale nie drżał.
– Widzisz, paru moich
poddanych jest zafascynowanych myślą panowania nad cząstką łaski archanioła.
Niektórymi zawładnęło to do tego stopnia, że ośmielili się sprzeciwić moim
rządom.
Nie odpowiedziałam.
Wiedziałam, że mówił o Samaelu i jego sługusach.
– Doszedłem do wniosku, że
jak zniknie przyczynia tego zamieszania, to pozbędę się problemu.
Mocniej szarpnęłam ręce,
czując ból spowodowany podrażnieniem obtarć na nadgarstkach.
– Ale to by było za proste.
– Czego ode mnie chcesz? –
powtórzyłam, nie chcąc słuchać jego monologu. Czułam wzbierającą we mnie
wściekłość, która powoli zalewała całe moje ciało.
– Okazji, by odwdzięczyć się
tym zdrajcom za ich lojalność.
Spojrzałam na niego z
niedowierzeniem.
– Oni nie wyjdą z ukrycia bez
odpowiedniej przynęty – stwierdził. – A ja nie mogę pozwolić im bezkarnie
działać za moimi plecami. To źle wpływa na mój autorytet.
– I to ja mam być tą
przynętą?
– Dokładnie to miałem na
myśli. Oczywiście nie za darmo.
Potyczka z Samaelem była
nieunikniona, ale nie miałam zamiaru odbywać jej na warunkach jakiegokolwiek
innego demona, nawet jeśli był nim sam król piekła. Wyprostowałam się, czując
jak wściekłość dodaje mi sił.
– Znajdź sobie kogoś innego.
Obdarzył mnie rozczarowanym
wzrokiem i skrzywił się nieznacznie.
– Liczyłem, że będziesz nieco
bardziej rozsądna – stwierdził Crowley.
– To się przeliczyłeś.
– Na to wygląda – mruknął cicho,
mrużąc oczy. – No cóż, w takim razie jesteście bezużyteczni. Chłopcy, koniec zabawy,
skończcie z nimi – polecił demonom okładającym Sama i Deana. Uśmiechnęli się
złowrogo, po czym jeszcze intensywniej rzucili się na braci. Crowley skrzyżował
ręce na piersiach. – A potem zróbcie porządek z nią, skoro nie chce współpracować
dobrowolnie, zrobi to nieprzytomna.
Patrzyłam na braci, którzy
nie mieli szans w takim zestawieniu sił. Nad każdym z nich stało dwoje demonów,
każdy jednakowo bezlitosny i brutalny. Po pozwoleniu Crowley’a przestali uważać
na to, gdzie uderzają i okładali Winchesterów gdzie popadnie, a jakiekolwiek
próby kontrataku kończyły się niepowodzeniem.
– Przestańcie! – krzyknęłam do
demonów, ale żaden z nich mnie nie słuchał. Tylko ten stojący za mną nachylił
się, by szepnąć:
– Patrz, zdziro. Gdy
porównasz ich śmierć z tym co czeka na ciebie uznasz, że mieli szczęście.
Zagotowała się we mnie krew.
Tego było już za wiele.
Poczułam wszechogarniające
mnie ciepło promieniujące z każdej komórki mojego ciała. Już nie czułam bólu,
nie bałam się ani Crowley’a, ani jego sługusów. Nagle trzymający mnie demon
odskoczył ode mnie.
– Co do – zaczął, zdziwiony,
cofając się ode mnie. Uwolnione ręce uniosły się i skierowały w stronę gapiących
się na mnie z dziwnym wyrazem twarzy pomiotów. Przestali bić Winchesterów.
Mieli teraz gorszy problem.
– Powiedziałam, żebyście
przestali! – wrzasnęłam wkurzona i wypuściłam kumulującą się we mnie energię.
Wypłynęła ze mnie niczym
fala, zalewając całą okolicę świetlistą poświatą, która zniknęła równie szybko
jak się pojawiła. Jednak zabrała coś ze sobą.
Ciała całej piątki demonów
leżały bezwładnie na ziemi dokładnie w tych samych miejscach, gdzie jeszcze
przed chwilą stali zadowoleni ze swojej przewagi, za to Crowley zasłonił twarz
obiema rękami, skutecznie chroniąc się przed groźnym blaskiem. Dean uniósł się
delikatnie i posłał mi zaskoczone spojrzenie. Otworzyłam szeroko oczy, po czym
przeniosłam wzrok na Sama, nie mogąc uwierzyć w to, co widziałam.
Żaden nie miał ani śladu po
bójce. Nawet jednego widocznego siniaka, pękniętej wargi czy małej
strużki krwi cieknącej z nosa, które wskazywałyby na to, że przed chwilą zostali brutalnie pobici. Gdyby nie leżące na ziemi zwłoki można by pomyśleć, że
cała ta scena odegrała się tylko w mojej głowie. Cofnęłam się o parę kroków,
gapiąc się na swoje ręce i ze zdziwieniem odkryłam, że kostka wcale mnie już
nie bolała. Złapałam za bandaże i czym prędzej zdjęłam je z nadgarstków.
Nie miałam ani jednego
draśnięcia.
– Ciekawe – mruknął pod nosem
Crowley, gapiąc się na mnie z fascynacją. – Chyba zobaczyłem już wszystko, co
chciałem zobaczyć.
Zmarszczyłam brwi.
– Co?
– Jeszcze się spotkamy –
powiedział, po czym pstryknął palcami i zniknął, zabierając ze sobą martwe
demony.
_________________________
Czizes, zeszło mi chyba jeszcze dłużej niż ostatnio. :D Mam nadzieję, że nie będziecie zawiedzeni. ;) Jak skończę prawko to będę miała więcej wolnego czasu i w końcu nadrobię te wasze opowiadania. Aż mi wstyd, ale nic na to nie mogę poradzić. :/ Oficjalnie stwierdzam, że niektóre pytania z teorii są tak durne, że aż szkoda gadać.
Nie wiem jak wy, ale nie mogę się doczekać świąt. ;_;
Pozdrawiam was gorąco. A teraz wracam do testów na prawko. :D
No no zaskoczyłaś mnie kochana.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać że relacje Dean&Lorie ulegają poprawie. Nie sądziłam że to nastąpi tak szybko. podobała mi się ich rozmowa i w ogóle.
No i jeszcze Crowley. Ten to dopiero uwielbia mieszać.
i ta końcówka. zaskoczyłaś mnie mocą dziewczyny. Wściekłość dała niezły popis. Jestem ciekawa jak wszystko się potoczy. Uwielbiam te opowiadanie i mam nadzieję, że poprowadzisz je do końca. Pozostaje mi pozdrowić Cie mocno i czekać na ciąg dalszy.
Testy na prawko,jak ja to uwielbiam. Chociaż osobiście przyznaję,że praktyka jest znacznie gorsza. No ale ja nie o tym.
OdpowiedzUsuńAswang...no,ciekawe,to jakiś autentyczny potworek czy Twój wymysł?
No i tak,nareszcie nasz kochany,prawdziwy Dean,który tylko udaje nieczułego :D
Ah ten Crowley,zawsze musi się pojawić i namieszać xD Co oczywiście nie jest złe,bo go uwielbiam!
Fabuła nabiera rozpędu,będę czekać z niecierpliwością!
prawdziwy prawdziwy. :D Znaczy, jak każdy potwór... XD
UsuńTutaj masz go na wiki jeśli chcesz sobie więcej poczytać. :3 https://en.wikipedia.org/wiki/Aswang
Ooo,dziękuję :D Napisz podanie do twórców,może przyjmą Cię do obsady jako konsultanta od nowych potworów ^^
Usuń:o
OdpowiedzUsuńTyle zwlekałam z dokończeniem tego rozdziału... SORKA! :D
NO ALE
CROWLEY <3
HEHEH Kocham go xD
I OMG.
CHce Dalej. Gdzie Castiel? A CAT? Lubię Cat. <3
hahaha :D W KONCU! :D
UsuńNo cóż, wszystko w swoim czasie miszczu. :P