Spojrzałam zniecierpliwiona na stary
zegar w przedpokoju, który wisiał tam na długo przed moim narodzeniem. Logan,
mój chłopak, miał przyjechać na kolację już ponad pół godziny temu, a szalejąca
na zewnątrz ulewa wcale mnie nie uspokajała. Zwłaszcza, że nie mogłam się do
niego dodzwonić. Chodziłam w kółko po całym parterze, mijając ciągle kuchnię,
przedpokój i salon. To była moja typowa reakcja na zdenerwowanie – nie mogłam
usiedzieć na miejscu.
Mijały moje ostatnie wakacje w domu
rodzinnym w Rockford. Od września zaczynały mi się praktyki w szpitalu w
Chicago, a za rok miałam zacząć już pełnoprawną pracę lekarza. Zaczynałam się
już nawet rozglądać za małym dwupokojowym mieszkankiem na przedmieściach
Chicago – moim małym pickupem bez problemu mogłam dostać się stamtąd do
centrum, a ceny były niemal dwukrotnie mniejsze. Rozmawiałam już nawet na ten
temat z Loganem. Powiedział, że chętnie wyprowadzi się z wynajmowanego pokoju
do naszego mieszkania. Cały świat stanie wtedy przed nami otworem.
Nasz związek powstał głównie ze
względu na rozsądek, nie było między nami chemii i wielkiego uczucia.
Przyjaźniliśmy się od pięciu lat. Ja dostałam się wtedy na medycynę, a on już
od dwóch lat studiował farmację. Zależało nam na sobie jak na członkach rodziny
i na początku nawet nie przyszło nam do głowy, że z naszej znajomości mogłoby
wyjść coś więcej od przyjaźni. Rok temu, bardziej z przyzwyczajenia niż z
miłości, zaczęliśmy nazywać się parą. Logan był bardzo spokojnym człowiekiem,
nigdy nie miał problemów z używkami, a za alkoholem też nie przepadał.
Wiedziałam, że nie będę miała z nim problemów, a na tym należało mi
najbardziej.
Nie wierzyłam w miłość,
prawdopodobnie za sprawą ojca. Nigdy go nie poznałam, a mama rzadko o nim
wspominała – nie miała nawet wiele do opowiedzenia. Pojawił się w mieście
nagle, nie mówiąc wiele o sobie. Przedstawił się jako Ruth, ale nikt nie
potrafił potwierdzić, czy rzeczywiście miał tak na imię. Mieszkał w Rockford
przez pół roku, zawrócił w głowie mojej mamie, a potem zniknął bez żadnego
pożegnania. Parę dni później mama dowiedziała się, że jest w ciąży i dziewięć
miesięcy potem pojawiłam się ja.
Nie mogłam powiedzieć, że byłam
rozpieszczanym dzieckiem – ciężko spełniać zachcianki małej dziewczynki za
jedną pensję pielęgniarki. Mimo wszystko mama robiła wszystko, co było w jej
mocy bym nie czuła się w żaden sposób gorzej od rówieśników. Zapisała mnie na
zajęcia z gry na gitarze, na które chodziłam aż do liceum. Nie było też
wakacji, które bym przesiedziała w domu – co roku wysyłała mnie na przeróżne
obozy, zaczynając od okolicznych kolonii a kończąc na słonecznej Kalifornii.
Zawsze o mnie dbała i nigdy nie dała mi odczuć tego, że byłam dzieckiem z przypadku.
Weszłam ponownie do kuchni, już
chyba dwudziesty raz tego wieczoru. Mama ciągle stała za blatem w kuchni,
krojąc z wprawą warzywa do sałatki na dzisiejszą kolację w rytm piosenek
lecących właśnie w radiu stojącym tuż obok niej. Blond włosy zaczesała do tyłu
i związała w kucyk. Najczęściej widziałam ją właśnie w takiej fryzurze –
twierdziła, że jest najwygodniejsza, bo nie musiała co chwilę odgarniać włosów
z niebieskich oczu. Zawsze, gdy byłam mała i przyglądałam się im podczas
naszych zabaw, widziałam zamknięty w tęczówkach fragment nieba. Jej twarz była
łagodna i nie przypominałam sobie momentu, żeby wykrzywiał ją grymas gniewu.
Ubrała się w ładną, szafirową sukienkę, na którą do pracy w kuchni zarzuciła
ciemny fartuch.
Logan
często u nas bywał i mama wiedziała już, że nie lubi uwielbianych przez nią
pomidorów, dlatego odstawiła je na bok. W trakcie naszych studiów parę razy
nawet zostawał na noc. Mieszkał niedaleko, wynajmował mieszkanie ze swoim
przyjacielem Jasonem w Hampshire. Mama ucieszyła się, gdy jej powiedziałam o
naszym związku. Od tamtej pory często mówiła, że będę z nim szczęśliwa.
Podeszłam
do niej i oparłam się dłońmi o drewniany blat.
–
Pomóc ci w czymś? – spytałam patrząc na jej dłonie. Poruszały się tak szybko,
że szybko zwątpiłam w swoją przydatność. Uśmiechnęła się do mnie.
–
Przekonaj Logana do pomidorów – powiedziała zerkając tęsknie na czerwone
warzywa.
–
Jakby to było takie proste. – Zerknęłam na zegarek w kuchence. Trzydzieści pięć
minut spóźnienia. – Mogłabym spróbować, jakby już tu był.
Mama
spojrzała na mnie i na krótką chwilę przerwała krojenie czerwonej papryki.
–
Nie przejmuj się, zaraz będzie. To przez tą pogodę.
Pokiwałam
głową patrząc na panującą na zewnątrz ulewę. Dwudziesta zbliżała się dużymi
krokami, a na dworze panował już półmrok.
–
Idź do pokoju i włącz sobie telewizor, ja tylko tu szybko skończę i zaraz do
ciebie przyjdę – powiedziała mama, zsypując pokrojone warzywa z deski do
miseczki. To był znak, żebym dała jej działać spokojnie na jej terytorium.
Odwróciłam
się i przeszłam przedpokój po raz dwudziesty pierwszy, żeby dojść do pokoju.
Mama miała rację, musiałam się czymś zająć zanim Logan przyjedzie. Usiadłam
wygodnie na brązowej sofie i włączyłam telewizor, po czym przełączyłam na kanał
lokalny. Prezenterka Clariss Tompson, która zawsze prowadziła wiadomości
właśnie komentowała akcję policji w motelu na przedmieściach. Zainteresowana
wsłuchałam się w jej słowa, ponieważ rzadko zdarzały się w tym mieście
jakiekolwiek wykroczenia warte nakręcenia o tym reportażu. Ostatni taki wypadek
miał miejsce jakieś osiem lat temu, jak jeszcze chodziłam tutaj do szkoły.
Grupa mężczyzn próbowała wówczas obrabować bank, co oczywiście skończyło się
niepowodzeniem.
–
…potwierdziła, że w Motelu 6 znajdującym się na przedmieściach miasta
znaleziono ciało Gabriela Kenta, właściciela sieci sklepów spożywczych
„Kenty’s” – mówiła Clariss, przybierając dramatyczny ton głosu. – Pracownicy
już od paru dni nie byli w stanie się z nim skontaktować. Ostatni raz był w
pracy we wtorek siódmego lipca tydzień temu. Policja podejrzewa, że
prawdopodobnie został on tego dnia porwany i zamordowany dzisiaj około godziny
osiemnastej. Mamy tutaj świadka, który zawiadomił służby dzisiaj wieczorem. –
Kamera oddaliła się, pokazując Shane’a Humbtona, właściciela motelu. Znałam go
z widzenia, chociaż miał motel po drugiej stronie miasta. Często jadał w
fastfoodach, do których chodziłyśmy z koleżankami po szkole. Na jego starej twarzy
pojawiło się od tego czasu parę dodatkowych zmarszczek, a na nosie zauważyłam
nowe okulary. – Proszę nam powiedzieć, co pan widział.
– Zameldowało się tutaj takich dwóch
– zaczął Shane zachrypniętym głosem. – Nigdy ich nie widziałem, ale nic nie
chcieli mi powiedzieć nawet jak próbowałem zacząć rozmowę. Mieli taki czarny
stary samochód, jeden z tych jakie robili lata temu. Chwilę po zajęciu pokoju
gdzieś pojechali i nie było ich dobrych parę godzin. No ale w końcu zauważyłem
światła ich samochodu i z ciekawości zerknąłem przez zasłony. Patrzę –
wychodzą. Zaczęli się rozglądać, jakby kogoś szukali, a potem otworzyli
bagażnik i go wyciągnęli. Od razu zadzwoniłem na policję.
– Mówi pan, że ofiara ciągle była
żywa? – dopytywała Clariss, manewrując mikrofonem między sobą na Shanem.
– Słowo daję, szedł jeszcze o
własnych nogach! – Właściciel Motelu 6 przyłożył dłoń do piersi, chcąc udowodnić
swoją wiarygodność.
– Czy mógłby pan opisać
podejrzanych?
– Niech pomyślę… Jeden jest wyższy
od drugiego, ma dłuższe brązowe włosy. Ten niższy ma krótkie, też ciemne. –
Zastanowił się chwilę, próbując przywołać sobie ich wygląd w głowie. – Nie
chciałbym z nimi zadzierać, wyglądali jak jacyś bandyci! Jak oni mieli na imię…
Jeden z nich to na pewno był Chad, a drugi… nie, nie pamiętam – powiedział po
chwili namysłu.
– Dziękujemy. – Kamera ponownie
skupiła się na Clariss, wycinając Shane’a z kadru. – Trwają poszukiwania
podejrzanych. Prosimy niezwłocznie zawiadomić policję, gdyby zauważyli państwo
czarnego Chevroleta z lat sześćdziesiątych.
– Co się stało? – spytała mama,
siadając obok mnie. Dwaj policjanci razem z grupą mężczyzn z karetki właśnie
wynosili na noszach ciało Gabriela Kenta w czarnym worku z obskurnego pokoju
Motelu 6. Niestety, drzwi były otworzone na oścież i nie byłam w stanie
zauważyć numerka.
– Znaleźli Kenta – powiedziałam
cicho. Mama wiedziała, że zaginął – jeden z jego sklepów był na naszej ulicy i
robiła tam zakupy prawie codziennie. Pracownica parę dni temu żaliła się, że
pan Kent nie zadzwonił do magazynu po dostawę, a nie mogła się do niego
dodzwonić.
– Nie żyje? – zdziwiła się mama.
Czytała w pośpiechu skrócone informacje wyświetlane w kółko na dole ekranu.
– Podobno został zamordowany. – Mama
wytrzeszczyła oczy. Przez całe jej życie w tym mieście nie było ani jednego
morderstwa.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
Logan! Westchnęłam z ulgą i poszłam szybko do drzwi wejściowych. Na chwilę
zatrzymałam się przed podłużnym lustrem w przedpokoju, żeby sprawdzić jak
wyglądam. Prawie w ogóle nie przypominałam mamy. Włosy miałam brązowe, do
ramion. Musiałam je regularnie cieniować, ponieważ były tak grube, że gdybym
tego nie robiła suszyłyby się przez cały dzień. Moje oczy sprawiały wrażenie
brązowych, ale w promieniach słońca można było zauważyć zielone przebarwienia
tęczówki w okolicach źrenic. Ludzie często wychwalali moją figurę, którą
prawdopodobnie zawdzięczałam genom – nigdy się nie pilnowałam z jedzeniem, a
fastfoody lubiłam w takim samym stopniu jak zdrowe posiłki mamy. Miałam na
sobie obcisłe, czarne spodnie i dziewczęcą, białą bluzkę z czarną kokardką pod
dekoltem.
Otworzyłam w końcu drzwi i zobaczyłam
przemoczonego Logana. Z jego czarnych włosów spływała woda, ale mimo to
uśmiechnął się szeroko, a w kącikach jego szarych oczu pojawiły się malutkie
zmarszczki. Jego rzęsy były nieprzeciętnie długie. Był wyższy ode mnie o jakieś
piętnaście centymetrów, co jednak nie było wielkim wyczynem przy moim wzroście
– mierzyłam tylko 163 cm. Ubrał się w swoją ulubioną, skórzaną kurtkę, którą
kupił rok temu na naszej wspólnej wycieczce do Nowego Jorku. Poza tym założył dżinsy
i ciemnobrązowe buty.
– Hej Lorie – rzucił krótko i
przyciągnął mnie do siebie. Od razu poczułam zimne krople wody przesiąkające
przez moje ubranie.
– Logan! – pisnęłam, odskakując od
niego.
– No już, już. – Uniósł do góry
dłonie w geście kapitulacji, ale figlarny błysk pozostał w jego oczach. Czasem
miałam wrażenie, że był młodszy ode mnie. Zwłaszcza, gdy się uśmiechał.
Wpuściłam go do środka i zamknęłam
za nim drzwi.
– Przepraszam za spóźnienie –
powiedział ściągając kurtkę i buty. – Na głównej ulicy był wypadek i trochę się
od tego zrobił korek.
– A co z Twoim telefonem? – spytałam
opierając się o ścianę.
– Telefonem? – Spojrzał na mnie ze
zdziwieniem. – Co z nim?
– No dzwoniłam do ciebie.
– Naprawdę? – Wyjął telefon z
kieszeni i spróbował go uruchomić, ale stary Samsung tylko zawibrował przez
chwilę i ponownie się wyłączył. – No rzeczywiście. Musiał się rozładować.
Przepraszam. – Cmoknął mnie w policzek w chwili, gdy z pokoju przyszła do nas
moja mama.
– Logan! – zawołała, zadowolona że
go widzi..
– Dobrze panią widzieć, pani Bane.
– Ciebie też. Jak wakacje?
– Jakby ich nie było, dopiero od
wczoraj mam urlop.
Logan był starszy ode mnie, dlatego
już pracował.
– Idę odgrzać mięso. – Mama
poprawiła sobie kucyk, idąc do kuchni. – Lorie, zaprowadź Logana do salonu.
Kolacja będzie za pięć minutek.
Wzięłam go za rękę i pociągnęłam do
pokoju obok. Był już tutaj nie raz, dlatego bez skrępowania usiadł na kanapie
przed telewizorem i pociągnął mnie za sobą. Prezenterka ciągle powtarzała
ostrzeżenia o niebezpiecznych zbiegach, co od razu przykuło uwagę Logana.
– Co się stało? – spytał, czytając
uważnie komunikaty na dole ekranu.
– Znaleźli ciało Kenta w motelu. –
Clariss była w swoim żywiole powtarzając w kółko dramatyczne nowiny.
– Dzisiaj? – dociekał chłopak,
łapiąc mnie bezwiednie za rękę. Od zawsze interesował się kryminalistyką.
Kiedyś nawet przyznał mi się, że żałuje swojej decyzji odnośnie kierunku na
studiach. Często widywałam jego stęsknione spojrzenie, gdy oglądaliśmy razem
wiadomości w Chicago i wspominali o jakimś morderstwie. Minął się z powołaniem.
– Dwie godziny temu.
– Mówili co się stało?
– Właściciel wspominał o jakichś
dwóch mężczyznach, którzy prawdopodobnie go zabili. W każdym razie chwilę przed
śmiercią grozili mu nożem.
– Ale nie wspominali o ranach? –
Pokręciłam głową. – Dziwne.
Z kuchni napływał bardzo przyjemny
zapach i poczułam, jak burczy mi w brzuchu. Logan został całkowicie pochłonięty
przez reportaż Clariss, a ja odliczałam w głowie sekundy do kolacji. W końcu
mama zawołała mnie do kuchni i niedługo potem siedzieliśmy już przy stole w
jadalni, jedząc stek w sosie z puree ziemniaczanym i przygotowywaną niedawno
surówką. Mama nie mogła się powstrzymać i do swojej porcji dołożyła parę
plasterków pomidora. Logan z zadowoleniem opowiadał o swojej pracy.
– Ostatnio przyszła do apteki taka
staruszka – mówił, delikatnie gestykulując przy tym rękami, którymi wciąż
trzymał sztućce. – Powiedziała, że zgubiła receptę, ale pamiętała nazwę leku,
który przypisał jej lekarz. Musiała pomieszać literki, bo tabletki, o których
mówiła były na prostatę. Na złość miała jeszcze problemy ze słuchem. Chyba
piętnaście minut jej tłumaczyłem, że to na pewno nie ten lek, i że musi jeszcze
raz iść po receptę.
Mama uśmiechnęła się szeroko. Logan
umilał nam czas opowieściami prawie przez całą kolację, przestając mówić tylko
wtedy gdy głos przejmowała mama, lub kiedy akurat coś przeżuwał. Zdecydowanie
nie słyszał o zasadzie, że przy jedzeniu nie powinno się nic mówić. Już dawno
zauważyłam, że Logan i moja rodzicielka mieli podobne charaktery. Rzadko im
przerywałam, rozmowy przy stole w tym domu należały do nich i widać było, że
oboje czerpali z tej okazji przyjemność.
Prawie opróżniłam swój talerz gdy
nagle zgasło światło. Nie wyglądało to na spaloną żarówkę, ponieważ radio
grające w kuchni również ucichło, a wokół zapanował głęboki mrok.
– No proszę. – Mama rozejrzała się
dookoła, ale nie widziałam jej twarzy. – To pewnie przez ten deszcz.
– Pewnie tak – potwierdził jej
przypuszczenia Logan. Westchnęłam głęboko.
– Lorie, masz gdzieś jeszcze te
świeczki od wujka Philipa? – Rok temu brat mamy pojechał do Rzymu i kupił nam
na pamiątkę komplet pozłacanych świeczek.
– Powinny być na górze. – Odsunęłam
krzesło i wstałam od stołu. – Zaraz je przyniosę.
– Może pójdę z Tobą? – zaoferował Logan.
Pokręciłam głową, ale chwilę potem uświadomiłam sobie, że chłopak przecież mnie
nie widział.
– Nie, dam sobie radę. Zaraz wrócę.
Wyszłam z jadalni, trafiając
ponownie do salonu. Było przerażająco ciemno, dlatego szłam powoli z rękami
wyciągniętymi przed siebie. Dzięki temu uniknęłam zderzenia z framugą i zegarem
w przedpokoju. Weszłam ostrożnie po schodach i nawet udało mi się ani razu nie
potknąć. Mój pokój znajdował się na końcu krótkiego korytarzyka, naprzeciwko
małej łazienki. Szybko tam trafiłam i od razu wyczułam w powietrzu znajomy
zapach odświeżacza powietrza. Podeszłam do biurka znajdującego się naprzeciwko
drzwi i zaczęłam szukać świeczek.
Pomimo starań znalazłam w nim tylko
parę notesów, wypisane długopisy i stary, niedziałający już telefon. Po
świeczkach nie było ani śladu. Spojrzałam powątpiewająco na nierozpakowaną
jeszcze do końca czarną walizkę, która leżała w takim stanie już parę dni. Tam
na pewno nie było żadnych świeczek. Przypomniałam sobie za to, że przed
wyjazdem na studia włożyłam do szafy kartonowe pudełko ze starociami. Być może
zguby zapodziały się tam.
Podeszłam do szafy i kucnęłam,
próbując wymacać brzeg pudełka. Udało mi się to po paru sekundach, po czym od
razu je wyciągnęłam, zrzucając przy okazji parę butów na podłogę. Położyłam
karton na łóżku i od razu przystąpiłam do wyciągania z niego rzeczy. Na
pościeli po chwili znalazły się moje stare ochraniacze na kolana, których
używałam gdy uczyłam się jeździć na rolkach, zdjęcia klasowe z podstawówki i
gimnazjum, listy napisane szyfrem, którymi wymieniałyśmy się z koleżankami,
niekompletna kolekcja figurek postaci z Harry’ego Pottera, parę płyt i innych
rzeczy, których szkoda było mi wyrzucić do kosza, ale nie nadawały się już do
leżenia na wierzchu. Świeczki rzeczywiście były w pudełku, oczywiście na samym
dnie. Zerknęłam kątem oka na bałagan jaki zrobiłam i zaczęłam z powrotem
wkładać niektóre rzeczy, wiedząc że prawdopodobnie za jakiś czas wejdzie tutaj
Logan.
Próbowałam zamknąć pudełko, gdy
usłyszałam trzask łamanego szkła. Na pewno nie była to żadna filiżanka,
brzmiało to bardziej jak wybijane okno. Wyprostowałam się, patrząc na otwarte
drzwi na korytarz i szukając cieni. Czułam się nieswojo. Po chwili usłyszałam
krzyk mamy, przez co krew zmroziła mi się w żyłach ze strachu. Rozejrzałam się
po pokoju w poszukiwaniu czegoś do ataku i od razu rzuciła mi się w oczy
metalowa lampka nocna stojąca na biurku. Odpięłam ją z kontaktu i owinęłam
przewód wokół przedramienia, po czym złapałam ją jak kij baseballowy. W głowie
kotłowała mi się tylko jedna myśl – pomóc mamie.
Wybiegłam z pokoju i szybko zbiegłam
po schodach. Moje oczy już dawno przyzwyczaiły się do panującej ciemności,
dlatego teraz widziałam zdecydowanie więcej szczegółów. Przedpokój wyglądał na
nietknięty, ale w salonie zasłony uginały się pod wpływem wiatru. Tak jak
myślałam, ktoś wybił okno. Na podłodze porozrzucane były odłamki szkła.
Adrenalina krążyła mi po krwi gdy przerażona powoli szłam do przodu. Usłyszałam
za sobą hałas, więc szybko się odwróciłam. Niczego jednak nie zauważyłam.
Ponownie skierowałam się do jadalni
i wtedy ich zobaczyłam. Logan leżał na stole z nienaturalnie wygiętymi
kończynami. Wyglądał jak lalka, której połamano wszystkie kości w każdym
możliwym miejscu. Jego klatka piersiowa się nie unosiła, ale nie musiałam nawet
zwracać na to uwagi żeby wiedzieć, że nie żyje. Do oczu napłynęły łzy, które
niekontrolowanie zaczęły cieknąć po twarzy gdy zauważyłam ciało matki. Leżała
na ziemi w kałuży z krwi.
– Nie… - zdążyłam tylko powiedzieć i
rzuciłam się w ich stronę. Płacz zmienił się w szloch. – Nie, proszę nie!
– Tutaj jest! – usłyszałam za
plecami i natychmiast się odwróciłam. Próbowałam zamachnąć się lampą i uciec,
ale rosły mężczyzna bez problemu ją złapał i wykorzystał owinięty wokół mojego
przedramienia przewód, żeby wykręcić mi rękę. Krzyknęłam z bólu.
Facet był potężny i dałabym sobie
głowę uciąć, że gdzieś go już widziałam. Miał na sobie dżinsowe spodnie na
szelkach i granatową koszulkę pod spodem. Jego ubranie całkowicie przemokło,
ale on zdawał się nie zwracać na to uwagi. Spod czapki z daszkiem gapiły się na
mnie małe oczka, a duże usta wykrzywione były w nienaturalnym uśmiechu. Już
wiedziałam, skąd go znałam. Był to Jonah Heels, miejscowy mechanik.
Chwilę potem pojawiła się za nim niska
kobieta, w której rozpoznałam sprzedawczynię z pobliskiego sklepu Kenty’s. O ile dobrze pamiętałam, miała
na imię Sara. Jej krótkie, brązowe włosy były bardzo rozczochrane, a firmowa
koszulka rozdarta. Czemu mieszkańcy miasta włamali się do nas do domu? Czemu
zabili mamę i Logana? Zapłakana cofnęłam się do tyłu i kucnęłam w kącie. Czy
teraz była moja kolej?
– Proszę… - jęknęłam, drżąc ze
strachu. Jonah zaśmiał się gardłowo.
– Słyszysz Aza? Ona prosi. – Tym razem
nawet dziewczyna zachichotała nienaturalnie, patrząc na mnie z iskrami
nienawiści w oczach.
– Zawsze błagają.
Podeszła do mnie i złapała mnie za
twarz zmuszając do spojrzenia jej w oczy. Były czarne jak smoła. Kucnęła tuż
obok wbijając mi długie paznokcie w policzki.
– Samael nie mówił nic o tym, żeby
sprowadzić ją w jednym kawałku, prawda Marou? – spytała, i nawet nie czekając
na odpowiedź z całej siły uderzyła mnie pięścią w brzuch. Zabrakło mi tchu. Były
mechanik zaśmiał się tylko.
– Nic takiego nie pamiętam.
No i przeczytałam! Bardzo mi się spodobało, choć końcówka była straszna.. Tak bardzo szkoda mi mamy Lorie i Logana.. Dlaczego oni to zrobili?!
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać,aż więcej się wyjaśni! Pozdrawiam :))
Normalnie mnie zauroczyłaś.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Sn i już od dawna szukałam dobrego opowiadania.
I w końcu na nie natrafiłam i uroczyście mówie jesteś genialna.
Czyta się swietnie i od samego początku wciąga.
Sam i Dean są naprawdę wspaniali podobnie jak główna bohaterka.
Z pewnością znalazłaś we mnie wierną czytelniczkę i dodaje do Obserwowanych a jak.
Dziękuję ślicznie za miłe słowa! :D Jejku, cieszę się, że się podoba. ^^
UsuńPozdrawiam :*
Po pierwsze - masz cudny szablon! Taki z charakterem, aż zachęca do lektury :)
OdpowiedzUsuńPo drugie, opowiadanie jest świetne. Naprawdę mi się podobało - jest to coś w miarę nowego (świat fantastyki, itd. jest okupowany z każdej strony) i przedstawione w interesujący sposób. Masz dobrze wykreowanych bohaterów, podobają mi się w równym stopniu, co sposób w jaki zostali pokazani.
Przyczepię się dość małej czcionki, powiększyłabym o jeden, czy dwa, ale to tylko uwaga merytoryczna.
Czekam na kolejne, pełniejszy komentarz zostawię, gdy dorwę się do komputera i nie będę na telefonie. Weny życzę, dodaję do czytanych i zapraszm też do siebie,
Chocolate
czekoladowe-historie.blogspot.com
Jejku, bardzo Ci dziękuję! :D Cieszę się strasznie, że Ci się spodobało, a z czcionką postaram się coś zrobić - z drugiej strony nie chcę przesadzać z kulfonami na pół strony, sama rozumiesz. :D Wpadnę na Twojego bloga jak tylko ogarnę sytuację w szkole - jak na razie jestem poniewierana przez chemię i matematykę. :D
UsuńPozdrawiam gorąco. :*