piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 1



            Spojrzałam zniecierpliwiona na stary zegar w przedpokoju, który wisiał tam na długo przed moim narodzeniem. Logan, mój chłopak, miał przyjechać na kolację już ponad pół godziny temu, a szalejąca na zewnątrz ulewa wcale mnie nie uspokajała. Zwłaszcza, że nie mogłam się do niego dodzwonić. Chodziłam w kółko po całym parterze, mijając ciągle kuchnię, przedpokój i salon. To była moja typowa reakcja na zdenerwowanie – nie mogłam usiedzieć na miejscu.
            Mijały moje ostatnie wakacje w domu rodzinnym w Rockford. Od września zaczynały mi się praktyki w szpitalu w Chicago, a za rok miałam zacząć już pełnoprawną pracę lekarza. Zaczynałam się już nawet rozglądać za małym dwupokojowym mieszkankiem na przedmieściach Chicago – moim małym pickupem bez problemu mogłam dostać się stamtąd do centrum, a ceny były niemal dwukrotnie mniejsze. Rozmawiałam już nawet na ten temat z Loganem. Powiedział, że chętnie wyprowadzi się z wynajmowanego pokoju do naszego mieszkania. Cały świat stanie wtedy przed nami otworem.
            Nasz związek powstał głównie ze względu na rozsądek, nie było między nami chemii i wielkiego uczucia. Przyjaźniliśmy się od pięciu lat. Ja dostałam się wtedy na medycynę, a on już od dwóch lat studiował farmację. Zależało nam na sobie jak na członkach rodziny i na początku nawet nie przyszło nam do głowy, że z naszej znajomości mogłoby wyjść coś więcej od przyjaźni. Rok temu, bardziej z przyzwyczajenia niż z miłości, zaczęliśmy nazywać się parą. Logan był bardzo spokojnym człowiekiem, nigdy nie miał problemów z używkami, a za alkoholem też nie przepadał. Wiedziałam, że nie będę miała z nim problemów, a na tym należało mi najbardziej.
            Nie wierzyłam w miłość, prawdopodobnie za sprawą ojca. Nigdy go nie poznałam, a mama rzadko o nim wspominała – nie miała nawet wiele do opowiedzenia. Pojawił się w mieście nagle, nie mówiąc wiele o sobie. Przedstawił się jako Ruth, ale nikt nie potrafił potwierdzić, czy rzeczywiście miał tak na imię. Mieszkał w Rockford przez pół roku, zawrócił w głowie mojej mamie, a potem zniknął bez żadnego pożegnania. Parę dni później mama dowiedziała się, że jest w ciąży i dziewięć miesięcy potem pojawiłam się ja. 
            Nie mogłam powiedzieć, że byłam rozpieszczanym dzieckiem – ciężko spełniać zachcianki małej dziewczynki za jedną pensję pielęgniarki. Mimo wszystko mama robiła wszystko, co było w jej mocy bym nie czuła się w żaden sposób gorzej od rówieśników. Zapisała mnie na zajęcia z gry na gitarze, na które chodziłam aż do liceum. Nie było też wakacji, które bym przesiedziała w domu – co roku wysyłała mnie na przeróżne obozy, zaczynając od okolicznych kolonii a kończąc na słonecznej Kalifornii. Zawsze o mnie dbała i nigdy nie dała mi odczuć tego, że byłam dzieckiem z przypadku.
            Weszłam ponownie do kuchni, już chyba dwudziesty raz tego wieczoru. Mama ciągle stała za blatem w kuchni, krojąc z wprawą warzywa do sałatki na dzisiejszą kolację w rytm piosenek lecących właśnie w radiu stojącym tuż obok niej. Blond włosy zaczesała do tyłu i związała w kucyk. Najczęściej widziałam ją właśnie w takiej fryzurze – twierdziła, że jest najwygodniejsza, bo nie musiała co chwilę odgarniać włosów z niebieskich oczu. Zawsze, gdy byłam mała i przyglądałam się im podczas naszych zabaw, widziałam zamknięty w tęczówkach fragment nieba. Jej twarz była łagodna i nie przypominałam sobie momentu, żeby wykrzywiał ją grymas gniewu. Ubrała się w ładną, szafirową sukienkę, na którą do pracy w kuchni zarzuciła ciemny fartuch.
Logan często u nas bywał i mama wiedziała już, że nie lubi uwielbianych przez nią pomidorów, dlatego odstawiła je na bok. W trakcie naszych studiów parę razy nawet zostawał na noc. Mieszkał niedaleko, wynajmował mieszkanie ze swoim przyjacielem Jasonem w Hampshire. Mama ucieszyła się, gdy jej powiedziałam o naszym związku. Od tamtej pory często mówiła, że będę z nim szczęśliwa.
Podeszłam do niej i oparłam się dłońmi o drewniany blat.
– Pomóc ci w czymś? – spytałam patrząc na jej dłonie. Poruszały się tak szybko, że szybko zwątpiłam w swoją przydatność. Uśmiechnęła się do mnie.
– Przekonaj Logana do pomidorów – powiedziała zerkając tęsknie na czerwone warzywa.
– Jakby to było takie proste. – Zerknęłam na zegarek w kuchence. Trzydzieści pięć minut spóźnienia. – Mogłabym spróbować, jakby już tu był.
Mama spojrzała na mnie i na krótką chwilę przerwała krojenie czerwonej papryki.
– Nie przejmuj się, zaraz będzie. To przez tą pogodę.
Pokiwałam głową patrząc na panującą na zewnątrz ulewę. Dwudziesta zbliżała się dużymi krokami, a na dworze panował już półmrok.
– Idź do pokoju i włącz sobie telewizor, ja tylko tu szybko skończę i zaraz do ciebie przyjdę – powiedziała mama, zsypując pokrojone warzywa z deski do miseczki. To był znak, żebym dała jej działać spokojnie na jej terytorium.
Odwróciłam się i przeszłam przedpokój po raz dwudziesty pierwszy, żeby dojść do pokoju. Mama miała rację, musiałam się czymś zająć zanim Logan przyjedzie. Usiadłam wygodnie na brązowej sofie i włączyłam telewizor, po czym przełączyłam na kanał lokalny. Prezenterka Clariss Tompson, która zawsze prowadziła wiadomości właśnie komentowała akcję policji w motelu na przedmieściach. Zainteresowana wsłuchałam się w jej słowa, ponieważ rzadko zdarzały się w tym mieście jakiekolwiek wykroczenia warte nakręcenia o tym reportażu. Ostatni taki wypadek miał miejsce jakieś osiem lat temu, jak jeszcze chodziłam tutaj do szkoły. Grupa mężczyzn próbowała wówczas obrabować bank, co oczywiście skończyło się niepowodzeniem.
– …potwierdziła, że w Motelu 6 znajdującym się na przedmieściach miasta znaleziono ciało Gabriela Kenta, właściciela sieci sklepów spożywczych „Kenty’s” – mówiła Clariss, przybierając dramatyczny ton głosu. – Pracownicy już od paru dni nie byli w stanie się z nim skontaktować. Ostatni raz był w pracy we wtorek siódmego lipca tydzień temu. Policja podejrzewa, że prawdopodobnie został on tego dnia porwany i zamordowany dzisiaj około godziny osiemnastej. Mamy tutaj świadka, który zawiadomił służby dzisiaj wieczorem. – Kamera oddaliła się, pokazując Shane’a Humbtona, właściciela motelu. Znałam go z widzenia, chociaż miał motel po drugiej stronie miasta. Często jadał w fastfoodach, do których chodziłyśmy z koleżankami po szkole. Na jego starej twarzy pojawiło się od tego czasu parę dodatkowych zmarszczek, a na nosie zauważyłam nowe okulary. – Proszę nam powiedzieć, co pan widział.
            – Zameldowało się tutaj takich dwóch – zaczął Shane zachrypniętym głosem. – Nigdy ich nie widziałem, ale nic nie chcieli mi powiedzieć nawet jak próbowałem zacząć rozmowę. Mieli taki czarny stary samochód, jeden z tych jakie robili lata temu. Chwilę po zajęciu pokoju gdzieś pojechali i nie było ich dobrych parę godzin. No ale w końcu zauważyłem światła ich samochodu i z ciekawości zerknąłem przez zasłony. Patrzę – wychodzą. Zaczęli się rozglądać, jakby kogoś szukali, a potem otworzyli bagażnik i go wyciągnęli. Od razu zadzwoniłem na policję.
            – Mówi pan, że ofiara ciągle była żywa? – dopytywała Clariss, manewrując mikrofonem między sobą na Shanem.
            – Słowo daję, szedł jeszcze o własnych nogach! – Właściciel Motelu 6 przyłożył dłoń do piersi, chcąc udowodnić swoją wiarygodność.
            – Czy mógłby pan opisać podejrzanych?
            – Niech pomyślę… Jeden jest wyższy od drugiego, ma dłuższe brązowe włosy. Ten niższy ma krótkie, też ciemne. – Zastanowił się chwilę, próbując przywołać sobie ich wygląd w głowie. – Nie chciałbym z nimi zadzierać, wyglądali jak jacyś bandyci! Jak oni mieli na imię… Jeden z nich to na pewno był Chad, a drugi… nie, nie pamiętam – powiedział po chwili namysłu.
            – Dziękujemy. – Kamera ponownie skupiła się na Clariss, wycinając Shane’a z kadru. – Trwają poszukiwania podejrzanych. Prosimy niezwłocznie zawiadomić policję, gdyby zauważyli państwo czarnego Chevroleta z lat sześćdziesiątych.
            – Co się stało? – spytała mama, siadając obok mnie. Dwaj policjanci razem z grupą mężczyzn z karetki właśnie wynosili na noszach ciało Gabriela Kenta w czarnym worku z obskurnego pokoju Motelu 6. Niestety, drzwi były otworzone na oścież i nie byłam w stanie zauważyć numerka.
            – Znaleźli Kenta – powiedziałam cicho. Mama wiedziała, że zaginął – jeden z jego sklepów był na naszej ulicy i robiła tam zakupy prawie codziennie. Pracownica parę dni temu żaliła się, że pan Kent nie zadzwonił do magazynu po dostawę, a nie mogła się do niego dodzwonić.
            – Nie żyje? – zdziwiła się mama. Czytała w pośpiechu skrócone informacje wyświetlane w kółko na dole ekranu.
            – Podobno został zamordowany. – Mama wytrzeszczyła oczy. Przez całe jej życie w tym mieście nie było ani jednego morderstwa.
            Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Logan! Westchnęłam z ulgą i poszłam szybko do drzwi wejściowych. Na chwilę zatrzymałam się przed podłużnym lustrem w przedpokoju, żeby sprawdzić jak wyglądam. Prawie w ogóle nie przypominałam mamy. Włosy miałam brązowe, do ramion. Musiałam je regularnie cieniować, ponieważ były tak grube, że gdybym tego nie robiła suszyłyby się przez cały dzień. Moje oczy sprawiały wrażenie brązowych, ale w promieniach słońca można było zauważyć zielone przebarwienia tęczówki w okolicach źrenic. Ludzie często wychwalali moją figurę, którą prawdopodobnie zawdzięczałam genom – nigdy się nie pilnowałam z jedzeniem, a fastfoody lubiłam w takim samym stopniu jak zdrowe posiłki mamy. Miałam na sobie obcisłe, czarne spodnie i dziewczęcą, białą bluzkę z czarną kokardką pod dekoltem.
            Otworzyłam w końcu drzwi i zobaczyłam przemoczonego Logana. Z jego czarnych włosów spływała woda, ale mimo to uśmiechnął się szeroko, a w kącikach jego szarych oczu pojawiły się malutkie zmarszczki. Jego rzęsy były nieprzeciętnie długie. Był wyższy ode mnie o jakieś piętnaście centymetrów, co jednak nie było wielkim wyczynem przy moim wzroście – mierzyłam tylko 163 cm. Ubrał się w swoją ulubioną, skórzaną kurtkę, którą kupił rok temu na naszej wspólnej wycieczce do Nowego Jorku. Poza tym założył dżinsy i ciemnobrązowe buty.
            – Hej Lorie – rzucił krótko i przyciągnął mnie do siebie. Od razu poczułam zimne krople wody przesiąkające przez moje ubranie.
            – Logan! – pisnęłam, odskakując od niego.
            – No już, już. – Uniósł do góry dłonie w geście kapitulacji, ale figlarny błysk pozostał w jego oczach. Czasem miałam wrażenie, że był młodszy ode mnie. Zwłaszcza, gdy się uśmiechał.
            Wpuściłam go do środka i zamknęłam za nim drzwi.
            – Przepraszam za spóźnienie – powiedział ściągając kurtkę i buty. – Na głównej ulicy był wypadek i trochę się od tego zrobił korek.
            – A co z Twoim telefonem? – spytałam opierając się o ścianę.
            – Telefonem? – Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Co z nim?
            – No dzwoniłam do ciebie.
            – Naprawdę? – Wyjął telefon z kieszeni i spróbował go uruchomić, ale stary Samsung tylko zawibrował przez chwilę i ponownie się wyłączył. – No rzeczywiście. Musiał się rozładować. Przepraszam. – Cmoknął mnie w policzek w chwili, gdy z pokoju przyszła do nas moja mama.
            – Logan! – zawołała, zadowolona że go widzi..
            – Dobrze panią widzieć, pani Bane.
            – Ciebie też. Jak wakacje?
            – Jakby ich nie było, dopiero od wczoraj mam urlop.
            Logan był starszy ode mnie, dlatego już pracował.
            – Idę odgrzać mięso. – Mama poprawiła sobie kucyk, idąc do kuchni. – Lorie, zaprowadź Logana do salonu. Kolacja będzie za pięć minutek.
            Wzięłam go za rękę i pociągnęłam do pokoju obok. Był już tutaj nie raz, dlatego bez skrępowania usiadł na kanapie przed telewizorem i pociągnął mnie za sobą. Prezenterka ciągle powtarzała ostrzeżenia o niebezpiecznych zbiegach, co od razu przykuło uwagę Logana.
            – Co się stało? – spytał, czytając uważnie komunikaty na dole ekranu.
            – Znaleźli ciało Kenta w motelu. – Clariss była w swoim żywiole powtarzając w kółko dramatyczne nowiny.
            – Dzisiaj? – dociekał chłopak, łapiąc mnie bezwiednie za rękę. Od zawsze interesował się kryminalistyką. Kiedyś nawet przyznał mi się, że żałuje swojej decyzji odnośnie kierunku na studiach. Często widywałam jego stęsknione spojrzenie, gdy oglądaliśmy razem wiadomości w Chicago i wspominali o jakimś morderstwie. Minął się z powołaniem.
            – Dwie godziny temu.
            – Mówili co się stało?
            – Właściciel wspominał o jakichś dwóch mężczyznach, którzy prawdopodobnie go zabili. W każdym razie chwilę przed śmiercią grozili mu nożem.
            – Ale nie wspominali o ranach? – Pokręciłam głową. – Dziwne.
            Z kuchni napływał bardzo przyjemny zapach i poczułam, jak burczy mi w brzuchu. Logan został całkowicie pochłonięty przez reportaż Clariss, a ja odliczałam w głowie sekundy do kolacji. W końcu mama zawołała mnie do kuchni i niedługo potem siedzieliśmy już przy stole w jadalni, jedząc stek w sosie z puree ziemniaczanym i przygotowywaną niedawno surówką. Mama nie mogła się powstrzymać i do swojej porcji dołożyła parę plasterków pomidora. Logan z zadowoleniem opowiadał o swojej pracy.
            – Ostatnio przyszła do apteki taka staruszka – mówił, delikatnie gestykulując przy tym rękami, którymi wciąż trzymał sztućce. – Powiedziała, że zgubiła receptę, ale pamiętała nazwę leku, który przypisał jej lekarz. Musiała pomieszać literki, bo tabletki, o których mówiła były na prostatę. Na złość miała jeszcze problemy ze słuchem. Chyba piętnaście minut jej tłumaczyłem, że to na pewno nie ten lek, i że musi jeszcze raz iść po receptę.
            Mama uśmiechnęła się szeroko. Logan umilał nam czas opowieściami prawie przez całą kolację, przestając mówić tylko wtedy gdy głos przejmowała mama, lub kiedy akurat coś przeżuwał. Zdecydowanie nie słyszał o zasadzie, że przy jedzeniu nie powinno się nic mówić. Już dawno zauważyłam, że Logan i moja rodzicielka mieli podobne charaktery. Rzadko im przerywałam, rozmowy przy stole w tym domu należały do nich i widać było, że oboje czerpali z tej okazji przyjemność.
            Prawie opróżniłam swój talerz gdy nagle zgasło światło. Nie wyglądało to na spaloną żarówkę, ponieważ radio grające w kuchni również ucichło, a wokół zapanował głęboki mrok.  
            – No proszę. – Mama rozejrzała się dookoła, ale nie widziałam jej twarzy. – To pewnie przez ten deszcz.
            – Pewnie tak – potwierdził jej przypuszczenia Logan. Westchnęłam głęboko.
            – Lorie, masz gdzieś jeszcze te świeczki od wujka Philipa? – Rok temu brat mamy pojechał do Rzymu i kupił nam na pamiątkę komplet pozłacanych świeczek.
            – Powinny być na górze. – Odsunęłam krzesło i wstałam od stołu. – Zaraz je przyniosę.
            – Może pójdę z Tobą? – zaoferował Logan. Pokręciłam głową, ale chwilę potem uświadomiłam sobie, że chłopak przecież mnie nie widział.
            – Nie, dam sobie radę. Zaraz wrócę.
            Wyszłam z jadalni, trafiając ponownie do salonu. Było przerażająco ciemno, dlatego szłam powoli z rękami wyciągniętymi przed siebie. Dzięki temu uniknęłam zderzenia z framugą i zegarem w przedpokoju. Weszłam ostrożnie po schodach i nawet udało mi się ani razu nie potknąć. Mój pokój znajdował się na końcu krótkiego korytarzyka, naprzeciwko małej łazienki. Szybko tam trafiłam i od razu wyczułam w powietrzu znajomy zapach odświeżacza powietrza. Podeszłam do biurka znajdującego się naprzeciwko drzwi i zaczęłam szukać świeczek.
            Pomimo starań znalazłam w nim tylko parę notesów, wypisane długopisy i stary, niedziałający już telefon. Po świeczkach nie było ani śladu. Spojrzałam powątpiewająco na nierozpakowaną jeszcze do końca czarną walizkę, która leżała w takim stanie już parę dni. Tam na pewno nie było żadnych świeczek. Przypomniałam sobie za to, że przed wyjazdem na studia włożyłam do szafy kartonowe pudełko ze starociami. Być może zguby zapodziały się tam.
            Podeszłam do szafy i kucnęłam, próbując wymacać brzeg pudełka. Udało mi się to po paru sekundach, po czym od razu je wyciągnęłam, zrzucając przy okazji parę butów na podłogę. Położyłam karton na łóżku i od razu przystąpiłam do wyciągania z niego rzeczy. Na pościeli po chwili znalazły się moje stare ochraniacze na kolana, których używałam gdy uczyłam się jeździć na rolkach, zdjęcia klasowe z podstawówki i gimnazjum, listy napisane szyfrem, którymi wymieniałyśmy się z koleżankami, niekompletna kolekcja figurek postaci z Harry’ego Pottera, parę płyt i innych rzeczy, których szkoda było mi wyrzucić do kosza, ale nie nadawały się już do leżenia na wierzchu. Świeczki rzeczywiście były w pudełku, oczywiście na samym dnie. Zerknęłam kątem oka na bałagan jaki zrobiłam i zaczęłam z powrotem wkładać niektóre rzeczy, wiedząc że prawdopodobnie za jakiś czas wejdzie tutaj Logan.
            Próbowałam zamknąć pudełko, gdy usłyszałam trzask łamanego szkła. Na pewno nie była to żadna filiżanka, brzmiało to bardziej jak wybijane okno. Wyprostowałam się, patrząc na otwarte drzwi na korytarz i szukając cieni. Czułam się nieswojo. Po chwili usłyszałam krzyk mamy, przez co krew zmroziła mi się w żyłach ze strachu. Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu czegoś do ataku i od razu rzuciła mi się w oczy metalowa lampka nocna stojąca na biurku. Odpięłam ją z kontaktu i owinęłam przewód wokół przedramienia, po czym złapałam ją jak kij baseballowy. W głowie kotłowała mi się tylko jedna myśl – pomóc mamie.
            Wybiegłam z pokoju i szybko zbiegłam po schodach. Moje oczy już dawno przyzwyczaiły się do panującej ciemności, dlatego teraz widziałam zdecydowanie więcej szczegółów. Przedpokój wyglądał na nietknięty, ale w salonie zasłony uginały się pod wpływem wiatru. Tak jak myślałam, ktoś wybił okno. Na podłodze porozrzucane były odłamki szkła. Adrenalina krążyła mi po krwi gdy przerażona powoli szłam do przodu. Usłyszałam za sobą hałas, więc szybko się odwróciłam. Niczego jednak nie zauważyłam.
            Ponownie skierowałam się do jadalni i wtedy ich zobaczyłam. Logan leżał na stole z nienaturalnie wygiętymi kończynami. Wyglądał jak lalka, której połamano wszystkie kości w każdym możliwym miejscu. Jego klatka piersiowa się nie unosiła, ale nie musiałam nawet zwracać na to uwagi żeby wiedzieć, że nie żyje. Do oczu napłynęły łzy, które niekontrolowanie zaczęły cieknąć po twarzy gdy zauważyłam ciało matki. Leżała na ziemi w kałuży z krwi.
            – Nie… - zdążyłam tylko powiedzieć i rzuciłam się w ich stronę. Płacz zmienił się w szloch. – Nie, proszę nie!
            – Tutaj jest! – usłyszałam za plecami i natychmiast się odwróciłam. Próbowałam zamachnąć się lampą i uciec, ale rosły mężczyzna bez problemu ją złapał i wykorzystał owinięty wokół mojego przedramienia przewód, żeby wykręcić mi rękę. Krzyknęłam z bólu.
            Facet był potężny i dałabym sobie głowę uciąć, że gdzieś go już widziałam. Miał na sobie dżinsowe spodnie na szelkach i granatową koszulkę pod spodem. Jego ubranie całkowicie przemokło, ale on zdawał się nie zwracać na to uwagi. Spod czapki z daszkiem gapiły się na mnie małe oczka, a duże usta wykrzywione były w nienaturalnym uśmiechu. Już wiedziałam, skąd go znałam. Był to Jonah Heels, miejscowy mechanik.
            Chwilę potem pojawiła się za nim niska kobieta, w której rozpoznałam sprzedawczynię z pobliskiego sklepu Kenty’s. O ile dobrze pamiętałam, miała na imię Sara. Jej krótkie, brązowe włosy były bardzo rozczochrane, a firmowa koszulka rozdarta. Czemu mieszkańcy miasta włamali się do nas do domu? Czemu zabili mamę i Logana? Zapłakana cofnęłam się do tyłu i kucnęłam w kącie. Czy teraz była moja kolej?
            – Proszę… - jęknęłam, drżąc ze strachu. Jonah zaśmiał się gardłowo.
            – Słyszysz Aza? Ona prosi. – Tym razem nawet dziewczyna zachichotała nienaturalnie, patrząc na mnie z iskrami nienawiści w oczach.
            – Zawsze błagają.
            Podeszła do mnie i złapała mnie za twarz zmuszając do spojrzenia jej w oczy. Były czarne jak smoła. Kucnęła tuż obok wbijając mi długie paznokcie w policzki.
            – Samael nie mówił nic o tym, żeby sprowadzić ją w jednym kawałku, prawda Marou? – spytała, i nawet nie czekając na odpowiedź z całej siły uderzyła mnie pięścią w brzuch. Zabrakło mi tchu. Były mechanik zaśmiał się tylko.

            – Nic takiego nie pamiętam.

5 komentarzy:

  1. No i przeczytałam! Bardzo mi się spodobało, choć końcówka była straszna.. Tak bardzo szkoda mi mamy Lorie i Logana.. Dlaczego oni to zrobili?!
    Nie mogę się doczekać,aż więcej się wyjaśni! Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Normalnie mnie zauroczyłaś.
    Uwielbiam Sn i już od dawna szukałam dobrego opowiadania.
    I w końcu na nie natrafiłam i uroczyście mówie jesteś genialna.
    Czyta się swietnie i od samego początku wciąga.
    Sam i Dean są naprawdę wspaniali podobnie jak główna bohaterka.
    Z pewnością znalazłaś we mnie wierną czytelniczkę i dodaje do Obserwowanych a jak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za miłe słowa! :D Jejku, cieszę się, że się podoba. ^^
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  3. Po pierwsze - masz cudny szablon! Taki z charakterem, aż zachęca do lektury :)
    Po drugie, opowiadanie jest świetne. Naprawdę mi się podobało - jest to coś w miarę nowego (świat fantastyki, itd. jest okupowany z każdej strony) i przedstawione w interesujący sposób. Masz dobrze wykreowanych bohaterów, podobają mi się w równym stopniu, co sposób w jaki zostali pokazani.
    Przyczepię się dość małej czcionki, powiększyłabym o jeden, czy dwa, ale to tylko uwaga merytoryczna.
    Czekam na kolejne, pełniejszy komentarz zostawię, gdy dorwę się do komputera i nie będę na telefonie. Weny życzę, dodaję do czytanych i zapraszm też do siebie,
    Chocolate
    czekoladowe-historie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, bardzo Ci dziękuję! :D Cieszę się strasznie, że Ci się spodobało, a z czcionką postaram się coś zrobić - z drugiej strony nie chcę przesadzać z kulfonami na pół strony, sama rozumiesz. :D Wpadnę na Twojego bloga jak tylko ogarnę sytuację w szkole - jak na razie jestem poniewierana przez chemię i matematykę. :D
      Pozdrawiam gorąco. :*

      Usuń