piątek, 6 marca 2015

Rozdział 2

W końcu rozdział 2. :D Mam nadzieję, że się spodoba. :) Pozdrawiam, buziaczki. :*
___________________________________________________________________

            Ostatkiem sił próbowałam doczołgać się do drzwi wyjściowych. W trakcie godziny złamano mi lewą rękę i parę żeber, brutalnie pobito i skopano. Krew z rozciętej przed paroma minutami brwi spływała mi do oczu, utrudniając widzenie. Ból spowodowany złamaniami niemal mnie paraliżował, ale zmuszałam się do ruchu. Jedyną nadzieję widziałam w tym, że któryś z sąsiadów zauważy mnie gdy wyjdę. Nie łudziłam się jednak zbytnio. Wiedziałam co mnie czeka, i w tym momencie byłam skłonna przyjąć to choćby zaraz. Niech tylko ten ból w końcu się skończy.
            Patrząc na zadowolone miny Jonaha i Sary, nie widziałam w nich już ludzi. Byli potworami, a czarne jak smoła oczy tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Zupełnie jak ich okrutne uśmiechy. Żaden człowiek nie zrobiłby tego, co oni. Nie rozumiałam, czemu ciągle utrzymywali mnie przy życiu, skoro Logana i mamę zabili niemal od razu.
            Od drzwi dzieliło mnie niecałe trzy metry, gdy były mechanik położył mi stopę na plecach i docisnął do podłogi, powodując kolejne obrażenia. Jęknęłam cicho, wypuszczając resztki powietrza z płuc. To koniec, pomyślałam. Jak przez mgłę słyszałam głośny śmiech moich oprawców.
            Dławiłam się wdychanym powietrzem, czując pieczenie w klatce piersiowej. Czyżby jedno ze złamanych żeber przebiło płuco? Przed oczami pojawiły mi się ciemne plamy.
            Więc tak miałam umrzeć. Taki pogrzeb dostały wszystkie moje marzenia. Przypomniałam sobie leżące w jadalni ciała mamy i Logana. Zaraz do nich dołączę, mówił cichutko głos w mojej głowie.
            – Wystarczy – powiedziała nagle kobieta. Nie, pomyślałam. Dajcie mi już umrzeć.
            Jonah zwolnił nacisk, a ja mimowolnie zaczerpnęłam powietrza. Czułam, jakby ten haust miał rozerwać mi klatkę piersiową, ale to zignorowałam. Mechanik złapał mnie za włosy i odgiął do tyłu, przyglądając się z satysfakcją mojej opuchniętej twarzy. Podparłam się zdrową ręką, a on uśmiechnął się potwornie.
            – Przesadzasz – powiedział. – Ledwie ją drasnęliśmy. Prawda, laluniu?
            Wyraźnie czekał na odpowiedź, a gdy jej nie otrzymał, wymierzył mi siarczystego policzka. Ponownie upadłam na podłogę.
            – Nie krzyczysz o pomoc? – spytał wyzywająco. Wyraźnie sprawiało mu to przyjemność. – A! Zapomniałem. Ci, co chcieliby ci pomóc nie żyją, prawda? – Ponownie złapał mnie za włosy i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. – Twoja matka prosiła o litość, jak dziwka. Okłamała nas, mówiąc, że cię tu nie ma. No cóż, trochę mnie zdenerwowała. A ten durny paker myślał, że ją uratuje. – Uśmiechnął się, przypominając sobie swoje dzieło. – Najpierw przebiłem jej serce. Upadła na ziemię, jak worek śmieci. – Wbił mi paznokcie w policzek, a spod jego palców popłynęły strużki krwi. – Twój kochaś myślał, że ocali chociaż ciebie. Ale chwilę potem sam nie żył, wiesz? Zgniotłem mu gardło, żeby nie mógł krzyczeć. Tak bardzo chciał cię ostrzec.
            Spojrzałam na niego z nienawiścią w oczach i splunęłam mu w twarz. Uśmiech w jednej chwili zniknął z jego twarzy. Mrugnął, pokazując swoje czarne oczy, po czym znowu uderzył mnie w szczękę. Tym razem o wiele mocniej.
            – Powiedziałam, że wystarczy, Marou. – Tym razem odezwała się Sara. Czy też Aza, już sama nie wiedziałam, jak miała na imię. – Wracamy do Samaela. Postaw ją.
            Nie wiedziałam, kim był ten cały Samael, ale byłam niemal pewna, że jeśli do niego trafię, to przeżyję coś gorszego, niż tortury z tą dwójką w trakcie ostatniej godziny. Udawałam więc, że moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Może mnie w końcu zabiją. Może ominie mnie dalsza męka.
            – Weźmiesz ją w końcu na te ręce? – spytała zniecierpliwiona kobieta. – Nie mamy wieczności.
            Koniec z moim planem, pomyślałam. Mężczyzna brutalnie złapał mnie za biodra i próbował zarzucić mnie sobie na ramię, gdy nagle pośrodku przedpokoju pojawiło się trzech mężczyzn. Nie miałam siły im się przyjrzeć, przed oczami zamajaczyły mi tylko odcienie brązu i czerni z ich ubrań. Miałam coraz mniej siły. Myślałam, że mam halucynacje, ale potwory miały tak samo zdziwione miny, jak ja.
            – Cholera – mruknął jeden z nowo przybyłych, wyjmując zza kurtki nóż i rzucił się na podtrzymującego mnie Jonaha. Nic z tego, myślałam. Wykończą ich tak samo jak Lucasa i mamę. Przed oczami pojawiły mi się ponownie ciemne plamy.
            – Aza! – usłyszałam jeszcze krzyk Jonaha, zanim ogarnęła mnie ciemność.

***
            Wiedziałam, że odzyskałam przytomność, ponieważ znowu czułam ból. Klatka piersiowa paliła przy każdym wdechu, a gdy spróbowałam ruszyć lewą ręką omal znowu nie zemdlałam. Z każdą sekundą docierało do mnie coraz więcej bodźców. Leżałam na czymś miękkim. Zaczęłam słyszeć przytłumione głosy, ale nie mogłam skupić się na nich na tyle, żeby cokolwiek zrozumieć.
            W końcu otworzyłam oczy. Szybko rozpoznałam żyrandol z salonu, w którym jeszcze dzisiaj oglądałam telewizję. Leżałam na kanapie, na której wcześniej rozmawiałam z mamą i Loganem. Powoli przypominałam sobie przebieg wieczoru – połamane kości niestety świadczyły o tym, że to nie był tylko sen.
            Próbowałam wstać, ale ból rozchodzący się od złamanych żeber skutecznie mi to uniemożliwił. Jęknęłam cicho. Ten cichy odgłos wystarczył, żeby prowadzona za ścianą rozmowa ucichła. Chwilę potem usłyszałam ciche kroki.
            – To nie jest dobry pomysł – zaoponował jeden z nich, zanim pojawili się w zasięgu mojego wzroku.
            Przodem szedł mężczyzna w czarnej, skórzanej kurtce i dżinsach. Miał ciemne, krótkie włosy i surowy wyraz twarzy. Jedno z jego brązowych oczu było podbite, ale zdawał się nie zwracać na to uwagi. Szedł szybko, zostawiając pozostałą dwójkę z tyłu.
            Za nim pojawił się facet w starym, beżowym płaszczu. Pod spodem miał koszulę z poluzowanym krawatem i garnitur. Kto normalny chodzi na co dzień w garniturze? Był bardzo poważny, zupełnie jakby nie wiedział, jak się uśmiechać. Nie spuszczał ze mnie wzroku, a jego niebieskie oczy świdrowały mnie na wylot. Było w nich coś dziwnego.
            Ostatni szedł najwyższy z całej trójki. Miał najdłuższe włosy, odgarnięte z czoła i opadające poniżej uszu. Wyraźnie nie był zadowolony. Swoją brązową kurtkę i flanelową koszulę ubrudził czymś czerwonym. Chciałam wierzyć, że to nie była krew. Nie dołączył do swoich kolegów, stanął w progu i oparł się o ścianę, obserwując nas spod podniesionych brwi.
            Patrząc na nich zastanawiałam się tylko, czy to tacy sami psychole jak tamta dwójka. W końcu udało im się ich zabić.
            – Jak się czujesz? – spytał ten w płaszczu. Mimowolnie spojrzałam na złamaną rękę, ale nie odezwałam się ani słowem. – Jestem Castiel – kontynuował, widząc moją reakcję. – To Sam. – Wskazał mężczyznę przy ścianie, który kiwnął głową słysząc swoje imię. – I Dean. – Facet przedstawiony jako Dean poprawił skórzaną kurtkę.
            Obserwowałam ich tylko w ciszy. Nic mi nie mówiły ich imiona, na pewno byli nowi w mieście, ale patrząc na Sama i Deana przypomniałam sobie dzisiejszy wywiad z Shanem Humbtonem, właścicielem Motelu 6. Czy nie mówił, że dzisiejszego morderstwa dokonało dwóch mężczyzn, z których jeden miał dłuższe włosy? Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Wpadłam z deszczu pod rynnę.
            – To wy zabiliście Kenta, prawda? – spytałam słabo. Skoro miałam zginąć, nie musiałam trzymać języka za zębami. Sam i Dean popatrzyli po sobie, ale Castiel ciągle mi się przyglądał. Zmarszczył brwi.
            – Widać media działają szybciej niż byśmy tego chcieli – powiedział Dean, ponownie przenosząc na mnie wzrok. – Ale niestety… Kent, tak?... nie żył już od paru dni, jak nie tygodni. Nie nasza zasługa.
            Prawie się nie roześmiałam. Jeszcze dzisiaj Shane widział go przed Motelem, a oni mówią, że od dawna nie żyje?
            Sam odepchnął się od ściany i podszedł do kanapy. Skurczyłam nogi, chcąc zwiększyć dystans, a on widząc to zatrzymał się.
            – Mój brat źle to ujął. – Uśmiechnął się do mnie blado. – Słyszałaś o demonach? – Pokiwałam głową. – Kent był opętany przez jednego z nich. – Spojrzałam najpierw na jednego, potem na drugiego. Mieli poważne miny, a Deana ta rozmowa wyraźnie nudziła. Nie żartowali.
            – Jesteście chorzy – odpowiedziałam.
            – Nie zauważyłaś u tej dwójki niczego dziwnego? – spytał Sam, nie robiąc sobie nic z tego, że właśnie go obraziłam.
            Przypomniałam sobie czarne oczy i nadnaturalną siłę Sary i Jonaha. Zamknęłam oczy, próbując odgonić wspomnienie o nich. To znaczy, że to były demony? Pokręciłam głową.
            – To niemożliwe. – Otworzyłam oczy i spojrzałam na nich po kolei. Mówili poważnie.
            – Chciałbym, żeby to było niemożliwe – skwitował Dean. – Wiesz, czemu cię szukali?
            Pokręciłam głową, czując jak łzy zbierają mi się pod powiekami. Uniosłam prawą rękę, żeby je wytrzeć zanim ktokolwiek zauważy, że płaczę. Mama, Logan, oni zginęli przeze mnie.
            – Mówili coś?
            Naprawdę nie miałam ochoty o tym opowiadać, ale patrząc na minę Deana wiedziałam, że nie odpuści.
            – Zwracali się do siebie chyba Aza i Marou. Nie wiedziałam czemu, dziewczyna to była Sara, a ten facet to mój mechanik, Jonah.
            – Oboje to wygnane anioły – skomentował Castiel, ale jego głos był trochę nieobecny.
            – Przed tym jak zaczęli mnie… - Zacięłam się, przypominając sobie w szczegółach to, jak mnie dzisiaj torturowali. – …jak mnie pobili, mówili coś o tym, że chcą mnie wziąć do jakiegoś Serela… albo Samaela. Nie pamiętam.
            – Samael to anioł śmierci – powiedział Dean, rzucając krótkie, znaczące spojrzenie Samowi. – Coś jeszcze? Nie mówili o Crowleyu? – Pokręciłam głową.
            – Dzwoniłeś już do Bobby’ego? – spytał Sam, odwzajemniając spojrzenie kolegi.
            – Nic nie wie. Pierwszy raz słyszał o tym mieście. Może będzie coś wiedział o tej trójce.
            – Coś jest nie tak – powiedział nagle Castiel, tak że wszyscy odwróciliśmy się w jego kierunku. On za to nie odrywał ode mnie wzroku.
            – Jak to coś jest nie tak? – spytał poirytowany Dean.
            – Wyczuwam od niej jakąś energię.
            Tym razem wszyscy spojrzeli na mnie. Dean włożył rękę za kurtkę i przypomniałam sobie ten sam gest tuż przed tym, jak rzucił się z nożem na Jonaha. Przestraszyłam się i spróbowałam wstać, co skończyło się kolejnym jękiem i dodatkowym bólem. Sam podniósł ręce w powietrzu i powiedział:
            – Spokojnie. – Nie mówił tylko do mnie, widziałam jak nerwowo spoglądał na Deana. – Castiel, co masz na myśli?
            – Nie jestem pewien. – Przekrzywił głowę, mrużąc oczy. Zachowywał się trochę dziwnie. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
            – Pomocne – mruknął Dean. Wyjął rękę spod kurtki i na szczęście nie trzymał w niej broni. – Co mamy z nią zrobić?
            – Polują na nią demony, nie możemy jej zostawić – powiedział Sam, patrząc na niego jakby to było oczywiste.
            – Najpierw musimy doprowadzić ją do porządku – powiedział Dean, patrząc na Castiela. – Zrób swoje czary mary i zmywamy się stąd zanim przyjdą kolejni. Nie mam zamiaru jej nieść.
            Castiel pokiwał głową i kucnął przy mnie.
            – Nie bój się – mruknął tylko, zanim zawiesił dłoń nad moją lewą ręką. Nagle z jego palców zaczęło wylewać się światło, a całe moje przedramię ogarnęło przyjemne ciepło. Otworzyłam szeroko oczy i chciałam zabrać rękę, ale nagle poczułam jak ból znika. Po chwili cała opuchlizna spadła, a ręka wyglądała, jakby nigdy nie została złamana. Albo miałam bardzo dziwny sen, albo to wszystko co mówili to prawda.
            – Jak… – zaczęłam, ale nie byłam w stanie skończyć.
            – Jeśli potrzebowałaś dowodu, to oto on – powiedział Dean. – Castiel to anioł.
            – Co? – spytałam, gdy Castiel powtarzał zabieg na mojej klatce piersiowej. Nagle mogłam znowu normalnie oddychać. Nikt nie raczył mi odpowiedzieć.
            – Zamknij oczy – poinstruował rzekomy anioł, zbliżając rękę do mojej twarzy. Znowu poczułam ciepło i opuchlizna z policzka, jak i rana na brwi zniknęły. Otworzyłam oczy, a Castiel zajął się pozostałymi ranami i siniakami.
            – Może zostawimy ją jak na razie u Bobby’ego? – Dean ciągle myślał co ze mną zrobić.
            – Dean, Bobby jest na wózku. – Sam pokręcił głową. – Wierzę w jego umiejętności, ale nie chcę go narażać na plagę demonów.
            – Chcesz ją niańczyć? – Pokręcił głową, zdenerwowany. – Jeszcze tego brakuje, żebym na polowaniu musiał się za nią oglądać.
            – Nie mamy wyboru, a skoro zainteresował się nią sam anioł śmierci, to demony po nią wrócą.
            Dean zaczął siarczyście kląć pod nosem. Chodził po pokoju, nerwowo wyglądając za wybite okno.
            – Muszę coś sprawdzić – wtrącił się znowu Castiel, gdy całkowicie mnie już opatrzył. On żył w innym świecie, czy jak?
            Nagle zniknął. Mrugnęłam oczami, a jego już nie było. Otworzyłam usta, pokazując palcem miejsce gdzie przed chwilą stał. Zaczęłam tracić zmysły? Miałam halucynacje? Czy to kolejna anielska sztuczka?
            – Castiel! – krzyknął za nim Dean. – Cholera, a kto nas weźmie do samochodu?
            – Dasz radę iść? – spytał mnie Sam. Pokiwałam głową.
            Spróbowałam usiąść ignorując to, że na moich oczach człowiek właśnie rozpłynął się w powietrzu i zdziwiłam się, że nie poczułam bólu. Zachęcona stanęłam na nogi. Zupełnie jakbym wcale nie została pobita. Przetarłam dłońmi zaplamione krwią ubrania – jedyny pozostały ślad po tym, co się dzisiaj stało.
            – Pospieszcie się, poczekam na zewnątrz – powiedział Dean.
            Wyszedł, trzaskając drzwiami.
            – On zawsze taki nerwowy? – spytałam Sama. Spróbował stłumić śmiech, przez co zabawnie parsknął.
            – Tylko czasami.
            – Czemu mi pomagacie?
            – To tak jakby nasza praca. – Rozejrzał się po pokoju. – Chcesz coś wziąć? Raczej już tu nie wrócisz.
            Spojrzałam w kierunku kuchni. Ciała Logana i mojej mamy zniknęły, nie było też śladu po moich napastnikach.
            – Gdzie oni wszyscy są? – Poczułam jak do oczu znowu napływają mi łzy. Nie płacz, Lorie, nic ci to nie da, pouczyłam się bez przekonania.
            – Na górze. Zadzwonimy po policję jak wyjdziemy.
            – Nie żyją? – Spojrzał na mnie ze współczuciem i pokiwał głową.
            – Jeden z nich uciekł, opuścił ciało zanim zdążyliśmy cokolwiek zrobić. Dlatego Dean jest taki zdenerwowany. Zaraz może zjawić się ich więcej. Masz coś do wzięcia? – Zaprzeczyłam.
            Pociągnęłam nosem, chcąc zatrzymać cisnące się ciągle do oczu łzy. Oni nie żyją.
            – Przykro mi. – Sam skierował się w kierunku drzwi. – Ale naprawdę musimy już iść.
            Pokiwałam głową i poszłam za nim. Otworzył drzwi, ale nie puścił mnie przodem. Wychodząc rozglądał się nerwowo po okolicy, sięgając po pistolet schowany za paskiem z tyłu.
            – Nie ma Deana – powiedział cicho. Cofnęłam się trochę, decydując się zostać w środku.
            Nagle Sam poleciał w bok, wypuszczając pistolet. Przerażona schowałam się za ścianą, usuwając się z widoku. Usłyszałam jak upada na ziemię i jak ktoś wolno idzie w jego stronę.
            – Kolejny Winchester – powiedział jakiś mężczyzna. – Twój brat stworzył mi dużo problemu, aż musiałem pobrudzić sobie ręce.
            – Co mu zrobiłeś?
            – Żyje, niestety. – Jego głos nawet nie ukrywał zawodu. Usłyszałam jak kopie pistolet. Wpadł do mieszkania. Czyli nie wiedział, że byłam w środku. – Rozkaz z góry. Gdzie dziewczyna?
            – Dziewczyna? Jaka dziewczyna? – Sam odezwał się dopiero po chwili, a mówił z takim zdziwieniem, że pewnie sama bym mu uwierzyła, gdybym nie wiedziała, że kłamie.
            – Nie udawaj idioty, Winchester. – Ktoś kogoś kopnął i usłyszałam cichy jęk. Na nieszczęście rozpoznałam głos Sama. Jak mnie wyda, będzie po mnie. – Wychodzisz z jej domu, jak gdyby nigdy nic. Gdzie ona jest?
            – Dlaczego jej szukacie?
            Nowy roześmiał się potwornie, po czym znowu uderzył Sama. Czemu nie wstaje i z nim nie walczy?
            – Już dawno jej tu nie ma – powiedział Sam. Wyjrzałam zza ściany, żeby rozeznać się w sytuacji. Napastnik stał tyłem do mnie, niecałe dwa metry od drzwi.
            – Jest w domu? – spytał mężczyzna i odwrócił się, ale zdążyłam znowu schować się za ścianą, zanim mnie zauważył.
            – Chcesz to idź sprawdzić. – On zwariował?! Przecież jak ten demon tu wejdzie, od razu mnie zauważy. Nie uda mi się uciec.
            – Żebyś wbił mi ten swój sztylet w plecy? Nie, poczekam aż przyjdzie reszta.
            Cholera, wtedy nie będę miała żadnych szans. Spojrzałam na leżący na ziemi pistolet i podjęłam szybką decyzję.
            Modląc się, żeby podłoga nie zaskrzypiała podeszłam do niego na palcach i podniosłam go z ziemi.
            – I tak jej tu nie znajdą, jak mówiłem, jest już daleko.
            Tak, Sam, zagaduj go. Może dzięki temu mnie nie zauważy. Ręce trzęsły mi się jak galarety, ale to było jedyne wyjście z tej sytuacji.
            Wyszłam na ganek. Leżący na deskach chłopak, gdy zauważył mnie kątem oka, zmarszczył brwi i pobladł. Napastnik stał nad nim, plecami w moją stronę. Nie dotykał go, ale jakoś uniemożliwiał mu wstanie. Pewnie tą samą siłą umysłu, którą go powalił.
            – Czemu jej szukacie? – spytał ponownie Winchester, zamykając oczy.
            – Ma coś, czego chcemy. – Stałam już za nim, ale zawahałam się przed naciśnięciem spustu. Może dowiem się czegoś więcej?
            – Co?
            – Sammy? – usłyszałam za plecami i poczułam jak z nerwów spinają się wszystkie moje mięśnie. To był Dean. Pewnie jeszcze nas nie widział.
            Napastnik odwrócił się i zauważył mnie sekundę przed tym, jak nacisnęłam spust i pistolet wystrzelił. Trafiłam go w okolicach mostka. Krew zaczęła barwić jego niebieską koszulę na czerwono, ale on tylko się uśmiechnął. Nie znałam go. Przerażona wypuściłam pistolet i zaczęłam się cofać, żałując nagle, że wyszłam z ukrycia.
            – No proszę – mruknął demon, pokazując swoje czarne oczy. Potknęłam się i upadłam, gdy zaczął iść w moją stronę.
            Cała reszta wydarzyła się, jak mi się wydawało, w ułamkach sekundy. Dean nagle przeskoczył nade mną i rzucił się na mężczyznę z gołymi rękami, a Sam wstał i wbił mu nóż w plecy. Pod skórą demona przez chwilę jakby uderzały pioruny, a potem upadł na ziemię, a Sam wyjął ostrze z jego ciała.
            – Co powiesz na to? – spytał Dean, wypuszczając go i patrząc pogardliwie na jego zwłoki.
            – Wszystko w porządku? – Sam wytarł zakrwawione ręce dłonie i nóż o koszulę demona. Nie wiedziałam, czy mówił do mnie, czy do Deana, ale drugi Winchester odezwał się pierwszy:
            – Nic nie jest w porządku. Zaraz pojawi się tutaj horda demonów i naprawdę nie chcę się dzisiaj z nimi bawić. Bierz dziewczynę i idziemy.
            – Mam imię – powiedziałam niezadowolona, podnosząc się z ziemi. Sam wziął swój pistolet i schował go znowu za kurtką. – I mogę iść sama.
            Dean spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Jego warga była napuchnięta, a podbite oko już robiło się fioletowe. Wywrócił oczami i zszedł z ganku. Zerknęłam na martwe ciało. Musieliśmy szybko iść, huk wystrzału na pewno obudził moich sąsiadów. Zbiegłam za Deanem, a Sam ruszył tuż za mną, ciągle rozglądając się na boki.
            – Dobrze zrobiłaś – powiedział nagle wyższy z nich, odgarniając długie włosy do tyłu.
            – Nic mu się nie stało – odparłam, patrząc pod nogi. Dean wprowadził nas w rzadki las za moim domem, więc musiałam bardzo uważać, żeby nie wyrżnąć orła.
            – Wręcz przeciwnie. – Idący za mną Winchester dogonił mnie i wyciągnął swój pistolet. Rozładował go i wyjął jedną kulę, po czym mi ją podał. – Widzisz te symbole?
            Na kuli wyżłobiony był znak podobny do pentagramu otoczonego okręgiem. Na okręgu i w środku znajdowały się jeszcze malutkie symbole, których nie widziałam wyraźnie w panującym mroku. Słońce jeszcze nie wzeszło, co wydawało mi się dziwne. Tak wiele rzeczy wydarzyło się, odkąd schowało się za widnokręgiem.
            – Co to? – spytałam, oddając mu nabój.
            – Pułapka na demona. Dzięki temu nie mógł używać swoich mocy.
            – Szybko sobie z nim poradziliście.
            – Bo mnie uwolniłaś. Gdyby nie ten strzał, nie mógłbym się ruszać.
            – O czym tak gruchacie z tyłu? – spytał Dean, mierząc Sama wzrokiem. Widocznie jego złość nie ograniczała się jedynie do mnie.
            – Tak w ogóle, jesteście rodziną? – Znowu im się przyjrzałam, jednak nie widziałam wielu szczegółów. Było ciemno, a las był pełny cieni. Jednak tamten demon wspominał coś o Winchesterach.
            – Braćmi – podsumował Dean.
            – Jak to się stało, że… - zaczęłam, ale nie wiedziałam jak skończyć. Likwidują demony? Wiedzą o tym, że istnieją takie potwory? – Że się tym zajmujecie? – dokończyłam w końcu, wiedząc, że i tak będą wiedzieć, o co mi chodzi.
            – Rodzinny interes – powiedział Dean. – Byliśmy właśnie w drodze do wilkołaka w Appleton.
            – To wilkołaki też istnieją? – Otworzyłam szeroko oczy.
            – I wampiry – mruknął Sam. – I każde inne ścierwo, o jakim pomyślisz.
            – Zombie też? – spytałam, wspominając jeden z ulubionych seriali Logana. Dean zaśmiał się pod nosem. To on jednak czasem się uśmiecha!
            – Nie, zombie nie.
            Pomyślałam chwilę. Raczej nie było szans, żebym dokończyła studia. Moje normalne życie skończyło się tego wieczoru. Nie byłabym już w stanie normalnie funkcjonować, wiedząc o tym, co kryje się w cieniu. Zastanawiałam się, ile czasu minie zanim demony mnie dopadną. Wątpiłam, żeby Sam i Dean byli w stanie przewidzieć wszystkie wypadki i mnie ochronić. O ile nie zostawią mnie gdzieś na pustkowiu. Zmarszczyłam brwi.
            – Nauczycie mnie walczyć? – wypaliłam. To było jedyne wyjście. Może udałoby mi się kiedyś pomścić Logana i mamę. Dean znowu parsknął śmiechem.
            – Nie ma mowy – skwitował. – Kiedy to się skończy, wracasz do normalnego życia.
            – Skąd wiesz, że się w ogóle skończy? – spytałam. – Jak mam teraz normalnie żyć?! – Zaczęłam podnosić głos, ale pohamowałam złość. Mogłam nas zdradzić i dać im powód, żeby mnie nie uczyli. – Te potwory zabiły wszystkich, do których mogłabym wrócić.
            Dean odwrócił się, wyraźnie zły. Poczekał, aż podejdziemy trochę bliżej, po czym gniewnie powiedział:
            – Wiesz ile bym dał, żeby mieć wybór, tak jak ty?
            – Ten wybór został już dokonany za mnie – wysyczałam, mrużąc oczy. – Nie będę bezbronnie siedzieć i patrzeć, jak wokół mnie giną ludzie.
            – Dean – wtrącił się Sam. – Myślę, że ona ma rację.
            – Kolejny! Pamiętasz jak skończyły Jo i Ellen? Każdy, kto macza w tym palce nie żyje długo.
            – Jak oni mnie dorwą, i tak zginę – powiedziałam w końcu, zaciskając pięści.
            Patrzył na mnie trochę w milczeniu, po czym odwrócił się i znowu zaczął iść. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie idziemy. Już miałam spytać, czemu nie zaparkowali przed moim domem, ale przypomniałam sobie, że oboje są poszukiwani za morderstwo Kenta.
            Ilu ich znajomych zginęło? Zapewne dużo, skoro ciągle polują na potwory. Postanowiłam jednak o to nie pytać. Wszyscy byliśmy już wystarczająco zdenerwowani.
            Po parunastu minutach wyszliśmy z miasta. Dean szedł na zachód, idąc w takiej odległości od ulicy, żeby nikt nas nie zauważył. Cały czas nerwowo spoglądał w kierunku drogi, ale nikogo na niej nie było. Zegarek w telefonie wskazywał trzecią trzydzieści. Dopiero teraz zaczęłam odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia. Ciężko było mi się skupić na wystających korzeniach i nie raz bym upadła, gdyby nie pomocna ręka Sama. Nie mogłam opanować ciągłych napadów ziewania, a oczy uparcie mi się zamykały.
            W końcu Dean zaczął skręcać w kierunku drogi. Po chwili zauważyłam czarny samochód stojący na poboczu. Ktoś na pewno bardzo o niego dbał, bo na lakierze nie zauważyłam ani jednej rysy.
            – To chyba nie najnowszy model – powiedziałam do Sama.
            – Ukochany Chevrolet Impala Deana – odpowiedział mi, uśmiechając się na ten komentarz. – Właściwie to samochód po moim ojcu.
            – A gdzie on jest? – spytałam niepewnie. Chłopak odwrócił wzrok.
            – Zabity przez demona.
            – Przykro mi.
            Dean podszedł do Impali i położył dłoń na dachu.
            – Wróciliśmy, dziecinko – powiedział czule. Spojrzał na mnie. – Jedziesz z tyłu. I nie zabrudź tapicerki.
            Kiwnęłam głową, podchodząc bliżej. Marzyłam o śnie, nawet jeśli miała to być niewygodna drzemka na samochodowym fotelu. Nikt nie otworzył mi drzwi.

4 komentarze:

  1. Aww. .. Cudo! Uwielbiam to. Mam nadzieję, że szybko dodasz kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wygląd bloga jest naprawdę boski, więc nie ukrywam, że to on głównie "nakazał" mi przeczytać rozdział. Cóż, Winchesterów lubię, dobrą fantastykę również, więc jesteśmy w domu. Ale pozwól, że zabiorę się za treściwy komentarz.
    Nawet nie chcę myśleć o tym, co ja bym czuła na miejscu głównej bohaterki. Nie dość, że została tak dotkliwie pobita (Ba! Ona aż błagała o śmierć, byleby tak nie cierpieć) to jeszcze będzie musiała żyć z świadomością, że zginęły najbliższe jej osoby. Matka i Logan pragnęli ją chronić, ale niestety na niewiele się to zdało. Lorie i tak bardzo ucierpiała przez te cholerne demony, ale na szczęście na miejscu pojawili się Winchesterowie i Castiel, którzy pozbyli się tych cholernych demonów. Niestety jeden z nich uciekł, a to zdecydowanie zwiastowało kłopoty. Cóż, o tyle dobrze, że Castiel uleczył Lorie. Nie wyobrażam sobie, jak ona miałaby normalnie funkcjonować ze złamanymi kośćmi i żebrami.
    Mnie również zastanawiało to, kim Lorie jest. Dlaczego ściga ją sam anioł śmierci? Nawet Castiel wyczuł od niej jakąś aurę i nie ma pojęcia, co to takiego. Czyżby dziewczyna miała jakąś nadnaturalną moc? Może Anioł Śmierci chce się jej pozbyć, ponieważ się jej boi? Ach, jestem niesamowicie ciekawa, co z tego wyniknie. Kto wie, może Castiel coś wywęszy? Najważniejsze, Dean i Sam poradzili sobie z demonami i ocalili dziewczynę. Teraz będą musieli się z nią włóczyć. Jeżeli Lorie nie ubrudzi ukochanej tapicerki Deana z pewnością w końcu się do niej przekona :D.
    Rozdział bardzo ciekawy, czekam na nowość. Z pewnością będę czytała ;). Jeżeli masz ochotę zapraszam również do siebie: www.potomkinie.blogspot.com - fantastyka. Liczę, że zerkniesz :). Pozdrawiam i życzę weny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku dzięki za taki długi komentarz! Cieszę się, że się podobało. :D Jeśli sama piszesz to wiesz, jak takie komentarze i miłe słowa są budujące i jak mobilizują do dalszego pisania. :)
      No cóż, z Lorie wszystko wyjaśni się z czasem. :)
      Na Twojego bloga też z pewnością zajrzę. :D
      Buziaki! :*

      Usuń
  3. Wreszcie trafiłam na jakiś porządny, polski fanfick o Supernatural! Jednak ciągłe czytanie po angielsku to nie to samo, co w ojczystym języku, który przecież taki zajebisty jest xd
    Anyway, jak tylko napiszę maturę zabiorę się za czytanie wszystkich blogów świata, które mnie iteresują (tak, w tym Twojego xd), tymczasem dodaję Cię do polecanych i zapraszam do mnie! <3
    make-no-mistake.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń