Spałam
aż do południa. Gdy w końcu otworzyłam oczy, słońce jaśniało wysoko na niebie,
rażąc mnie w oczy. Tak jak się spodziewałam, sen w samochodzie nie należał do
najwygodniejszych. Przy próbie wstania poczułam tępy ból w kręgosłupie. Niech
to szlag.
Z
odtwarzacza leciała stara, klasyczna muzyka. Rozpoznałam utwór Highway to Hell, do którego rytmu Dean
regularnie stukał w kierownicę. Wyraźnie się uspokoił – być może to samochód
podziałał na niego kojąco, albo była to zasługa muzyki. Poruszał ustami,
bezgłośnie naśladując wokalistę.
Sam za
to siedział bez ruchu w fotelu obok kierowcy. Patrzył za okno i skupił na
chwilę wzrok na znaku Oshkosh, który właśnie mijaliśmy. Zdziwiłam się, że
dopiero tutaj jesteśmy. Minęło wiele godzin, a odległość wcale nie była taka
duża. Być może po drodze zatrzymaliśmy się gdzieś, a ja po prostu tego nie
zauważyłam.
– Dzień
dobry – przywitałam się, gdy już podniosłam się do pozycji siedzącej. Jezu, ale
bolał mnie kręgosłup.
– O,
dzień dobry. – Sam od razu się ożywił, odwrócił się delikatnie w moją stronę i
ciepło się uśmiechnął. – Niech się upewnię. Lorie, tak?
Pokiwałam
głową. Rzeczywiście, wczoraj nie pokusiłam się o przedstawienie. Tyle się
wydarzyło. Aż trudno było mi w to uwierzyć. Wyjęłam telefon, mając nadzieję, że
zobaczę nieodebrane połączenie od mamy, że to wszystko to był tylko okrutny
koszmar. Niestety – nie miałam żadnych powiadomień. Zegar wskazywał za to
13:21.
– Czemu
tak długo tu jechaliśmy? – spytałam, marszcząc brwi.
– Po
drodze zrobiliśmy małą przerwę – wytłumaczył Sam. – Poza tym nie da się
docisnąć gazu na pobocznych drogach. Jesteś głodna? – Mimowolnie spojrzałam na
brzuch, który jak na zawołanie zaczął burczeć.
–
Wygląda na to, że tak – mruknęłam, a Sam uśmiechnął się delikatnie. – Przebierz
się, rzuciłem ci do tyłu ubrania.
–
Byliście w sklepie?
– Tylko
na chwilę.
– Ile
muszę wam oddać? – spojrzałam na reklamówkę z nową koszulą w kratę. Ciekawe jak miałam się w nią przebrać.
– Nic.
–
Potrzebuję kalorii – stwierdził Dean, przeczesując wzrokiem okolicę, zapewne w
poszukiwaniu jakiejś knajpy. – I ciasta.
*
Zatrzymaliśmy
się w tanim lokalu dla podróżnych, serwującym głównie fastfoody i chłodne
napoje na wynos. Co prawda w menu znajdowały się potrawy takie jak zupy czy
dania obiadowe, ale były zdecydowanie droższe, a niestety nie pomyślałam o tym,
by zabrać z domu oszczędności. W portfelu, który zawsze miałam w kieszeni,
znalazłam tylko niecałe sto dolarów. Zaczęłam z przekąsem myśleć, na jak długi
okres czasu mi wystarczą. Koszula od Winchesterów była o rozmiar za duża i
czułam się w niej niekomfortowo. Musiałam kupić sobie parę ubrań na zmianę,
więc zostanie mi naprawdę niewiele.
Dean
zajął miejsce przy ścianie i wyjął swój skórzany (a jakże by inaczej) portfel.
W środku miał tyle gotówki, że aż otworzyłam usta ze zdumienia.
– Gdzie
wy tyle zarabiacie? – spytałam, może trochę za głośno, bo parę osób zwróciło
się w naszą stronę z zaciekawieniem. Dean wyjął parę banknotów i uśmiechnął się
łobuzersko.
– Karty,
bilard – powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na ziemi. To z
tego można było się utrzymać? – Za nasz przyjemny zawód raczej nam nie płacą, w
każdym razie nie gotówką. – Spojrzał wymownym wzrokiem na kelnerkę w skąpym,
pomarańczowym komplecie i westchnął głęboko. – Muszą mieć ciasto, co nie Sammy?
Usiadłam
wygodnie na wolnym miejscu pomiędzy braćmi. Według wyższego z nich tak było
najbezpieczniej. Co jak co, ale nie mogłam im zarzucić braku zapobiegliwości. Chociaż
ciężko było mi uwierzyć w to, że demony śledziłyby mnie aż tutaj. Najwyraźniej
według nich było to jak najbardziej prawdopodobne. Dean wziął do ręki jednokartkowe
menu i jęknął cicho. Przejrzałam swoje i wiedziałam skąd ten zawód. Niestety,
nie znajdowała się tam ani jedna wzmianka o cieście.
Sam już
się zdecydował i czekał na nas. Wahałam się pomiędzy zwykłym cheeseburgerem, a
zestawem z kawałkiem kurczaka, ziemniakami i surówką. Problem był taki, że to
drugie kosztowało ze trzy razy więcej. Z głodu żołądek ścisnął mi się boleśnie,
a ja potrafiłam myśleć tylko o tym, że prawdopodobnie od dzisiaj koniec ze
zdrowymi posiłkami. Dean mruknął coś niewyraźnie pod nosem i zawołał kelnerkę,
tą samą blondynkę, na którą niedawno spoglądał.
– Witamy
w Ducky, w czym mogę pomóc? – spytała śpiewnym głosem. Spojrzałam na nią. Nie
odrywała oczu od Deana.
–
Poproszę zestaw numer cztery – powiedział Sam, a blondynka niechętnie zapisała
w notesie jego zamówienie.
– Ja
chcę hamburgera, tego XL, frytki i colę. – Dean nie przejmował się żadnymi
uprzejmościami. Gdy kelnerka skończyła pisać, łaskawie spojrzała w moją stronę
z uniesionymi brwiami. Już jej nie lubiłam.
–
Cheeseburgera i mrożoną herbatę, najlepiej brzoskwiniowe.
–
Skończyła się – mruknęła. – Jest cytrynowa i zielona.
– W
takim razie tą drugą proszę.
Pokiwała
głową, zamykając notes i na odchodnym obdarzając Deana szerokim uśmiechem.
Dawno nie widziałam dziewczyny, która bardziej kręciłaby tyłkiem. Przewróciłam
oczami.
–
Dzwonił Bobby? – spytał nagle Dean, odwracając wzrok od blondynki dopiero jak
zniknęła w kuchni. Sam zdążył już wyciągnąć laptopa i połączyć się z siecią
wifi.
– Nie. Ale
nasz wilkołak w nocy nie próżnował. – Chłopak ściągnął brwi. – Zabił matkę z
dzieckiem.
–
Cholera – mruknął Dean, patrząc na mnie gniewnie. Zupełnie, jakby to była moja
wina. Zaczęłam się denerwować. – Gdzie tym razem?
– W ich
własnym garażu. – Spojrzał na nas. – Ojciec przeżył.
– Coś
podejrzewają? – Sam zaczął szukać odpowiedzi na pytanie brata i w końcu
powiedział:
– Atak
dzikiego zwierzęcia, a co innego. Nic nie wspominają o brakującym sercu. Trzeba
będzie to sprawdzić.
– To ja
pójdę to zrobić, a wy w tym czasie pogadacie z tatusiem. Może coś widział.
– No nie
wiem… - zaczął Sam, ale Dean mu przerwał.
– Nie wpuszczą
jej bez dokumentów, a w samochodzie jej nie zostawię.
Spojrzałam
na niego groźnie. Nie dość, że znowu mówił o mnie, jakby mnie tu nie było, to
jeszcze wyczułam z jego tonu, że martwił się o samochód bardziej niż o mnie. Tego
było już za wiele.
– Co ja
ci zrobiłam? – spytałam go z wyrzutem. W końcu łaskawie na mnie spojrzał.
– A czy
ja mówię, że coś zrobiłaś?
– Ciągle
mówisz tak, jakby mnie tu nie było. – Zaczęłam mówić bardzo szybko, jak za
każdym razem, gdy byłam wkurzona. – Myślisz, że nie widziałam, jak przed chwilą
na mnie spojrzałeś? Zupełnie, jakby to była moja wina, że ci ludzie zginęli!
– Hej,
przestańcie – wtrącił się Sam. Zresztą nie musiał. Blondynka przyszła z
zamówieniem i położyła przed nami nasze jedzenie. Spojrzałam z gniewem na kanapkę,
czując jak znika mój apetyt.
– Już
nie jestem głodna. – Chwyciłam puszkę Arizony i wstałam.
– Lorie…
- zaczął znowu Sam, ale nie dałam mu skończyć.
– Idę
się przejść.
Zostawiłam
na stole pieniądze za swoje zamówienie i wyszłam. Obok knajpy była stacja
benzynowa, a za nią rozpościerało się Oshkosh. Zaczęłam się zastanawiać, czy
nie zostawić ich tutaj i nie iść sama w kierunku miasta, ale jak pomyślałam o
grasującym tu wilkołaku i telefonie leżącym ciągle w zamkniętym samochodzie,
zmieniłam zdanie.
Zamiast
tego poszłam szybko w kierunku paru ławek po tej stronie drogi, znajdujących
się pod paroma drzewami. Wystarczająco daleko, żeby mnie nie widzieli ze środka
i wystarczająco blisko, żeby nie odjechali niezauważeni. Gdy w końcu usiadłam,
zaczęłam głęboko oddychać, próbując pozbyć się nerwów. Widziałam wyraźnie
wyjście z lokalu i ich Impalę, stojącą samotnie na jednym z paru miejsc
parkingowych. Zwróciłam wzrok w kierunku słońca. Pierwszy raz od paru dni nie
padało. W takie dni jak te siedziałabym z mamą na ganku i rozmawiała o
przyszłości.
Zaczęłam
myśleć o tym, że za parę dni odbędzie się pogrzeb. Ścisnęło mnie w sercu na
myśl o tym, że mnie tam nie będzie. Nawet się z nimi nie pożegnam. Samotna łza
spłynęła po policzku, nie pierwsza i na pewno nie ostatnia z tego powodu.
Pociągnęłam nosem, otwierając puszkę mrożonej herbaty. Co z tego, że przeżyłam,
jak nawet nie mogę ich pomścić? Nikt nie dowie się, jak naprawdę zginęli.
Pociągnęłam
łyka, czując jak napój ledwie przechodzi przez ściśnięte gardło, przynosząc
jednocześnie ból i orzeźwienie. Co ja miałam teraz robić? Nie wyobrażałam sobie
normalnego życia po tym, co się stało. Nie mogłam ściągnąć niebezpieczeństwa na
dalszych członków rodziny. Moja daleka ciotka mieszkała na Manhattanie,
wiedziałam że na pewno by mnie przygarnęła. Ale jaki był tego sens? Z jakiegoś
powodu te demony mnie szukały. Skoro znalazły mnie na takiej dziurze jak
Rockford, w Nowym Jorku nawet nie zdążyłabym się wprowadzić, a już pukaliby do
drzwi.
Minęło
paręnaście minut, zanim Winchesterowie wyszli w końcu z knajpy. Dean nie raczył
mnie nawet spojrzeniem, za to Sam szybko odnalazł mnie wzrokiem. Powiedział coś
do brata, który szybko poszedł do samochodu, a sam ruszył w moją stronę.
Udawałam, że ze skupieniem czytam informacje na puszce. Sama nie wiedziałam,
czego się spodziewać. Szedł tu, żeby powiedzieć, że już jedziemy, czy żeby
udzielić mi reprymendy. W każdym razie cieszyłam się, że to właśnie on. Nie
zniosłabym dalszej rozmowy z Deanem.
Sam
usiadł obok mnie na ławce. Wplątał palce we włosy i spojrzał na mnie, a potem
na puszkę, na której ciągle skupiałam swoją uwagę.
– Chyba nie będzie to miało znaczenia, jak
znowu za niego przeproszę, co nie? – powiedział w końcu. Miał rację, nie miało.
Zanim odpowiedziałam, upiłam tylko kolejnego łyka.
– Nie
rozumiem, czemu on mnie tak nie cierpi. – Niezadowolona zauważyłam, że napój
się kończy. Nie minie długo, zanim zacznie burczeć mi w brzuchu. Cudownie.
– To nie
tak…
– A jak?
– Spojrzałam na niego ze złością. – No powiedz mi, jak? Ciągle na mnie warczy,
mam tego dość. Mogliście mnie w ogóle nie ratować, jeśli to go tak wkurzyło.
Oczy
mnie zapiekły i poczułam zbierające się pod powiekami łzy. Skupiłam całą siłę
woli, żeby je powstrzymać. Nie będę płakała, nie przy nim.
– To
naprawdę nie o to chodzi. – Sam westchnął, prostując się na ławce. Zamilkł na
chwilę, jakby próbując dobrać odpowiednie słowa. – Zwykle przyjeżdżamy do
miasta, robimy swoje i wyjeżdżamy. Rzadko kogokolwiek wciągamy w to gówno. –
Zaśmiał się pod nosem. – Ja nawet próbowałem od tego uciec. Studiowałem na
Stanfordzie.
–
Naprawdę? – Ciężko było mi to sobie wyobrazić. Można żyć normalnie, wiedząc co
czai się w mroku?
– Tak,
prawo.
– No to
czemu ciągle w tym siedzisz? – Skoro odejście jest takie łatwe, czemu wylądował
znowu na siedzeniu tej starej Impali, walcząc z potworami.
– Jak
już się w tym siedzi, nie da się uciec. Jeden z nich, Azazel, zabił moją
dziewczynę.
Nie
wiedziałam co powiedzieć, ale Sam nie czekał na moją odpowiedź.
– Ludzie
w naszym świecie ciągle giną. Nikt nie dożywa starości.
– Z tego
co widzę i tak jej nie dożyję. Zwłaszcza, jak nie będę umiała się bronić –
powiedziałam, trochę zła. – Nie możecie mieć mnie ciągle na oku, z tego co
widzę Dean chce się mnie jak najszybciej pozbyć. Jeśli oni mnie szukają i tak
zginę.
– Co do
walki… Coś na to poradzimy – powiedział, z lekkim uśmiechem. Spojrzałam na
niego, trochę zdziwiona.
– To
znaczy, że będziesz mnie uczył?
–
Pomyślimy o tym po naszym wilczym problemie. – Pomyślałam o Deanie i mój entuzjazm
od razu opadł.
– On się
nie zgodzi – powiedziałam z rozgoryczeniem.
– Chyba
nie będzie miał wyjścia. Trzymaj. – Położył mi na kolanach zapakowanego w
papierową torbę cheeseburgera, którego zostawiłam. Zerknęłam na niego
wdzięcznie.
–
Dzięki.
*
Dean
wysadził mnie i Sama pod jednym z wielu jednorodzinnych domków na pewnym
osiedlu w Appleton. Starszy brat obrał bardzo taktyczną strategię ignorowania
mnie za każdym razem, gdy się odezwałam. Na szczęście to nie z nim uzgadniałam
plan. Dom różnił się od innych tylko tym, że otaczała go taśma policyjna, a
wokół kręcili się funkcjonariusze. Wcześniej zahaczyliśmy jeszcze o
wypożyczalnię smokingów, a ja odkryłam lewe odznaki FBI Winchesterów i bagażnik
pełny broni. Czego oni nie mieli w tym samochodzie?
Gdy ja i
Sam mieliśmy sprawdzić miejsce zbrodni i przesłuchać ocalałego mężczyznę, Dean
zgodnie z umową przyszykował się do wizyty w kostnicy. Sama nie wiedziałam, co
jest gorsze – słuchać zapłakanego faceta, który w ciągu jednej nocy stracił
całą swoją rodzinę, czy patrzenie na nieruchome ciała zmarłych. W każdym razie
zdecydowanie wolałam współpracować z Samem.
Silnik
Impali zamruczał delikatnie, gdy Dean odjeżdżał w kierunku centrum miasta, nie
powiedziawszy nawet słowa pożegnania. Patrzyłam na samochód, zanim zniknął za
zakrętem. Sam spojrzał na mnie, unosząc brew.
–
Pamiętaj, jesteś praktykantką…
– … w
FBI. Tak wiem. Dlatego jeszcze nie mam odznaki. Coś jeszcze?
– Tak. –
Spojrzał na dom o błękitnych ścianach. – Ja będę mówił.
I tak
nie planowałam się odzywać. Sam poprowadził nas w kierunku taśmy, a gdy ją
przekroczyliśmy, drogę zablokowała nam policjantka. Miała ciemne włosy i
idealnie wyprasowany mundur.
– To
miejsce zbrodni… – W tym momencie Sam pokazał swoją fałszywą legitymację FBI,
razem z odznaką. Idealne kopie.
– Agent Eric Walsch0.
– Przepraszam. Beth Hammond,
służę pomocą – przedstawiła się, poprawiając i tak już nieskazitelnie czyste i
ułożone ubranie. – Przełożony nie mówił nam, że centrala zainteresowała się
atakami.
– Bo
jeszcze o tym nie wie. – Sam był pewny siebie jak nigdy. Schował legitymację do
wewnętrznej kieszeni garnituru, a każdy jego gest czy mina wyrażały jedno –
profesjonalizm.
– A to
kto? – Tym razem policjantka zmierzyła mnie wzrokiem, zatrzymując się na
dłuższą chwilę na moim nieoficjalnym ubraniu. Też mogłam sobie coś pożyczyć,
pomyślałam z przekąsem.
–
Praktykantka, Linda Cooper.
– Ma
jakieś dokumenty?
– Nie –
powiedział Sam z grobową powagą. Westchnął ostentacyjnie, jakby wytłumaczenie
było jasne jak słońce. – Ograniczamy ryzyko działań przeciwko FBI. Nie wydajemy
żadnych dokumentów, gdy nie ma takiej potrzeby.
–
Rozumiem. – Jakbym ja była tą policjantką, też bym zrozumiała. Czułam się
dziwnie, tak bezceremonialnie łamiąc prawo. Sam wodził ją za nos jak mu się
podobało.
–
Dowiedzieliście się już czegoś? – spytał mój „partner”.
– Atak
zwierzęcia, tak jak w paru innych przypadkach w ciągu ostatnich tygodni.
– Dzikie
zwierzę w środku miasta?
Policjantka
spojrzała na mnie, jakby nie wiedziała, czy może przy mnie udzielać szczegółów
śledztwa. Zaczęła nas prowadzić w kierunku otworzonego garażu, w którym ciągle
kręciło się parę osób w mundurach. Jeden z nich robił zdjęcia ogromnym aparatem
z oślepiającym fleszem.
– Nie
tylko to nie trzyma się kupy – powiedziała w końcu Beth, wyraźnie zmartwiona. –
Zgodnie z zeznaniem ojca, drzwi do garażu były zamknięte. Nie ma na nich
żadnych śladów pazurów, zupełnie jakby denatka sama je otworzyła i wpuściła
zwierzę do środka.
Weszliśmy
do garażu, a ja od razu skrzywiłam się od zapachu. Pokazała nam zakreślone
taśmą miejsca na ziemi, które przyklejone były na kształt dwóch ciał. Na
wysokości klatki piersiowej każdego z nich znajdowała się plama zaschniętej
krwi.
–
Kobieta leżała za daleko, to niemożliwe, żeby otworzyła drzwi i zdążyła tu
podejść. Drugie ciało znaleźliśmy przy drzwiach.
Pokazała
na mniejszy kształt koło wejścia z garażu do domu.
–
Wygląda na to, że dziecko przyszło do garażu po śmierci matki. Chłopiec znalazł
się w złym miejscu i czasie.
Aż tyle
potrafili wyczytać z ustawienia ciał?
– Czy
czegoś brakowało? – Spytał Winchester.
– Nie,
niczego nie skradziono. – Sam uśmiechnął się delikatnie.
– Nie o
to mi chodzi. Jakichś części ciała? – Beth spojrzała na niego, marszcząc brwi.
–
Podejrzewacie seryjnego zabójcę? – zdziwiła się. – To niemożliwe, obrażenia
wyraźnie wskazują na atak zwierzęcia.
– Nie
odpowiedziała pani na pytanie, pani Hammond.
Policjantka
poczerwieniała, po czym jeszcze raz poprawiła mundur.
– W obu
ciałach brakuje serc, agencie.
Sam
pokiwał głową ze zrozumieniem, jakby ciągle próbował poukładać do kupy
wszystkie elementy układanki. Byłam zdumiona tym, że potrafi aż tak dobrze
grać. Nic dziwnego, że kazał mi się nie odzywać.
– Czy
mąż denatki jest w domu?
– Tak,
nie chciał jechać na posterunek. Już go przesłuchaliśmy, nic nie widział, nic
nie słyszał. Zszedł do garażu dopiero po pewnym czasie, zwierzę zdążyło uciec.
– Czy
moglibyśmy zadać mu jeszcze parę pytań? – Wskazał na mnie głową, a policjantka
zmrużyła oczy, gdy na mnie spojrzała. Nie ufała mi, ale wyraźnie nie chciała
zadzierać z FBI.
– Jeśli
to konieczne.
Beth
podeszła do jednego ze swoich kolegów, ale była zbyt daleko, żebym mogła
usłyszeć o czym rozmawiają. Mężczyzna pokiwał głową i otworzył drzwi prowadzące
do domu. Gdy go mijaliśmy, powiedział głębokim głosem:
– Pan
Reynolds jest w salonie.
Dom był
bardzo przytulny od wewnątrz. Ściany pomalowano na spokojne odcienie beżu i brązu,
a na podłodze wyłożono jasne panele. Zauważyłam na ścianie stary zegar z
kukułką. Beth poprowadziła nas korytarzem w prawo, prosto do niewielkiego
salonu. Na kanapie, przodem do nas, siedział tak na oko trzydziestopięcioletni
mężczyzna z czupryną czarnych, nieuczesanych włosów. Spojrzał na nas tępo,
jakbyśmy zmusili go do powrotu na ziemię. Jego brązowe, podkrążone od płaczu
oczy wyrażały jedno – cierpienie.
–
Powiedziałem już wszystko, co wiem – zaoponował łamiącym się głosem. Ścisnęło
mi się serce. On przeżywał w tym momencie dokładnie to, co ja.
–
Przepraszam, panie Reynolds, FBI – wyjaśnił Sam, podchodząc do mężczyzny. – To
nie zajmie długo.
Winchester
spojrzał na Beth wyczekująco. Parę chwil zajęło jej zorientowanie się, że
chłopak czeka na jej wyjście. Gdy w końcu to sobie uświadomiła, podskoczyła
zabawnie i powiedziała:
– To ja
na chwilę wyjdę. – Chwilę później zostaliśmy sami.
– Proszę
usiąść, agencie. – Pan Reynolds wskazał fotel, po czym spojrzał na mnie
niepewnie.
– Niech
się pan nie przejmuje, to praktykantka – wytłumaczył Sam, a mężczyzna pokiwał
głową i również wskazał mi wolne miejsce na kanapie obok siebie. Usiadłam
niepewnie, ale nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
– Proszę
mi opowiedzieć, co pan widział dzisiaj w nocy.
Pan
Reynolds sięgnął ręką po kubek z jakimś gorącym napojem. Wysączył łyka, po czym
jego wzrok stał się nieobecny.
– Byłem
zmęczony, więc wcześnie poszedłem do sypialni. Rozumie pan, pracuję na dwa
etaty. Ellie miała niedługo do mnie przyjść. Miała jeszcze wziąć jakieś
dokumenty z samochodu. Jej firma przechodzi mały kryzys. – Zauważyłam, jak
zaszkliły mu się oczy. – Miała zaraz wrócić…
–
Przykro nam, panie Reynolds. Czy słyszał pan może coś dziwnego?
– Ktoś
otworzył drzwi do garażu. To musiała być Ellie, pamiętam jak je zamykałem. –
Zamilkł na chwilę. Sam zmarszczył brwi.
– Było
coś jeszcze?
Mężczyzna
energicznie pokręcił głową.
–
Niedługo potem zszedłem na dół, a oni…
–
Rozumiem. Najszczersze kondolencje. – Sam bacznie obserwował ocalałego.
– Czy to
wszystko? – spytał pan Reynolds.
– Prawie
– poinstruował Winchester. – Czy jest pan pewny, że niczego dziwnego wczoraj
nie słyszał?
Mężczyzna
niepewnie pokręcił głową.
– Ja… -
powiedział pod nosem, ale nie dokończył.
–
Śmiało.
–
Wydawało mi się… Chyba słyszałem przytłumiony głos. Nie mojej żony, męski. Ale
może to był jeden z naszych sąsiadów. Powiedzieli mi, że to zwierzę.
Sam
pokiwał głową.
– Czy żona miała jakichś
wrogów? – Facet spojrzał na niego, marszcząc brwi.
– Nie.
Winchester wstał, a ja widząc
to też od razu się podniosłam.
–
Dziękujemy. Jakby pan sobie coś przypomniał, proszę zadzwonić.
Dał mu
swoją wizytówkę, a mężczyzna pokiwał głową. Nie zadzwoni, pomyślałam. On chce
mieć to wszystko już za sobą.
Cofnęliśmy
się z Samem do drzwi prowadzących do garażu. Tuż za nimi czekała na nas Beth. Spojrzała
na mnie surowo, jakby zła za to, że byłam obecna przy przesłuchaniu, a ona nie.
–
Dowiedzieliście się wszystkiego, agencie? – spytała, przenosząc wzrok na mojego
partnera.
– Tak.
Mam jeszcze jedno pytanie. – Sam poprawił swój krawat. Musiałam przyznać, że
wyglądał bardzo dobrze w garniturze. – Czy dzwoniliście do zoo?
– Tak.
–
Brakuje tam czegoś?
Policjantka
pokręciła głową. Sam uśmiechnął się pobłażliwie.
–
Naprawdę podejrzewacie zabójcę? – spytała Beth, wyraźnie nie mogąc się
powstrzymać.
–
Niczego nie wykluczamy. – Do naszych uszu dotarły dźwięki silnika Impali. – Zadzwonimy do pani przełożonego, gdy czegoś
się dowiemy.
–
Oczywiście.
Beth pożegnała
się grzecznie, a my wyszliśmy z garażu. Rzeczywiście, samochód stał już pod
domem, a Dean wypatrywał nas z siedzenia kierowcy. Szybko zajęłam swoje miejsce
z tyłu. Winchester zerknął na mnie w lusterku, ale jak tylko to zauważyłam to
odwrócił wzrok. Gdy Sam zamknął drzwi, Dean od razu wcisnął pedał gazu.
– I jak?
– spytał Sam.
–
Brakuje serc, a jak. A co tutaj?
– Celem
była kobieta, dziecko się nawinęło. – Sam poluzował sobie krawat. – Nasz
wilkołak to najprawdopodobniej facet, mąż słyszał w nocy jego głos. Ale
chyba nie powiedział wszystkiego.
Skąd on
to wie?
– W
sensie? – spytałam, zdziwiona.
– Chyba
znał ten głos, niechętnie o nim mówił. I szybko wymyślił bajkę o sąsiedzie.
Dean
skręcił w główną ulicę.
– Trzeba
będzie poszukać związku między ofiarami – mruknął Sam.
*
Zahaczając
znowu o wypożyczalnię smokingów (tym razem, żeby oddać garnitury) i zatrzymując
się na chwilę w sklepie z ubraniami, żebym mogła kupić sobie coś na zmianę, w
końcu dotarliśmy do motelu. Dean poprosił o trzyosobowy pokój. Właściciel
spojrzał na mnie z obrzydzeniem, zapewne myląc mnie z jedną z tych tanich pań
spod latarni. Budynek był obskurny i tani, i mężczyzna zapewne często widywał
tutaj takie pary, przychodzące na szybki numerek. W dodatku pewnie za każdym
razem musiał po nich sprzątać.
Starałam
się nie zwracać uwagi na ignorującego mnie Deana, a jako że Sam pracował przy
laptopie, próbując dowiedzieć się czegoś więcej o naszym wilkołaku, nie miałam
co robić. Gdy Sam powiedział, że poradzi sobie sam i mogę zająć się sobą,
postanowiłam się umyć. Czułam się co najmniej nieświeżo, a zakładanie nowych
ubrań na brudne ciało mijało się z celem. Powiedziałam Winchesterom, że idę
wziąć prysznic i zniknęłam w łazience.
Starałam
się powstrzymać obrzydzenie, gdy zauważyłam grzyb na suficie i między białymi
płytkami. Zamknęłam się i zaczęłam rozbierać, patrząc podejrzliwie na ręczniki
i kabinę prysznicową. Przyzwyczajaj się, pomyślałam. Od teraz raczej nie
będziesz miała wielu okazji do cieszenia się lepszymi warunkami.
Woda na
szczęście była ciepła, a ja pozwoliłam sobie na dłuższą chwilę relaksu. Za
wszelką cenę starałam się nie myśleć o incydentach z wczorajszego dnia, ale
było to niezwykle trudne. Obrazy mamy i Logana uparcie pojawiały mi się w
pamięci, a ja za każdym razem czułam nieprzyjemne ukłucie. Ile to potrwa, myślałam,
zanim pogodzę się z faktem, że oni odeszli?
Parę łez
wypłynęło z oczu, ale szybko zmieszały się z wodą ze słuchawki. Muszę przestać
się tak mazać. Nic mi to nie daje, a jeśli teraz nie będę silna, szybko zginę.
Wkroczyłam do świata pełnego potworów. Płacz to nie najlepsze wyjście z
sytuacji, zdradza tylko moje słabości.
Umyłam
włosy i dokładnie wyszorowałam skórę. Gdy wyszłam z kabiny od razu czułam się
lepiej. Chciałam myśleć, że razem z brudem wszystkie problemy spłynęły do
kanalizacji. Tak było najlepiej.
Szybko
ubrałam nowe ubrania – czarną podkoszulkę z nadrukiem i dżinsy, a koszulę od
braci i stare spodnie przepłukałam w umywalce. Miałam nadzieję, że zdążą
wyschnąć do naszego wyjazdu.
Spojrzałam
na swoje odbicie w lustrze. Nie byłam nawet podobna do siebie z wczorajszego
wieczoru. Mokre włosy wyglądały niezdrowo, a kolor mojej twarzy przypominał
białe płytki. Oczy były opuchnięte, a usta popękane. Idealny przykład na to,
jak człowiek może się zmienić w trakcie jednego dnia. Rozczesałam kołtuny
palcami i złapałam mokre ciuchy. Czas wyjść.
Spróbowałam
otworzyć zamek, ale mi się nie udało. Nacisnęłam klamkę, ale drzwi nie chciały
ustąpić. Znowu zaczęłam siłować się z zamkiem, ale za nic nie chciał się
przekręcić. No ładnie…
– Cholera
– mruknęłam pod nosem, opierają się czołem o drzwi.
– Lorie?
– usłyszałam zza drzwi głos Sama. Ktoś delikatnie zapukał do drzwi. – Wszystko ok?
– Nie. –
No świetnie, po prostu lepiej być nie mogło.
– Co się
stało?
– Chyba
utknęłam – przyznałam, znowu próbując przekręcić zamek. – Nie mogę otworzyć
drzwi.
Cała
poczerwieniałam, jak usłyszałam stłumiony przez drzwi śmiech. I nie należał on
do Sama, chociaż on pewnie też ledwie się powstrzymywał. Cudownie, rozbawiłam
Deana. Szkoda, że mi do śmiechu nie było.
– Posuń
się – powiedział Dean, pewnie do Sama. – Spróbuję otworzyć to od zewnątrz. –
Tym razem to chyba było do mnie, bo mówił głośniej.
Nie
odpowiedziałam. Usłyszałam skrobanie i niedługo potem zamek zaskoczył.
Poczerwieniałam jeszcze bardziej, gdy drzwi najzwyczajniej w świecie się
otworzyły i stanął w nich Dean.
– Dama w
opresji uratowana – skomentował, ciągle rozbawiony. Schował nóż za kurtkę, tam
gdzie zawsze go trzymał. Nie wiedziałam, czy mówił na serio, czy po prostu
zacytował jakąś kwestię. Jeszcze paręnaście minut temu był gotowy udawać, że
nie istnieję, a teraz nagle nazywał mnie damą. Grunt, że nie był już tak
naburmuszony.
– Dzięki
– mruknęłam, starając się zignorować rozbawienie braci. Jeszcze parę takich
sytuacji, a oficjalnie zostanę ich klaunem.
_________________________________________
Hej wam. :) Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. ^^ Czekam na wasze uwagi i jak wyłapiecie jakieś błędy, też powiedzcie. :D
Buziaczki! :*
Jak zwykle cudowny! Choć mało akcji. No, ale mam nadzieję że następnym rozdziałem to nadrobisz 😁
OdpowiedzUsuńCzekam pisz szybciutko 😊
Też popieram.
OdpowiedzUsuńWpoprzednim rozdziale więcej się działo a ten był taki trochę spokojniejszy.
Ale mimo wszystko intryga goni intrygę.
I podoba mi się pomysł ze śledztwem, które prowadzą.
Ogólnie nie wiem czy wcześniej pisałam naprawdę podoba mi się Twój styl i na pewno na bieżąco będę śledziła całą historię.
Jestem ciekawa jak się rozwinie akcja.
pozdrawiam <3