czwartek, 28 maja 2015

Rozdział 4


            Koszmar obudził mnie parę minut po trzeciej. Przez chwilę ciągle myślałam, że leżę na podłodze swojego domu w Rockford, otoczona przez mamę i Logana. Ciągle pamiętałam ich wyciągnięte w moją stronę ręce, z których kapała krew. I te czarne jak węgiel oczy.
            Najbardziej jednak w pamięci wyryły mi się słowa Logana, wypowiedziane z krwawym uśmiechem na ustach.
            „Dołącz do nas, Lorie. Ty też miałaś zginąć.”
            Aby na dobre wrócić do rzeczywistości, zmusiłam się do skupienia uwagi na wystającej z materaca sprężynie, która nieprzyjemnie wbijała mi się w plecy. Przetarłam twarz, na której zebrało się parę kropli potu. Zły sen skutecznie zniechęcił mnie do zamykania oczu, dlatego zaczęłam bezsensownie gapić się w sufit. Od świtu dzieliły mnie jakieś dwie godziny, zanim chłopaki raczą ruszyć swoje cztery litery spod kołder miną kolejne trzy. Nie było szans na to, żebym przez pięć godzin leżała bez celu w łóżku. Poza tym zaschło mi w gardle.
            Nie chciałam sprawdzać, czy woda z kranu nadawała się tutaj do picia, czułam zbyt duże obrzydzenie po samym wejściu do łazienki, ale przypomniałam sobie stary automat z napojami, który widziałam przy ścianie budynku, w którym się rejestrowaliśmy. Ot, paręnaście metrów od naszego pokoju. Dziwiło mnie, jak bardzo zaczęłam zwracać uwagę na ewentualne zagrożenia. Spojrzałam na śpiącego z otwartą buzią Sama i leżącego plecami do mnie Deana. No tak, przecież wszyscy o tej godzinie smacznie śpią, nic mi nie grozi.  
            Wstałam i starając się zrobić jak najmniej hałasu włożyłam buty. Sam kazał mi spać w spodniach, żebym w razie czego mogła od razu wybiec z pokoju. Sami położyli się kompletnie ubrani, chociaż Dean powiesił swoją skórzaną kurtkę na krześle i został w samej podkoszulce. Jakimś cudem ustawili małe radio, by odbierało częstotliwość miejscowej policji. Późnym wieczorem usłyszeliśmy parę zgłoszeń kradzieży, głównie na przedmieściach, ale teraz na posterunku panowała cisza. Może wilkołak zmienił miasto, albo ktoś zdążył wykończyć go przed naszym przyjazdem.
            Drzwi zaskrzypiały cicho, przez co Dean poruszył się niespokojnie na łóżku i obrócił się twarzą do mnie, na szczęście – ciągle śpiąc. Zastygłam w miejscu, za nic nie chcąc ich budzić. Moje relacje z Deanem i tak były ciężkie, nie planowałam dawać mu kolejnego powodu, żeby mnie zostawić na pastwę losu. Spojrzałam na ich nieruchome twarze i gdy stwierdziłam, że śpią jak zabici, szybko wyślizgnęłam się z pokoju.
            Powietrze było nieprzyjemnie zimne i wilgotne, a we wszystkich dziurach w drodze zebrały się kałuże po wczorajszym deszczu. Chłód szybko przedarł się przez materiał koszulki i na skórze pojawiła mi się gęsia skórka. Spojrzałam w kierunku rejestracji. Przy ścianie rzeczywiście stał podświetlony na niebiesko automat. Potarłam ramiona, starając chociaż odrobinę się rozgrzać, po czym ruszyłam w kierunku urządzenia.
            Niestety, nie mogłam liczyć tutaj na kawę, ani na żaden inny napój na ciepło. Automat serwował tylko przekąski, wodę i gazowane napoje, wśród których nie znalazłam też żadnego energetyka. Niewiele się zastanawiając wcisnęłam kod coli, licząc na chociaż mały zastrzyk kofeiny, który pomoże mi nie spać do rana. Odebrałam resztę i patrzyłam jak butelka zbliża się do krawędzi.
            Już miała spaść i chwilę potem nawilżyć moje wysuszone gardło, gdy nagle przechyliła się i oparła o szybkę automatu. Czekałam przez chwilę na dalszą część jej drogi, ale od tego momentu nawet nie drgnęła. Stuknęłam parę razy pięścią w miejsce, gdzie butelka utknęła, ale nie przyniosło to żadnego skutku.
            – Cholera – mruknęłam pod nosem. Dlaczego takie rzeczy przydarzały się tylko mi?
            Kopnęłam w automat z całej siły, robiąc tym sporo hałasu. Miałam nadzieję, że bracia jak spali, tak śpią, za to napój poruszył się o parę milimetrów. Objęłam urządzenie i zaczęłam nim energicznie trząść, co znowu spowodowało serię nieprzyjemnego grzechotania. Mój cel był jeden – zrzucić butelkę. Udało mi się to dopiero po chwili, ale satysfakcja gdy kucałam po nią była nie do opisania.
            Nie od razu zauważyłam postać czającą się w cieniu po drugiej stronie ulicy. Zwróciłam na nią uwagę dopiero po wypiciu paru łyków napoju. Mężczyzna krył się za koszem w wąskim przejściu między dwoma budynkami, lekko przygarbiony w pozycji gotowości do skoku. Jego twarz, częściowo zakryta przez długie włosy, była nienaturalnie zniekształcona, a dłonie zaopatrzone w długie pazury, które widziałam nawet z takiej odległości. Najbardziej jednak przeraziły mnie jego oczy – żółte i niemal zwierzęce. Na nieszczęście patrzył wprost na mnie, co na moment mnie sparaliżowało.
            Kurde.
            Co mówił Sam o wilkołakach? Że wyrywają serca? Nie miałam wątpliwości, że właśnie trafiłam na naszego wilczka, ale szczerze mówiąc – na mojej liście życzeń przywitanie się z nim zajmowało ostatnie miejsce. Gdy tylko odzyskałam władzę w nogach, byłam w stanie myśleć tylko o ucieczce.
            Rzuciłam się biegiem w kierunku pokoju, a tak szybko jak teraz nie biegłam nigdy wcześniej. Nie musiałam się obracać żeby wiedzieć, że mężczyzna zrobił to samo. Teraz w powietrzu wisiało tylko jedno pytanie – które z nas dobiegnie do drzwi szybciej.
            Po paru sekundach okazało się, że na szczęście byłam to ja. Rzuciłam się na klamkę ale okazało się, że wyprzedziłam wilka zaledwie o ułamek sekundy. Poczułam, jak jego ostre pazury wbijają się w skórę na plecach tuż przed tym, jak wpadłam do mieszkania i spróbowałam zatrzasnąć drzwi. Niestety, zdążył włożyć do środka rękę i stało się to niemożliwe. Napierałam na drzwi całym ciężarem ciała, ale powoli zaczęło brakować mi sił. Wilk drapał w nie i pchał z nieludzką siłą, marząc pewnie o chwili, w której dostanie się do środka i wyrwie mi serce.
            Nagle obok moich rąk pojawiły się kolejne. To Dean rzucił się na drzwi, napierając na nie o wiele mocniej ode mnie. Dosłownie chwilę potem usłyszałam wystrzał i ręka wilkołaka zniknęła. Mój mózg powoli rejestrował to, co właśnie się wydarzyło. Na ścianie pojawiła się czerwona plama, a krople krwi leniwie spływały na ziemię. Drzwi się zamknęły. Już byłam bezpieczna.
            – Hej, Lorie, już po wszystkim – powiedział ktoś, ale nie byłam w stanie skupić się na tyle, by wiedzieć kto.
            Patrzyłam za to na swoje ręce, trzęsące się niczym galarety i ciągle napierające na drzwi. Coś ciekło mi po plecach i nie wiedziałam, czy to pot, czy krew.
            Ktoś złapał mnie za ręce. Drgnęłam, jakby wyrwana z amoku i nieprzytomnie spojrzałam na śmiałka. Dean patrzył na mnie z mieszaniną złości i niepewności w oczach. Oderwałam dłonie od drzwi, po czym siła nagle mnie opuściła i ugięły się pode mną kolana.
            – Co z nią? – spytał Sam. Dean nachylił się nade mną i rzucił okiem na moje plecy.
            – Wyjdzie z tego – mruknął w odpowiedzi, prostując się i idąc do łazienki.
            Sam wybiegł na zewnątrz, zapewne w poszukiwaniu wilkołaka. Zmroziło mnie na samą myśl o tym, że jest tam sam na sam z tą bestią.
            – Będziesz potrzebowała paru szwów – powiedział Dean, kucając za mną i przykładając mi wilgotny ręcznik do pleców. Zapiekło tak mocno, że aż syknęłam. – Nic więcej ci nie zrobił?
            Pokręciłam głową. On za to delikatnie przemywał mi plecy, starając się jak najmniej dotykać samych ran.
            – Co robiłaś na zewnątrz? – spytał, a w jego głosie wyczułam nutkę gniewu. Na podłodze koło drzwi ciągle leżała butelka coli, za którą z pewnością zapłaciłam zbyt dużo.  
            – Chciało mi się pić.
            – Czemu nie spałaś?
            Opuściłam głowę. Raczej nie miałam ochoty na wylewne opowiadanie o swoim koszmarze. On i tak by tego nie zrozumiał, w końcu walczył z potworami od dawna.
            – Nie mogę spać jak mam sucho w ustach.
            Dean przejechał ręcznikiem po ranie, co spowodowało dosyć ostry ból, na który zareagowałam ponownym syknięciem.
            – Sorry. Opowiesz mi co się stało?
            – Ten… Ten ktoś stał w zaułku, nie wiem jak długo mi się przyglądał. Trochę hałasowałam, może to usłyszał i przybiegł. – Gdy przypomniałam sobie oczy wilkołaka, przeszył mnie dreszcz. – Jak tylko go zobaczyłam to zaczęłam uciekać, ale chyba nie byłam zbyt szybka.
            – To nie kwestia szybkości – mruknął pod nosem. – Powinnaś mieć ze sobą broń.
            Już miałam obrócić się zdziwiona, ale drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich Sam. Był przemoczony, co znaczyło, że znowu się rozpadało. Pokręcił przecząco głową, patrząc na Deana, po czym zwrócił się do mnie.
            – Jak się czujesz?
            – Bywało lepiej.
            Sam spojrzał gniewnie na brata. Zupełnie, jakby to była jego wina. Pokazał na mnie ręką i prawie krzyknął:
            – Spójrz na nią! Ciągle będziesz się upierał, że nie musimy jej trenować?
            Zapadła krótka cisza, po której Dean ciągle przemywając mi plecy odpowiedział:
            – Nie.

***

            Wieczór przyszedł szybciej, niż się tego spodziewałam. Cały dzień padało i właściwie nie wychodziliśmy z pokoju. W każdym razie ja bez przerwy w nim siedziałam. Dean pojechał raz do sklepu po gotowe dania i piwo, a sobie kupił dodatkowo szarlotkę. W drodze powrotnej wstąpił jeszcze w jedno miejsce po parę koszul dla mnie. Wszystkie były flanelowe, a patrząc na jego garderobę, wybierając je myślał bardziej o sobie niż o mnie. Sam za to wytłumaczył właścicielowi motelu, dlaczego drzwi były całe podrapane. Oczywiście wcisnął mu bajkę o szopach i przy okazji wymyślił wyjaśnienie wystrzału, mówiąc że chciał je przegonić. Nic dziwnego, że tęgi mężczyzna nie chciał uwierzyć w jego wersję wydarzeń, ale nie mógł nic z tym zrobić – przecież żadne z nas nie miało tak długich i ostrych pazurów, by zostawić takie ślady.
            Resztę dnia Sam spędził z nosem w laptopie, jakimś cudem ustalając prawdopodobne miejsce zamieszkania wilkołaka. Próbował mi wytłumaczyć, że ataki miały miejsce w mniej więcej stałej odległości od pewnego obszaru, a jeden z pierwszych ataków wydarzył się nawet właśnie na jego terenie. Według jego podejrzeń, człowiek-wilk zamieszkiwał jedno z mieszkań w którymś z dwóch bloków niedaleko stąd – jak się okazało, wybrali ten motel właśnie ze względu na jego położenie. Nie spodziewali się jednak, że urządzę sobie nocne eskapady i zostanę zaatakowana.
            A jeśli już mowa o tym, szycie ran bez znieczulenia mogłam bez wahania zaliczyć do najmniej przyjemnych rzeczy, które przeżyłam. Pierwsze w dalszym ciągu zajmowało pobicie przez demony i szczerze wątpiłam, że coś kiedykolwiek będzie w stanie z tym konkurować. Jednak powolne tortury, na które dobrowolnie się zgodziłam były dosłownie okropne. Dean, który przeprowadzał całą operację, nie pozwolił mi uciec i denerwował się za każdym razem, gdy poruszyłam się choćby o parę milimetrów. Zdecydowanie nie grzeszył cierpliwością, ale przynajmniej zaczął się do mnie normalnie odzywać, chociaż czasem ciągle patrzył na mnie z wrogim błyskiem w oczach.
            Ustaliliśmy wstępny plan działania, a właściwie zrobili to Winchesterowie. Ja miałam potulnie czekać w samochodzie lub zostać w motelu. Dean kategorycznie nie zgodził się na mój udział w akcji i niechętnie przystał nawet na zostawienie mnie w samochodzie. Gdyby nie jego ukradkowe spojrzenia na moje plecy myślałabym, że robi mi to na złość. Możliwe, że czuł się w pewien sposób odpowiedzialny za to, w jakim stanie zakończyłam drugą noc pod ich okiem, ale jeśli dzięki temu przestał się na mnie boczyć, było mi to zdecydowanie na rękę.
            Zgodnie z ustaleniem wyjechaliśmy po zmroku i zatrzymaliśmy samochód na poboczu. Z tego miejsca mieliśmy dobry widok na oba podejrzewane bloki. Chociaż dopiero minęła dwudziesta, na ulicy prawie nikogo już nie było.
            – Idealne miejsce dla wilkołaka – skomentował Sam, zaczynając naukę teorii niemal od razu.
            Przeszukałam niebo w poszukiwaniu księżyca. Wiedziałam, że przemiany wilkołaków, zwłaszcza młodych, są z nim ściśle powiązane. Aktualnie schowany był za chmurami. Bracia powiedzieli, że dzisiaj koniecznie musimy go złapać. Właśnie zaczynała się ostatnia noc, w czasie której człowiek-wilk ulegnie przemianie w tym miesiącu. Jeśli nie uda nam się go unieszkodliwić, będziemy musieli wrócić tu za miesiąc. Albo tylko oni, jeśli po drodze gdzieś się mnie pozbędą.
            Obaj zgodnie doszli do wniosku, że po zakończeniu roboty tutaj udamy się jak najszybciej do wspominanego już przez nich Bobby’ego. Co prawda w dalszym ciągu nie zamieniłam z nim ani jednego słowa, ale Sam dzwonił już do niego parokrotnie, prosząc żeby przygotował dla mnie jakieś fanty do treningu. Wyobrażałam sobie strzelnicę i jakiś ring do nauki walki wręcz, na których prawdopodobnie spędzę sporo czasu w niedalekiej przyszłości.
            W dalszym ciągu nie wiedziałam, czy chciałam dla siebie takiego życia. Ganianie za potworami na pewno nie było moim marzeniem. Ale wydawało mi się, że nie miałam wyboru. Musiałam pomścić mamę i Logana, nie mogłam tak po prostu żyć dalej wiedząc, co ich spotkało.
            Samael słono zapłaci za to, co zrobił.
           
***

            Musiałam przyznać, że parogodzinne siedzenie w fotelu Impali ze świeżymi ranami na plecach nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń, jak wiele rzeczy w ciągu ostatnich trzech dni. Skóra bolała i w żaden sposób nie mogłam się oprzeć, a od ciągłego pochylania kręgosłup też dawał się we znaki. Za to po naszym wilkołaku nie było ani śladu. Ja się niecierpliwiłam, za to bracia bez przerwy przyglądali się okolicy.
            Dochodziła już druga, więc byłam na nogach prawie całą dobę. Czułam ogromne zmęczenie i pewnie Winchesterowie nie mieliby nic przeciwko, gdybym położyła się na tylnych siedzeniach, ale nie chciałam zasnąć. Ciągle pamiętałam okropny sen i szczerze mówiąc nie marzyłam o jego powtórce.
            Minuty mijały, a wilczek się nie pojawiał. W końcu nie wytrzymałam.
            – Jesteście pewni, że to dobre miejsce? – spytałam.
            – Nie, ale prawdopodobieństwo jest duże – odparł Sam, przeciągając się w fotelu. On też miał podkrążone oczy i mogłam się tylko domyślać, że marzył o łóżku i paru godzinach snu.
            – A jak on jest teraz gdzieś indziej i poluje na kolejną osobę, a my siedzimy tutaj?
            – Jeżdżąc bez sensu po mieście bylibyśmy bardziej bezużyteczni, niż czekając w miejscu – stwierdził Dean, bawiąc się kierownicą dla zabicia czasu.
            Jak na zawołanie usłyszałam dźwięk upadającego kubła na śmieci. Dochodził z zaułka między jednym z bloków, a małym sklepem spożywczym, który właściciele zamknęli na klucz parę godzin temu. Nie byłam jedyną osobą, która usłyszała hałas. Sam i Dean również zwrócili się w kierunku, z którego doszedł i nie wiadomo jakim cudem mieli już w rękach naładowane pistolety.
            – Czekaj tutaj – zakomunikował Dean, otwierając drzwiczki od strony kierowcy. Sam również wyszedł. Ani myślałam iść za nimi, czułam się bezpiecznie w samochodzie. Dodatkowo zablokowałam drzwi, żeby nikt ani nic nie weszło do środka bez mojej zgody.
            Bracia skierowali się prosto do zaułka, idąc bardzo powoli i parę razy nawet próbując sprowokować wyjście intruza kopiąc w leżące na ziemi puszki i małe kamienie. Sprawdziło się dopiero wtedy, gdy Dean trącił stopą leżący na ziemi kubeł. Z głośnym miauknięciem zerwał się z niego duży, czarny kot i czmychnął za róg, znikając nam z oczu parę sekund później.
            Wypuściłam powietrze z płuc. Nawet nie zauważyłam, w którym momencie przestałam oddychać. Ulżyło mi, że to jednak nie wilkołak.
            Ale nie było mi dane długo cieszyć się spokojem. Gdy tylko obróciłam się w fotelu i spojrzałam przez przednią szybę, zauważyłam go. I biegł wprost na mnie. Jego twarz nie była tak zniekształcona, jak wydawało mi się wcześniej, jedynie dwie cechy odstawały od normy, a były to żółte oczy z podłużnymi źrenicami i o wiele za duże, ostre zęby. Długie włosy miał odgarnięte do tyłu, przez co bardzo dokładnie widziałam nieludzki grymas, z którym na mnie patrzył.
            Krzyknęłam głośno, gdy skoczył na samochód. Zaczęłam szarpać za drzwiczki, usiłując je otworzyć, ale zablokowane dosłownie minutę wcześniej za nic nie chciały ustąpić. Za to wilkołak nie próżnował, wybił szybę ulubionego samochodu Deana i zaczął wdzierać się do środka. Skuliłam się za oparciem jednego z przednich fotelów. Czułam jak rany na plecach naciągają się i cienkie strupki pękają, a po skórze zaczyna płynąć krew, ale nic mnie to nie obchodziło. Byłam przerażona i ten potwór zaraz miał mnie zabić.
            Usłyszałam przytłumiony wystrzał pistoletu i pisk wilkołaka, a po nich nastała cisza. Niepewnie wyjrzałam zza fotela, trzęsąc się niemiłosiernie. Człowiek-wilk zniknął.
            Ktoś zapukał w szybę.
            – Lorie? – usłyszałam przytłumiony głos Sama. – Wszystko w porządku, Dean za nim pobiegł. Dasz radę iść?
            Odblokowałam drzwiczki i wyszłam z samochodu, dziwiąc się, że jestem w stanie ustać na nogach. Sam nie czekał długo, pokazał gestem bym za nim szła i razem ruszyliśmy w kierunku jednego z bloków.
            – Tutaj pobiegł. – Sam wyjął telefon i zadzwonił do Deana, ale ten nie odebrał. Przeklął pod nosem i spojrzał na mnie niepewnie.
Strach powoli mnie opuszczał, w każdym razie czułam się pewniej będąc obok łowcy.
            – Musimy tam wejść. – Wyciągnął w moją stronę swój pistolet, a drugi dla siebie wyjął zza paska. – Obsługiwałaś kiedyś broń? Przed tym wystrzałem z przedwczoraj, oczywiście.
            Pokręciłam głową.
            – Tak się go odbezpiecza. – Zaprezentował szybko nazwaną czynność, po czym wręczył mi broń. – Gdy go odbezpieczysz, wystarczy ściągnąć spust. Nie celuj w nas. Zrozumiałaś?
            – T-tak – wyjąkałam, gapiąc się na pistolet.
            Jeszcze parę dni temu marzyłam o ratowaniu życia jako lekarz, a teraz przymierzałam się, by je odebrać.
            Sam wszedł do bloku jako pierwszy. Z wprawą sprawdzał każdy kąt klatki schodowej, raz po raz zerkając na mnie. Ja za to szłam za nim, zdenerwowana i przestraszona. Dłonie trzymające kurczowo zabezpieczony pistolet całe się spociły i groziło mi, że w chwili niebezpieczeństwa broń najzwyczajniej w świecie wyślizgnie mi się z ręki.
            – Dean? – zawołał Sam, gdy weszliśmy na drugie piętro. Nie usłyszeliśmy odpowiedzi.
            Powoli wchodziliśmy po schodach, przyglądając się każdym drzwiom. Szukaliśmy wszelkich zadrapań lub innych uszkodzeń, które mogłyby świadczyć o tym, że w środku ukrywa się nasz wilk. Jak się okazało, wcale nie musieliśmy tak szukać małych szczegółów. Jedne z drzwi na trzecim piętrze były wyrwane z zawiasów i leżały na środku klatki, dodatkowo jeszcze przełamane na pół. To robota wilka, czy Deana?
            – Dean, gdzie jesteś? – Sam ponowił próbę nawiązania kontaktu z bratem.
            Ze środka dochodziły dźwięki, które przypominały szarpaninę. Sam bez wahania wszedł do środka i szybko przeglądał pokoje. Ja za to nie wiedziałam, czy wchodzić tam, czy nie.
            Nagle coś rzuciło Deanem o ścianę korytarza, który widziałam, tak mocno że zrobił w niej dziurę i spadł na ziemię, chyba w ciężkim stanie. Sam, który był już nieopodal wycelował w napastnika, ale nie zdążył wystrzelić. Wilkołak walnął go łapą w rękę, wytrącając pistolet i rozszarpując skórę na dłoni.
            Przekroczyłam próg, licząc że wilkołak w dalszym ciągu mnie nie zauważył. Jednak gdy tylko trochę się zbliżyłam, błyskawicznie odwrócił się w moją stronę. Odbezpieczyłam pistolet i wycelowałam w wilka, ale nie byłam w stanie nacisnąć spustu. Tak bardzo przypominał normalnego człowieka.
            Ja nie mogłam tego zrobić, ale Dean nie miał oporów. Zgarnął z ziemi wypuszczony przez Sama pistolet (swoją drogą, ciekawe gdzie leżał ten jego) i strzelił do wilkołaka dwa razy. Postrzelony zastygł na chwilę w miejscu i widziałam, jak z jego twarzy znikają wszelkie oznaki tego, że jeszcze przed chwilą był potworem. Pazury również zniknęły. Chwilę potem opadł bez życia na ziemię.
            Starszy Winchester wstał i pomógł podnieść się Samowi, po czym podszedł do mnie i zabrał mi pistolet. Nie miałam nic przeciwko, chciałam się go jak najszybciej pozbyć.
            – Wszystko ok? – spytał, ale nie czekał na odpowiedź. Obszedł mnie dookoła, zatrzymując się na chwilę z tyłu. – Otworzyłaś sobie rany.
            – Wiem – mruknęłam pod nosem.
            – Mam nadzieję, że nie będzie trzeba znowu szyć. – Oj uwierz, że ja też, pomyślałam.
            Sam nie próżnował, sprawdził dokładnie wszystkie pomieszczenia ustalając, że w mieszkaniu oprócz nas nikogo nie było. Żaden z sąsiadów nie przyszedł sprawdzić, co się stało, dlatego doszliśmy do wniosku, że wszyscy smacznie śpią.
            – Musimy go przenieść do samochodu – powiedział Sam, chowając pistolet za pasek spodni.
            – Po co? – spytałam. W końcu moją mamę, Logana i jednego z demonów zostawili w moim domu.
            – Bo teraz nie możemy niczego upozorować. Musimy go wywieźć i spalić.
            Otworzyłam szeroko oczy.
            – Spalić?
            Sam kiwnął głową, szarpiąc się z bezwładnym ciałem i w końcu łapiąc je pod pachami.
            – Po co chcecie go palić?
            – Żeby nie wrócił jako mściwy duch, to tylko dokłada roboty – wytłumaczył Dean, łapiąc wilkołaka za nogi.
            – Ale…
            Nagle coś poruszyło się w szafie. Nasze głowy od razu skierowały się w stronę mebla. Bez wątpienia coś słyszeliśmy. Bracia odłożyli ciało i ponownie sięgnęli po broń, kierując ją w stronę szafy.
            – Wyłaź, wiemy że tam jesteś – zawołał Dean, ale odpowiedziało nam kolejne stuknięcie w drewniane drzwiczki.
            Winchesterowie nie zastanawiali się długo, szybko podeszli do szafy i na dany sobie sygnał otworzyli mebel.
            Ze środka wypadła na kolana naga dziewczyna okryta tym, co znalazła w szafie, czyli cienką, białą, męską koszulą. Jej brązowe loki spływały w nieładzie na plecy, dodatkowo ją zakrywając. Miała delikatne rysy twarzy, na której zagościł wyraz dezorientacji. Długie rzęsy zwracały uwagę na duże, brązowe oczy, które wlepiła we mnie. Zmarszczyłam brwi. Czy ten wilkołak był naprawdę tak upośledzony psychicznie, że trzymał w szafie nagą dziewczynę?
            – Kim jesteś i co tu robisz? – spytał Sam, celując w dziewczynę z pistoletu. Dean spojrzał na niego zły.
            – Nie sprawdziłeś, czy wewnątrz kogoś nie ma? – zarzucił bratu Dean.
            – Problem w tym, że sprawdzałem – powiedział Sam. – Szafa była pusta, więc jakim cudem znalazłaś się w środku?
            Dziewczyna, do której kierowane były pytania nawet nie zwróciła uwagi na grożących jej bronią Winchesterów. Za to ciągle gapiła się na mnie, przez co poczułam się nieswojo. Pierwszy raz w życiu ją widziałam, a ona zdecydowanie czegoś ode mnie chciała.
            – Odpowiadaj – zażądał Sam, ale nie zwrócił tym uwagi nowej. Ta za to, patrząc mi prosto w oczy w końcu się odezwała:
            – Ty jesteś Lorie Bane? – spytała melodyjnym głosem.

            Zatkało mnie. Co ona powiedziała?

_____________________________________________________
Bardzo przepraszam, że tak się ociągałam z tym rozdziałem. A to szkoła, a to jakieś inne pierdoły i tak wychodziło, że kompletnie nie miałam czasu. :P Mam nadzieję, że rozdział się podobał. :D Następny postaram się napisać szybciej. :3 Buziaczki. :*

5 komentarzy:

  1. Jedno słowo, CUDOWNE! Pierwszy raz tutaj jestem, ale na pewno nie ostatni, ale mnie pochłonęłaś, może znowu spróbuję oglądać Supernatural, gdy będę miała trochę czasu :) Pisz szybciutko! Już lubię tych braciszków, nie wiem dlaczego, w serialu trochę mnie denerwowali, a przynajmniej jeden (ale już nie pamiętam który, bo to było strasznie dawno). Czekam na nn, obserwuję i zapraszam do mnie ;))

    http://life-is-brutal-now.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci ślicznie! Cieszę się, że się spodobało. :*
      W wolnej chwili też zajrzę do Ciebie na bloga. ;D

      Usuń
  2. W końcu się doczzekałam i warto było czekać.
    Rozdział emocjonujacy i to bardzo.
    Widzę że Lorie mocno się wpakowała ale na szczęście z Samem i Deanem u boku poradzi sobie.
    Sam u Ciebie jest idealny podobnie jak również i Dean.
    Szkoda tylko że te rozdziały są takie krótkie. Człowiek zdąży się tu wciągnąć i już koniec :( normalnie niesprawiedliwość losu.
    pozdrawiam mocno i czekam na ciąg dalszy.

    www.mrok-wyobrazni.blogspot.com.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, postaram się pisać dłuższe rozdziały, z tym się spieszyłam bo chciałam jak najszybciej coś wstawić, a akurat miałam trochę wolnego czasu. ;)
      Jeśli chodzi o charakter braci, staram się jak mogę żeby każdy z nich był inny i choć trochę podobny do tego, co jest w serialu. Muszę jeszcze trochę popracować nad główną bohaterką, bo mam wrażenie że jakaś taka nijaka jest. XD
      W każdym razie cieszę się, że Ci się spodobało. :3
      buziaki! :*

      Usuń
  3. Witaj.
    Interesujący pomysł na opowiadanie. Co mnie przyciągnęło tutaj? Po pierwsze szablon - przystojny brunet. Oh, mogłabym zostaćjego dziewczyną. :) Tematyka jest zaskakująca i sama osobiście nie podjęłabym się akurat takiego tematu.
    Tak jak jasności, czytam opowiadania tych osób, które również znajdują czas na moje opowiadanie. Mam nadzieję, że znajdziesz czas.
    Pozdrawiam,
    http://akfradratposiadaartystycznaduszyczke.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń