Koszmar
obudził mnie parę minut po trzeciej. Przez chwilę ciągle myślałam, że leżę na
podłodze swojego domu w Rockford, otoczona przez mamę i Logana. Ciągle
pamiętałam ich wyciągnięte w moją stronę ręce, z których kapała krew. I te
czarne jak węgiel oczy.
Najbardziej
jednak w pamięci wyryły mi się słowa Logana, wypowiedziane z krwawym uśmiechem
na ustach.
„Dołącz
do nas, Lorie. Ty też miałaś zginąć.”
Aby na
dobre wrócić do rzeczywistości, zmusiłam się do skupienia uwagi na wystającej z
materaca sprężynie, która nieprzyjemnie wbijała mi się w plecy. Przetarłam
twarz, na której zebrało się parę kropli potu. Zły sen skutecznie zniechęcił
mnie do zamykania oczu, dlatego zaczęłam bezsensownie gapić się w sufit. Od
świtu dzieliły mnie jakieś dwie godziny, zanim chłopaki raczą ruszyć swoje
cztery litery spod kołder miną kolejne trzy. Nie było szans na to, żebym przez
pięć godzin leżała bez celu w łóżku. Poza tym zaschło mi w gardle.
Nie
chciałam sprawdzać, czy woda z kranu nadawała się tutaj do picia, czułam zbyt
duże obrzydzenie po samym wejściu do łazienki, ale przypomniałam sobie stary
automat z napojami, który widziałam przy ścianie budynku, w którym się
rejestrowaliśmy. Ot, paręnaście metrów od naszego pokoju. Dziwiło mnie, jak
bardzo zaczęłam zwracać uwagę na ewentualne zagrożenia. Spojrzałam na śpiącego
z otwartą buzią Sama i leżącego plecami do mnie Deana. No tak, przecież wszyscy
o tej godzinie smacznie śpią, nic mi nie grozi.
Wstałam
i starając się zrobić jak najmniej hałasu włożyłam buty. Sam kazał mi spać w
spodniach, żebym w razie czego mogła od razu wybiec z pokoju. Sami położyli się
kompletnie ubrani, chociaż Dean powiesił swoją skórzaną kurtkę na krześle i
został w samej podkoszulce. Jakimś cudem ustawili małe radio, by odbierało
częstotliwość miejscowej policji. Późnym wieczorem usłyszeliśmy parę zgłoszeń
kradzieży, głównie na przedmieściach, ale teraz na posterunku panowała cisza. Może
wilkołak zmienił miasto, albo ktoś zdążył wykończyć go przed naszym przyjazdem.
Drzwi
zaskrzypiały cicho, przez co Dean poruszył się niespokojnie na łóżku i obrócił
się twarzą do mnie, na szczęście – ciągle śpiąc. Zastygłam w miejscu, za nic
nie chcąc ich budzić. Moje relacje z Deanem i tak były ciężkie, nie planowałam
dawać mu kolejnego powodu, żeby mnie zostawić na pastwę losu. Spojrzałam na ich
nieruchome twarze i gdy stwierdziłam, że śpią jak zabici, szybko wyślizgnęłam
się z pokoju.
Powietrze
było nieprzyjemnie zimne i wilgotne, a we wszystkich dziurach w drodze zebrały
się kałuże po wczorajszym deszczu. Chłód szybko przedarł się przez materiał
koszulki i na skórze pojawiła mi się gęsia skórka. Spojrzałam w kierunku
rejestracji. Przy ścianie rzeczywiście stał podświetlony na niebiesko automat.
Potarłam ramiona, starając chociaż odrobinę się rozgrzać, po czym ruszyłam w
kierunku urządzenia.
Niestety,
nie mogłam liczyć tutaj na kawę, ani na żaden inny napój na ciepło. Automat
serwował tylko przekąski, wodę i gazowane napoje, wśród których nie znalazłam
też żadnego energetyka. Niewiele się zastanawiając wcisnęłam kod coli, licząc
na chociaż mały zastrzyk kofeiny, który pomoże mi nie spać do rana. Odebrałam
resztę i patrzyłam jak butelka zbliża się do krawędzi.
Już
miała spaść i chwilę potem nawilżyć moje wysuszone gardło, gdy nagle
przechyliła się i oparła o szybkę automatu. Czekałam przez chwilę na dalszą
część jej drogi, ale od tego momentu nawet nie drgnęła. Stuknęłam parę razy
pięścią w miejsce, gdzie butelka utknęła, ale nie przyniosło to żadnego skutku.
–
Cholera – mruknęłam pod nosem. Dlaczego takie rzeczy przydarzały się tylko mi?
Kopnęłam
w automat z całej siły, robiąc tym sporo hałasu. Miałam nadzieję, że bracia jak
spali, tak śpią, za to napój poruszył się o parę milimetrów. Objęłam urządzenie
i zaczęłam nim energicznie trząść, co znowu spowodowało serię nieprzyjemnego
grzechotania. Mój cel był jeden – zrzucić butelkę. Udało mi się to dopiero po
chwili, ale satysfakcja gdy kucałam po nią była nie do opisania.
Nie od
razu zauważyłam postać czającą się w cieniu po drugiej stronie ulicy. Zwróciłam
na nią uwagę dopiero po wypiciu paru łyków napoju. Mężczyzna krył się za koszem
w wąskim przejściu między dwoma budynkami, lekko przygarbiony w pozycji
gotowości do skoku. Jego twarz, częściowo zakryta przez długie włosy, była
nienaturalnie zniekształcona, a dłonie zaopatrzone w długie pazury, które
widziałam nawet z takiej odległości. Najbardziej jednak przeraziły mnie jego
oczy – żółte i niemal zwierzęce. Na nieszczęście patrzył wprost na mnie, co na
moment mnie sparaliżowało.
Kurde.
Co mówił
Sam o wilkołakach? Że wyrywają serca? Nie miałam wątpliwości, że właśnie
trafiłam na naszego wilczka, ale szczerze mówiąc – na mojej liście życzeń przywitanie
się z nim zajmowało ostatnie miejsce. Gdy tylko odzyskałam władzę w nogach,
byłam w stanie myśleć tylko o ucieczce.
Rzuciłam
się biegiem w kierunku pokoju, a tak szybko jak teraz nie biegłam nigdy
wcześniej. Nie musiałam się obracać żeby wiedzieć, że mężczyzna zrobił to samo.
Teraz w powietrzu wisiało tylko jedno pytanie – które z nas dobiegnie do drzwi
szybciej.
Po paru
sekundach okazało się, że na szczęście byłam to ja. Rzuciłam się na klamkę ale
okazało się, że wyprzedziłam wilka zaledwie o ułamek sekundy. Poczułam, jak
jego ostre pazury wbijają się w skórę na plecach tuż przed tym, jak wpadłam do
mieszkania i spróbowałam zatrzasnąć drzwi. Niestety, zdążył włożyć do środka
rękę i stało się to niemożliwe. Napierałam na drzwi całym ciężarem ciała, ale
powoli zaczęło brakować mi sił. Wilk drapał w nie i pchał z nieludzką siłą,
marząc pewnie o chwili, w której dostanie się do środka i wyrwie mi serce.
Nagle
obok moich rąk pojawiły się kolejne. To Dean rzucił się na drzwi, napierając na
nie o wiele mocniej ode mnie. Dosłownie chwilę potem usłyszałam wystrzał i ręka
wilkołaka zniknęła. Mój mózg powoli rejestrował to, co właśnie się wydarzyło.
Na ścianie pojawiła się czerwona plama, a krople krwi leniwie spływały na
ziemię. Drzwi się zamknęły. Już byłam bezpieczna.
– Hej,
Lorie, już po wszystkim – powiedział ktoś, ale nie byłam w stanie skupić się na
tyle, by wiedzieć kto.
Patrzyłam
za to na swoje ręce, trzęsące się niczym galarety i ciągle napierające na
drzwi. Coś ciekło mi po plecach i nie wiedziałam, czy to pot, czy krew.
Ktoś
złapał mnie za ręce. Drgnęłam, jakby wyrwana z amoku i nieprzytomnie spojrzałam
na śmiałka. Dean patrzył na mnie z mieszaniną złości i niepewności w oczach.
Oderwałam dłonie od drzwi, po czym siła nagle mnie opuściła i ugięły się pode
mną kolana.
– Co z
nią? – spytał Sam. Dean nachylił się nade mną i rzucił okiem na moje plecy.
–
Wyjdzie z tego – mruknął w odpowiedzi, prostując się i idąc do łazienki.
Sam
wybiegł na zewnątrz, zapewne w poszukiwaniu wilkołaka. Zmroziło mnie na samą
myśl o tym, że jest tam sam na sam z tą bestią.
–
Będziesz potrzebowała paru szwów – powiedział Dean, kucając za mną i
przykładając mi wilgotny ręcznik do pleców. Zapiekło tak mocno, że aż syknęłam.
– Nic więcej ci nie zrobił?
Pokręciłam
głową. On za to delikatnie przemywał mi plecy, starając się jak najmniej
dotykać samych ran.
– Co
robiłaś na zewnątrz? – spytał, a w jego głosie wyczułam nutkę gniewu. Na
podłodze koło drzwi ciągle leżała butelka coli, za którą z pewnością zapłaciłam
zbyt dużo.
–
Chciało mi się pić.
– Czemu
nie spałaś?
Opuściłam
głowę. Raczej nie miałam ochoty na wylewne opowiadanie o swoim koszmarze. On i
tak by tego nie zrozumiał, w końcu walczył z potworami od dawna.
– Nie
mogę spać jak mam sucho w ustach.
Dean
przejechał ręcznikiem po ranie, co spowodowało dosyć ostry ból, na który
zareagowałam ponownym syknięciem.
– Sorry.
Opowiesz mi co się stało?
– Ten…
Ten ktoś stał w zaułku, nie wiem jak długo mi się przyglądał. Trochę
hałasowałam, może to usłyszał i przybiegł. – Gdy przypomniałam sobie oczy
wilkołaka, przeszył mnie dreszcz. – Jak tylko go zobaczyłam to zaczęłam
uciekać, ale chyba nie byłam zbyt szybka.
– To nie
kwestia szybkości – mruknął pod nosem. – Powinnaś mieć ze sobą broń.
Już
miałam obrócić się zdziwiona, ale drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich
Sam. Był przemoczony, co znaczyło, że znowu się rozpadało. Pokręcił przecząco
głową, patrząc na Deana, po czym zwrócił się do mnie.
– Jak
się czujesz?
– Bywało
lepiej.
Sam
spojrzał gniewnie na brata. Zupełnie, jakby to była jego wina. Pokazał na mnie
ręką i prawie krzyknął:
– Spójrz
na nią! Ciągle będziesz się upierał, że nie musimy jej trenować?
Zapadła
krótka cisza, po której Dean ciągle przemywając mi plecy odpowiedział:
– Nie.
***
Wieczór
przyszedł szybciej, niż się tego spodziewałam. Cały dzień padało i właściwie
nie wychodziliśmy z pokoju. W każdym razie ja bez przerwy w nim siedziałam.
Dean pojechał raz do sklepu po gotowe dania i piwo, a sobie kupił dodatkowo
szarlotkę. W drodze powrotnej wstąpił jeszcze w jedno miejsce po parę koszul dla
mnie. Wszystkie były flanelowe, a patrząc na jego garderobę, wybierając je
myślał bardziej o sobie niż o mnie. Sam za to wytłumaczył właścicielowi motelu,
dlaczego drzwi były całe podrapane. Oczywiście wcisnął mu bajkę o szopach i
przy okazji wymyślił wyjaśnienie wystrzału, mówiąc że chciał je przegonić.
Nic dziwnego, że tęgi mężczyzna nie chciał uwierzyć w jego wersję wydarzeń, ale nie
mógł nic z tym zrobić – przecież żadne z nas nie miało tak długich i ostrych
pazurów, by zostawić takie ślady.
Resztę
dnia Sam spędził z nosem w laptopie, jakimś cudem ustalając prawdopodobne
miejsce zamieszkania wilkołaka. Próbował mi wytłumaczyć, że ataki miały miejsce
w mniej więcej stałej odległości od pewnego obszaru, a jeden z pierwszych
ataków wydarzył się nawet właśnie na jego terenie. Według jego podejrzeń,
człowiek-wilk zamieszkiwał jedno z mieszkań w którymś z dwóch bloków niedaleko
stąd – jak się okazało, wybrali ten motel właśnie ze względu na jego położenie.
Nie spodziewali się jednak, że urządzę sobie nocne eskapady i zostanę
zaatakowana.
A jeśli
już mowa o tym, szycie ran bez znieczulenia mogłam bez wahania zaliczyć do najmniej
przyjemnych rzeczy, które przeżyłam. Pierwsze w dalszym ciągu zajmowało pobicie
przez demony i szczerze wątpiłam, że coś kiedykolwiek będzie w stanie z tym
konkurować. Jednak powolne tortury, na które dobrowolnie się zgodziłam były
dosłownie okropne. Dean, który przeprowadzał całą operację, nie pozwolił mi uciec
i denerwował się za każdym razem, gdy poruszyłam się choćby o parę milimetrów.
Zdecydowanie nie grzeszył cierpliwością, ale przynajmniej zaczął się do mnie
normalnie odzywać, chociaż czasem ciągle patrzył na mnie z wrogim błyskiem w
oczach.
Ustaliliśmy
wstępny plan działania, a właściwie zrobili to Winchesterowie. Ja miałam
potulnie czekać w samochodzie lub zostać w motelu. Dean kategorycznie nie
zgodził się na mój udział w akcji i niechętnie przystał nawet na zostawienie
mnie w samochodzie. Gdyby nie jego ukradkowe spojrzenia na moje plecy
myślałabym, że robi mi to na złość. Możliwe, że czuł się w pewien sposób
odpowiedzialny za to, w jakim stanie zakończyłam drugą noc pod ich okiem, ale
jeśli dzięki temu przestał się na mnie boczyć, było mi to zdecydowanie na rękę.
Zgodnie
z ustaleniem wyjechaliśmy po zmroku i zatrzymaliśmy samochód na poboczu. Z tego
miejsca mieliśmy dobry widok na oba podejrzewane bloki. Chociaż dopiero minęła
dwudziesta, na ulicy prawie nikogo już nie było.
–
Idealne miejsce dla wilkołaka – skomentował Sam, zaczynając naukę teorii niemal
od razu.
Przeszukałam
niebo w poszukiwaniu księżyca. Wiedziałam, że przemiany wilkołaków, zwłaszcza
młodych, są z nim ściśle powiązane. Aktualnie schowany był za chmurami. Bracia
powiedzieli, że dzisiaj koniecznie musimy go złapać. Właśnie zaczynała się
ostatnia noc, w czasie której człowiek-wilk ulegnie przemianie w tym miesiącu.
Jeśli nie uda nam się go unieszkodliwić, będziemy musieli wrócić tu za miesiąc.
Albo tylko oni, jeśli po drodze gdzieś się mnie pozbędą.
Obaj
zgodnie doszli do wniosku, że po zakończeniu roboty tutaj udamy się jak
najszybciej do wspominanego już przez nich Bobby’ego. Co prawda w dalszym ciągu
nie zamieniłam z nim ani jednego słowa, ale Sam dzwonił już do niego parokrotnie,
prosząc żeby przygotował dla mnie jakieś fanty do treningu. Wyobrażałam sobie
strzelnicę i jakiś ring do nauki walki wręcz, na których prawdopodobnie spędzę
sporo czasu w niedalekiej przyszłości.
W
dalszym ciągu nie wiedziałam, czy chciałam dla siebie takiego życia. Ganianie
za potworami na pewno nie było moim marzeniem. Ale wydawało mi się, że nie
miałam wyboru. Musiałam pomścić mamę i Logana, nie mogłam tak po prostu żyć
dalej wiedząc, co ich spotkało.
Samael
słono zapłaci za to, co zrobił.
***
Musiałam
przyznać, że parogodzinne siedzenie w fotelu Impali ze świeżymi ranami na
plecach nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń, jak wiele rzeczy w
ciągu ostatnich trzech dni. Skóra bolała i w żaden sposób nie mogłam się
oprzeć, a od ciągłego pochylania kręgosłup też dawał się we znaki. Za to po
naszym wilkołaku nie było ani śladu. Ja się niecierpliwiłam, za to bracia bez
przerwy przyglądali się okolicy.
Dochodziła
już druga, więc byłam na nogach prawie całą dobę. Czułam ogromne zmęczenie i
pewnie Winchesterowie nie mieliby nic przeciwko, gdybym położyła się na tylnych
siedzeniach, ale nie chciałam zasnąć. Ciągle pamiętałam okropny sen i szczerze
mówiąc nie marzyłam o jego powtórce.
Minuty
mijały, a wilczek się nie pojawiał. W końcu nie wytrzymałam.
–
Jesteście pewni, że to dobre miejsce? – spytałam.
– Nie,
ale prawdopodobieństwo jest duże – odparł Sam, przeciągając się w fotelu. On
też miał podkrążone oczy i mogłam się tylko domyślać, że marzył o łóżku i paru
godzinach snu.
– A jak
on jest teraz gdzieś indziej i poluje na kolejną osobę, a my siedzimy tutaj?
– Jeżdżąc
bez sensu po mieście bylibyśmy bardziej bezużyteczni, niż czekając w miejscu –
stwierdził Dean, bawiąc się kierownicą dla zabicia czasu.
Jak na
zawołanie usłyszałam dźwięk upadającego kubła na śmieci. Dochodził z zaułka
między jednym z bloków, a małym sklepem spożywczym, który właściciele zamknęli
na klucz parę godzin temu. Nie byłam jedyną osobą, która usłyszała hałas. Sam i
Dean również zwrócili się w kierunku, z którego doszedł i nie wiadomo jakim
cudem mieli już w rękach naładowane pistolety.
– Czekaj
tutaj – zakomunikował Dean, otwierając drzwiczki od strony kierowcy. Sam
również wyszedł. Ani myślałam iść za nimi, czułam się bezpiecznie w
samochodzie. Dodatkowo zablokowałam drzwi, żeby nikt ani nic nie weszło do
środka bez mojej zgody.
Bracia
skierowali się prosto do zaułka, idąc bardzo powoli i parę razy nawet próbując
sprowokować wyjście intruza kopiąc w leżące na ziemi puszki i małe kamienie. Sprawdziło
się dopiero wtedy, gdy Dean trącił stopą leżący na ziemi kubeł. Z głośnym
miauknięciem zerwał się z niego duży, czarny kot i czmychnął za róg, znikając
nam z oczu parę sekund później.
Wypuściłam
powietrze z płuc. Nawet nie zauważyłam, w którym momencie przestałam oddychać.
Ulżyło mi, że to jednak nie wilkołak.
Ale nie
było mi dane długo cieszyć się spokojem. Gdy tylko obróciłam się w fotelu i
spojrzałam przez przednią szybę, zauważyłam go. I biegł wprost na mnie. Jego
twarz nie była tak zniekształcona, jak wydawało mi się wcześniej, jedynie dwie cechy odstawały od normy, a
były to żółte oczy z podłużnymi źrenicami i o wiele za duże, ostre zęby. Długie włosy miał odgarnięte do tyłu, przez co bardzo dokładnie widziałam
nieludzki grymas, z którym na mnie patrzył.
Krzyknęłam
głośno, gdy skoczył na samochód. Zaczęłam szarpać za drzwiczki, usiłując je
otworzyć, ale zablokowane dosłownie minutę wcześniej za nic nie chciały
ustąpić. Za to wilkołak nie próżnował, wybił szybę ulubionego samochodu Deana i
zaczął wdzierać się do środka. Skuliłam się za oparciem jednego z przednich
fotelów. Czułam jak rany na plecach naciągają się i cienkie strupki pękają, a
po skórze zaczyna płynąć krew, ale nic mnie to nie obchodziło. Byłam przerażona
i ten potwór zaraz miał mnie zabić.
Usłyszałam
przytłumiony wystrzał pistoletu i pisk wilkołaka, a po nich nastała cisza.
Niepewnie wyjrzałam zza fotela, trzęsąc się niemiłosiernie. Człowiek-wilk
zniknął.
Ktoś
zapukał w szybę.
– Lorie?
– usłyszałam przytłumiony głos Sama. – Wszystko w porządku, Dean za nim pobiegł.
Dasz radę iść?
Odblokowałam
drzwiczki i wyszłam z samochodu, dziwiąc się, że jestem w stanie ustać na
nogach. Sam nie czekał długo, pokazał gestem bym za nim szła i razem ruszyliśmy
w kierunku jednego z bloków.
– Tutaj
pobiegł. – Sam wyjął telefon i zadzwonił do Deana, ale ten nie odebrał.
Przeklął pod nosem i spojrzał na mnie niepewnie.
Strach powoli mnie opuszczał,
w każdym razie czułam się pewniej będąc obok łowcy.
– Musimy
tam wejść. – Wyciągnął w moją stronę swój pistolet, a drugi dla siebie wyjął
zza paska. – Obsługiwałaś kiedyś broń? Przed tym wystrzałem z przedwczoraj,
oczywiście.
Pokręciłam
głową.
– Tak
się go odbezpiecza. – Zaprezentował szybko nazwaną czynność, po czym wręczył mi
broń. – Gdy go odbezpieczysz, wystarczy ściągnąć spust. Nie celuj w nas.
Zrozumiałaś?
– T-tak
– wyjąkałam, gapiąc się na pistolet.
Jeszcze
parę dni temu marzyłam o ratowaniu życia jako lekarz, a teraz przymierzałam
się, by je odebrać.
Sam
wszedł do bloku jako pierwszy. Z wprawą sprawdzał każdy kąt klatki schodowej,
raz po raz zerkając na mnie. Ja za to szłam za nim, zdenerwowana i
przestraszona. Dłonie trzymające kurczowo zabezpieczony pistolet całe się
spociły i groziło mi, że w chwili niebezpieczeństwa broń najzwyczajniej w
świecie wyślizgnie mi się z ręki.
– Dean?
– zawołał Sam, gdy weszliśmy na drugie piętro. Nie usłyszeliśmy odpowiedzi.
Powoli
wchodziliśmy po schodach, przyglądając się każdym drzwiom. Szukaliśmy wszelkich
zadrapań lub innych uszkodzeń, które mogłyby świadczyć o tym, że w środku ukrywa
się nasz wilk. Jak się okazało, wcale nie musieliśmy tak szukać małych
szczegółów. Jedne z drzwi na trzecim piętrze były wyrwane z zawiasów i leżały
na środku klatki, dodatkowo jeszcze przełamane na pół. To robota wilka, czy
Deana?
– Dean,
gdzie jesteś? – Sam ponowił próbę nawiązania kontaktu z bratem.
Ze
środka dochodziły dźwięki, które przypominały szarpaninę. Sam bez wahania
wszedł do środka i szybko przeglądał pokoje. Ja za to nie wiedziałam, czy
wchodzić tam, czy nie.
Nagle
coś rzuciło Deanem o ścianę korytarza, który widziałam, tak mocno że zrobił w
niej dziurę i spadł na ziemię, chyba w ciężkim stanie. Sam, który był już
nieopodal wycelował w napastnika, ale nie zdążył wystrzelić. Wilkołak walnął go
łapą w rękę, wytrącając pistolet i rozszarpując skórę na dłoni.
Przekroczyłam
próg, licząc że wilkołak w dalszym ciągu mnie nie zauważył. Jednak gdy tylko
trochę się zbliżyłam, błyskawicznie odwrócił się w moją stronę. Odbezpieczyłam
pistolet i wycelowałam w wilka, ale nie byłam w stanie nacisnąć spustu. Tak
bardzo przypominał normalnego człowieka.
Ja nie
mogłam tego zrobić, ale Dean nie miał oporów. Zgarnął z ziemi wypuszczony przez
Sama pistolet (swoją drogą, ciekawe gdzie leżał ten jego) i strzelił do
wilkołaka dwa razy. Postrzelony zastygł na chwilę w miejscu i widziałam, jak z
jego twarzy znikają wszelkie oznaki tego, że jeszcze przed chwilą był potworem.
Pazury również zniknęły. Chwilę potem opadł bez życia na ziemię.
Starszy
Winchester wstał i pomógł podnieść się Samowi, po czym podszedł do mnie i
zabrał mi pistolet. Nie miałam nic przeciwko, chciałam się go jak najszybciej
pozbyć.
–
Wszystko ok? – spytał, ale nie czekał na odpowiedź. Obszedł mnie dookoła,
zatrzymując się na chwilę z tyłu. – Otworzyłaś sobie rany.
– Wiem –
mruknęłam pod nosem.
– Mam
nadzieję, że nie będzie trzeba znowu szyć. – Oj uwierz, że ja też, pomyślałam.
Sam nie
próżnował, sprawdził dokładnie wszystkie pomieszczenia ustalając, że w
mieszkaniu oprócz nas nikogo nie było. Żaden z sąsiadów nie przyszedł
sprawdzić, co się stało, dlatego doszliśmy do wniosku, że wszyscy smacznie
śpią.
– Musimy
go przenieść do samochodu – powiedział Sam, chowając pistolet za pasek spodni.
– Po co?
– spytałam. W końcu moją mamę, Logana i jednego z demonów zostawili w moim
domu.
– Bo
teraz nie możemy niczego upozorować. Musimy go wywieźć i spalić.
Otworzyłam
szeroko oczy.
–
Spalić?
Sam
kiwnął głową, szarpiąc się z bezwładnym ciałem i w końcu łapiąc je pod pachami.
– Po co
chcecie go palić?
– Żeby
nie wrócił jako mściwy duch, to tylko dokłada roboty – wytłumaczył Dean, łapiąc
wilkołaka za nogi.
– Ale…
Nagle
coś poruszyło się w szafie. Nasze głowy od razu skierowały się w stronę mebla.
Bez wątpienia coś słyszeliśmy. Bracia odłożyli ciało i ponownie sięgnęli po
broń, kierując ją w stronę szafy.
– Wyłaź,
wiemy że tam jesteś – zawołał Dean, ale odpowiedziało nam kolejne stuknięcie w
drewniane drzwiczki.
Winchesterowie
nie zastanawiali się długo, szybko podeszli do szafy i na dany sobie sygnał
otworzyli mebel.
Ze
środka wypadła na kolana naga dziewczyna okryta tym, co znalazła w szafie,
czyli cienką, białą, męską koszulą. Jej brązowe loki spływały w nieładzie na
plecy, dodatkowo ją zakrywając. Miała delikatne rysy twarzy, na której zagościł
wyraz dezorientacji. Długie rzęsy zwracały uwagę na duże, brązowe oczy, które
wlepiła we mnie. Zmarszczyłam brwi. Czy ten wilkołak był naprawdę tak
upośledzony psychicznie, że trzymał w szafie nagą dziewczynę?
– Kim
jesteś i co tu robisz? – spytał Sam, celując w dziewczynę z pistoletu. Dean
spojrzał na niego zły.
– Nie
sprawdziłeś, czy wewnątrz kogoś nie ma? – zarzucił bratu Dean.
–
Problem w tym, że sprawdzałem – powiedział Sam. – Szafa była pusta, więc jakim
cudem znalazłaś się w środku?
Dziewczyna,
do której kierowane były pytania nawet nie zwróciła uwagi na grożących jej
bronią Winchesterów. Za to ciągle gapiła się na mnie, przez co poczułam się
nieswojo. Pierwszy raz w życiu ją widziałam, a ona zdecydowanie czegoś ode mnie
chciała.
–
Odpowiadaj – zażądał Sam, ale nie zwrócił tym uwagi nowej. Ta za to, patrząc mi
prosto w oczy w końcu się odezwała:
– Ty
jesteś Lorie Bane? – spytała melodyjnym głosem.
Zatkało mnie. Co ona
powiedziała?
_____________________________________________________
Bardzo przepraszam, że tak się ociągałam z tym rozdziałem. A to szkoła, a to jakieś inne pierdoły i tak wychodziło, że kompletnie nie miałam czasu. :P Mam nadzieję, że rozdział się podobał. :D Następny postaram się napisać szybciej. :3 Buziaczki. :*
Jedno słowo, CUDOWNE! Pierwszy raz tutaj jestem, ale na pewno nie ostatni, ale mnie pochłonęłaś, może znowu spróbuję oglądać Supernatural, gdy będę miała trochę czasu :) Pisz szybciutko! Już lubię tych braciszków, nie wiem dlaczego, w serialu trochę mnie denerwowali, a przynajmniej jeden (ale już nie pamiętam który, bo to było strasznie dawno). Czekam na nn, obserwuję i zapraszam do mnie ;))
OdpowiedzUsuńhttp://life-is-brutal-now.blogspot.com/
Dziękuję Ci ślicznie! Cieszę się, że się spodobało. :*
UsuńW wolnej chwili też zajrzę do Ciebie na bloga. ;D
W końcu się doczzekałam i warto było czekać.
OdpowiedzUsuńRozdział emocjonujacy i to bardzo.
Widzę że Lorie mocno się wpakowała ale na szczęście z Samem i Deanem u boku poradzi sobie.
Sam u Ciebie jest idealny podobnie jak również i Dean.
Szkoda tylko że te rozdziały są takie krótkie. Człowiek zdąży się tu wciągnąć i już koniec :( normalnie niesprawiedliwość losu.
pozdrawiam mocno i czekam na ciąg dalszy.
www.mrok-wyobrazni.blogspot.com.
Haha, postaram się pisać dłuższe rozdziały, z tym się spieszyłam bo chciałam jak najszybciej coś wstawić, a akurat miałam trochę wolnego czasu. ;)
UsuńJeśli chodzi o charakter braci, staram się jak mogę żeby każdy z nich był inny i choć trochę podobny do tego, co jest w serialu. Muszę jeszcze trochę popracować nad główną bohaterką, bo mam wrażenie że jakaś taka nijaka jest. XD
W każdym razie cieszę się, że Ci się spodobało. :3
buziaki! :*
Witaj.
OdpowiedzUsuńInteresujący pomysł na opowiadanie. Co mnie przyciągnęło tutaj? Po pierwsze szablon - przystojny brunet. Oh, mogłabym zostaćjego dziewczyną. :) Tematyka jest zaskakująca i sama osobiście nie podjęłabym się akurat takiego tematu.
Tak jak jasności, czytam opowiadania tych osób, które również znajdują czas na moje opowiadanie. Mam nadzieję, że znajdziesz czas.
Pozdrawiam,
http://akfradratposiadaartystycznaduszyczke.blogspot.com/